Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

#Ludzie: Marek Kondrat

Komentarze
Marek Kondrat fot. Wojciech Surdziel
Marek Kondrat. © Wojciech Surdziel.

Wojciech Bońkowski: Jak się zaczęła Twoja fascynacja winem?

Marek Kondrat: Zaczęła się w Bordeaux. 15 lat temu pojechałem tam na kurs degustacyjny. Brał w nim też zresztą Marek Bieńczyk. Wciągnął mnie wtedy język mówienia o winie, rozmawiania o nim. Po raz pierwszy zobaczyłem też winnicę, jej porządek, całe to następstwo zdarzeń w produkcji wina, które ma swój rytm i powtarzalność, co w moim świecie, świecie aktorstwa, doraźnym, emocjonalnym, było rzadkością.

Krańcowo różne emocje. I to mnie pochłonęło, bo ja od początku kariery aktorskiej nie czułem związku z tym, co robiłem. Wino odpowiedziało zatem na jakąś moją naturalną potrzebę, otworzyło drzwi do świata cichego, zmysłowego, który oczywiście ma też swoją wersję przemysłową, więc jestem świadomy, że myśląc o „moim” winie żyję sobie ułudą, baśnią, bo jest mi potrzebna w życiu. Nie szukam jakiejś bardzo dogłębnej znajomości wina w sensie degustacyjnym, która by mi odsunęła na plan dalszy właśnie to zmysłowe obcowanie z winem.

Żyję mitami, tym co w winie jest tym wymiarem czasu przeszłego: wielka tradycja, winiarskie rody, w których rękach winnice pozostają nieraz przez kilkanaście pokoleń. W tym sensie wino ma w sobie coś mistycznego, bardzo poetyckiego. To mnie zbliża do świata, do cywilizacji, bo to ukształtowało człowieka, nadało mu dobry rys. Ja nie jestem ascetą, uważam, że bez alkoholu trudno byłoby się obyć, a z alkoholi wino odpowiada mi najbardziej.

Czy było takie wino, które zmieniło Twoje życie? Wielu winomaniaków ma taki moment iluminacji, od którego wszystko się zaczyna.

Nie było jednego wina. Było wiele win, które mnie inspirowały, sprawiały mi przyjemność. Ja w ogóle nie lubię celebry, odświętności, magicznych marek, bo nie mam do nich należytej nabożności ani wiary, że będę umiał je docenić do końca. Naturalnie, gdy piję jakieś wielkie château i patrzę na jego cenę, wiem co za tym stoi, czym ono się odróżnia od innych, wiem, że są powody, dla których kosztuje ono o wiele więcej od wina sąsiada, ale nie kładzie mnie to na plecy. Lubię towarzystwo wina, uwielbiam pić wino do posiłku. Dla mnie takie bezpośrednie obcowanie jest istotniejsze niż etykiety.

Porzuciłeś aktorstwo dla wina. Czy kiedykolwiek żałowałeś tej decyzji?

Nigdy. Zresztą „decyzja” to szumnie brzmi. Przeżywałem wtedy kryzysowy okres znany w życiu każdego mężczyzny, wewnętrzny konflikt związany z tym, że tak długo funkcjonowałem jako aktor. Znam wszystkie kulisy tego zawodu i koszty z nim związane, urodziłem się przecież w rodzinie aktorskiej i to jest ciężki bagaż w moim życiu.

Ten pobyt w Bordeaux, o którym wspomniałem, był więc dla mnie cezurą, ale nie główną. Pojechałem, wypiłem te wszystkie wina, wszedłem w ten świat, obrządek z nim związany, liznąłem trochę wiedzy. Ale to nie był jeden moment przełomu, potrzebowałem na to wielu lat. W międzyczasie z paroma wspólnikami stworzyłem sieć restauracji Prohibicja. Zrobiłem to na fali takiego mglistego przeczucia, że potrzeba mi czegoś więcej poza aktorstwem. To jest zresztą typowe, że aktorzy zakładają restauracje – ale takie marzenie ma charakter literacki, a rzeczywistość to są rozmowy o pracę, zaopatrzenie, księgowość, krótko mówiąc nie do końca to wyszło.

Ale też przy okazji Prohibicji wyniknął własny import wina i to był zalążek pomysłu, który realizowaliśmy przez 8 lat pod nazwą Winarium, a który od dzisiaj realizuję samodzielnie w nowym projekcie. I jest mi z tym wyjątkowo dobrze. Nie czuję związku emocjonalnego z poprzednim zawodem, swoje jako aktor zrobiłem, mój czas w tym zawodzie się zamknął. A wino nie ma zamknięcia. Znam w świecie wina wielu bardzo dojrzałych ludzi, którzy mnie inspirowali. Na przykład Jean Bousquet, winiarz spod Carcassonne, który w wieku 50 lat porzucił Francję dla Argentyny, przeniósł się gdzieś pod Andy, żeby tam zasadzić swoje winorośle. Zapewniał mnie, że zrobił to z miłości do wina.

Na jego przykładzie zobaczyłem, że 50 lat dla mężczyzny to nie musi być smuga cienia, a nowy moment obudzenia woli, siły, energii. Jego odwaga, determinacja w wyborze nowego miejsca pod winnicę były dla mnie niesłychanie inspirujące. Na tym tle walory jego win są drugorzędne. Początkowo lepiej mi smakowały, były bardziej naturalne, teraz mają dużą porcję drzewa, wyrażają raczej dążenie winiarza do win dużej klasy, do rozgłosu. Historia Jeana Bousqueta była dla mnie bardzo znacząca, to było silne przeżycie cudzego życiorysu. A ja w ogóle jestem podatny na ludzi, zwłaszcza młodych. Teraz mam młodą załogę, patrzę na ich emocje, na ich wybory, sposób komunikowania się z innymi i to mnie niesłychanie kręci.

Marek Kondrat w winnicy w Brazylii.
W winnicy w Brazylii. © Kondrat Wina Wybrane.

Mówiąc o winie często odwołujesz się do emocji. Ale są one nie tylko pozytywne. Wino generuje dużo agresji, egotyzmu. Niemal tyle, co polityka. Coś o tym wiesz, bo w środowisku winiarskim masz dużo przeciwników, jesteś wręcz takim „czarnym Piotrusiem” polskiego winiarstwa, jak Cię kiedyś określono.

To są emocje niezwiązane z winem bezpośrednio, a raczej z konkurencją na rynku albo taką tendencją do zaglądania w cudze życie. To zabawne, bo jesteśmy krajem bez tradycji winiarskiej, na winiarskim dorobku. I w takiej sytuacji – jak zwykle w naszym kraju – bardzo dużo jest takich, co wiedzą lepiej, mają lepszy dostęp do dobrych win, wypili wszystkie wielkie wina świata i przekonani są o swojej wiedzy i wartości. My zawsze chcemy być świętsi od Watykanu.

Te sprawy mnie nie dotykają. Wiek mnie skazuje na utratę zmysłów słuchu i wzroku, natomiast daje mi cierpliwość, tolerancję. Dlatego krytyka mi nie szkodzi, bo mam głębokie przekonanie, że też sam nikomu nie szkodzę. Moja idea jest prosta, nie polega na niczym innym niż promowaniu wina. Importerski interes, który prowadzę, służy mi tylko do dyscypliny życia, mam ten luksus, że zarabiam gdzie indziej.

Jak mi powiedział kiedyś Krzysztof Zanussi: pan ma do aktorstwa stosunek arystokratyczny, pan gra, kiedy ma ochotę – i to się sprawdza również jeśli chodzi o wino. Sprawia mi przyjemność importowanie wina, a największą, gdy klient za nie mało płaci, bo moja firma, choć ma duże koszty importu, pracuje na małej marży i 80% sprzedawanych przez nas win jest dostępnych dla przeciętnie zarabiającego Polaka. Może to niektórych drażni, że moje nazwisko stoi przy czymś, co jest tanie?

Skoro jesteśmy przy cenach – w Polsce trwa winiarska ekspansja dyskontów. Uważasz to za pozytywne zjawisko czy raczej zagrożenie?

Bardzo mnie to cieszy. Pracowałem dwa lata jako aktor teatralny we Francji i pamiętam z tamtych czasów, że najlepszym winem było to najtańsze z supermarketu. Taki jest zresztą porządek rzeczy, jazdy samochodem uczymy się na yarisie, a dopiero potem przesiadamy się do czegoś lepszego. Nie ma innej drogi.

Żaden nowy konsument nie trafi do sklepu specjalistycznego wcześniej niż do Lidla, bo w Lidlu się kupuje w bezpieczniejszy sposób. Polska to jest taki kraj, w którym ludzie się czują nieswojo wobec tych, co siedzą w sklepie i wiedzą więcej. Ja się na przykład czuję się nieswojo w sklepie z butami, gdy ktoś z obsługi pyta „w czym mogę pomóc?”. A ja nie potrzebuję pomocy, potrzebuję przymierzyć buty i je kupić. I tak samo jest z winem, które dla znakomitej większości ma wymiar ekskluzywny, kojarzy się z prezentem dla lekarza, a nie kolacją w domu z przyjaciółmi. Dlatego supermarket to jest wygodne miejsce, jest półka z tysiącem win, człowiek popatrzy na ceny i etykiety i zdejmuje butelki z półki bez niczyjej pomocy. Śmiałość przyjdzie z czasem.

Obserwuję to zresztą od lat w całej Polsce. Nie tylko wzrost spożycia, ale wzrost świadomości. Oczywiście nie wszędzie, głównie w dużych miastach. Ale na przykład ludzie w mniejszych miejscowościach zamawiają wino na wesele, co 10 lat temu było zjawiskiem arcyrzadkim. W małej knajpie na prowincji w karcie jest teraz parę win, przyzwoite kieliszki. W sklepach mamy ogromny wybór, w żadnym kraju winiarskim nie ma takiego przekroju. Pod tym względem stajemy się podobni raczej do Anglii czy Danii, które przecież uważamy za rozwinięte winiarsko kultury. Jest coraz więcej możliwości dla ludzi, żeby się ośmielili, doszli do własnego smaku, konfrontacji wina z daniem. W tej chwili nie ma na przykład kanału TV, w którym ktoś by czegoś na wizji nie gotował. W przestrzeni medialnej jest duży zwrot ku zmysłowości, która przecież zanika na całym świecie. Dominują fastfoody, ludzie tyją, a jednocześnie zaczynają zwracać uwagę na dobre jedzenie, połączenie z winem, tę pełnię smaku. Mnie to niesłychanie cieszy, bo jestem sybarytą, lubię gotować i bardzo lubię pić wino do jedzenia.

Kreślisz bardzo optymistyczny obraz, jeśli chodzi o rozwój kultury wina w Polsce.

Tak, pod tym względem jestem optymistą, choć duszę mam ponurą. Widzę te zmiany na lepsze, bo dużo podróżuję, a poza tym mam często do czynienia z obcokrajowcami, którzy ostrzej niż my dostrzegają ten postęp. Ja zresztą nie mam powodów do narzekań. Przez całe życie obserwuję zmiany i wszystkie są niesłychanie pozytywne. Za mojej młodości Warszawa jeszcze się odbudowywała, było smutno, ponuro. Dzisiaj wzajemne relacje są o wiele bardziej pogodne, ładne. Wszystko, co obserwuję, jest zmianą na plus. Spotykam mnóstwo młodych; niedawno w Londynie widziałem parędziesięciu osamotnionych Anglików wśród tysięcy radosnych, świetnie pracujących Polaków. Ludzie są zwróceni ku życiu, nie mają dramatycznych wspomnień.

I jest niezwykłą rzeczą, że Polska przynależy do tego świata wina, że znalazło się u nas 700–800 śmiałków, którzy się porwali na wino. Sprawą drugorzędną jest, czy dana butelka jest lepsza, czy gorsza. Liczy się sam imperatyw przynależności do tego świata, poszukiwania tych zmysłowych doznań w przyrodzie, fascynacja tym wyjątkowym owocem, jakim jest winogrono. Które przecież w sobie coś zapisuje, daje człowiekowi moment twórczy. Jest w nim coś naturalnego, ale też działanie człowieka, które nadaje winu temperament. I to właśnie trzeba innym opowiedzieć – to mnie bardziej interesuje niż mówienie o samym winie w sensie smakowym – o tym, jak wygląda życie w miejscach, gdzie wino powstaje, klimacie tych miejsc. O tym całym życiu wina, kręgosłupie, powtarzalności, rytmie i o tym wszystkim, co sobie do wina dopowiadamy.

Marek Kondrat w czasie winobrania.
Marek Kondrat w czasie winobrania. © Kondrat Wina Wybrane.

Byłeś twarzą projektu 6win.pl, który miał spopularyzować wino wśród szerokich mas, przy wsparciu wielkiego medialnego holdingu – Agory. Czy ten projekt odniósł sukces?

Dzisiaj mogę mówić o tym projekcie w czasie przeszłym i mam do niego dwojaki stosunek. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z ogromną korporacją, która zajęła się promocją tego klubu – bo takie było założenie na początku, że będzie to klub miłośników wina. Korporacja rządzi się nieubłaganymi prawami, przede wszystkim jest skierowana na sprzedaż. A to nie służy nastrojowemu, zmysłowemu klubowi, mającemu oddać się dziedzinie wymagającej czasu.

Z drugiej natomiast strony przez 6win.pl przewinęło się 50 tys. członków i to jest nie do przecenienia, że tyle ludzi dowiedziało się o winie, spróbowało różnych smaków. Dziś jednak w klubie pojawiają się rzeczy, których nie zakładałem i których wolałbym uniknąć.

Czy projekt takiego klubu wysyłkowego w warunkach polskich ma w ogóle sens?

Dla nas nie był udany komercyjnie, bo nie ma takiej szansy, żeby, za przeproszeniem, pożenić dupę z batem. Korporacja musi zarabiać, a my w dużej części byliśmy zdani na Agorę, nie mieliśmy dostępu do domen ani bazy klientów. Po wtóre, musieliśmy importować w ciemno masę win do klubowych zestawów, z ogromnym ryzykiem pozostania z tymi niesprzedanymi winami w magazynie, a w tych kosztach Agora w ogóle nie partycypowała. Z założonych 3 tys. zestawów po 6 butelek sprzedawaliśmy 900 pakietów, potem trzeba było czekać, nie można było tych win sprzedawać w naszych sklepach, bo zobowiązałem się, że to będzie unikatowa selekcja win. Biznesowo było to więc dla nas nieopłacalne przedsięwzięcie i to częściowo z powodu zdecydowanej nierównowagi pomiędzy Winarium a Agorą. Dla nich to był produkt, oni zarabiali, a dla mnie to była treść życia, niesłychany wysiłek logistyczny: degustacja 300–400 win miesięcznie, przedtesty, testy właściwe, nieodpłatny wysiłek ludzi, którzy degustowali i mówili o nich parę zdań, które miały być rekomendacją. Głównym zadaniem było poszukiwanie win, które się zmieszczą w cenie 200 zł za pakiet, bo to jest w zasadzie cena zaporowa, wyłączywszy jakieś zestawy koneserskie albo świąteczne. Agora udostępniała łamy, co jakiś czas promowała projekt, dbając jednak zawsze o to, żebyśmy wiedzieli, ile to z ich strony jest warte.

Mieliśmy czyste zamiary, wzięliśmy na siebie poważny ciężar: osobny import, który wymagał celności, przewidywania, co się spodoba, żeby nie spowodować narastania zapasów. Musieliśmy na własnej skórze doświadczyć, w jakich granicach cenowych ludzie chcą się poruszać. I w trakcie trwania projektu rynek nie powiększył się sztucznie – to nie jest tak, że dzięki Agorze stało się coś niebywałego. Z 6win.pl korzystali ci sami albo podobni klienci, co z naszych sklepów.

Natomiast przy innych założeniach – kto wie – projekt miałby może szansę powodzenia. Trzeba wyciągnąć wnioski z tego doświadczenia, oczywiście wykorzystanie armat korporacji ma zalety, ale też i wady. Gdybym dziś startował znowu z takim klubem wysyłkowym, uważam, że nie musi być aż tak liczebny, powinien być skierowany do naprawdę zainteresowanych klientów, musi zawierać w sobie trochę ten czynnik elitarności zajmowania się winem, chociaż nie winem drogim. Taki projekt spełni swoje zadanie, jeśli będzie integrował ludzi, będzie orędownikiem międzyludzkiej wymiany wokół wina.

Marek Bieńczyk Marek Kondrat
Na konkursie win brazylijskich. Na drugim planie Marek Bieńczyk. © Kondrat Wina Wybrane.

Wybór win w Winarium był zaprzeczeniem stereotypu, że mali, niezależni importerzy nie mają szans konkurować z supermarketami. Przecież na Twoich półkach było mnóstwo win po 25, 22, a nawet po 17 zł, i to o wiele lepszych niż w marketach.

Ta idea towarzyszyła mi od samego początku. Wino musi być dostępne, rozsądne. Poszukiwanie takich niedrogich win to jest najtrudniejsze wyzwanie. Poświęciliśmy na to dużo czasu, w sposób bardzo pozytywistyczny – zaczynaliśmy od niewielkich budżetów, podróży od winiarza do winiarza, z założeniem, że głównym celem jest objawić wino w Polsce i że to wino musi mieć idealną relację ceny do jakości. No i że to wino trzeba opowiedzieć. Ale przecież większość winiarzy ma 3–4 półki cenowo-jakościowe, od wina podstawowego, codziennego aż po flagowe, rezerwowe. Komponowaliśmy te nasze półki tak, aby każda była reprezentatywna dla miejsca, skąd wino pochodzi, aby oddawały różnorodność apelacji, klimatów, terroirs. Sprowadzaliśmy wina od małych dostawców, żeby nie ładować się w hangary win, przez co trudniej było nam znajdować wina prawdziwie tanie. Jednocześnie jednak nie wchodziliśmy na drogę najbardziej eksploatowaną przez konkurencję. Ci mali winiarze mieszczą się też w opowieści – o przysłowiowym wnuczku, który na kolanach dziadka łapie bakcyla i po latach zostaje winiarzem. Na tej kanwie robiliśmy zdjęcia, kręciliśmy filmy – zamieszczenie 8-minutowych, już bardzo okrągłych, obrazkowych filmów w głównych kanałach TV to był niesamowity bój. Ale jestem dumny z tego, że udało się szerokim rzeszom coś pokazać.

I tak tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu budowaliśmy nasze półeczki. Często płaciliśmy potem za te wielkie nadzieje, bo na przykład z Australii wyselekcjonowaliśmy 10 winiarzy, wszystko na przedpłatę, 8 tygodni trwał fracht, zanim wino trafiło na półki, wszystko było bardzo żmudne i kosztowne, ale stworzyło ideał, o który mi chodziło. Gdzie indziej już dawno bym poszedł na dno, w Winarium na szczęście miałem cierpliwego partnera, który sprzyjał całej idei i wreszcie dotarliśmy do celu, który sobie wyznaczyliśmy. Potem przedobrzyliśmy, bo niestety jest taki moment, który cię przymusza do rozwoju, rozrostu, to mi w biznesie swoją drogą najmniej odpowiada. Ale o przyczynach tego rozstania nie chcę się rozwodzić.

A teraz startuje nowy projekt winiarski Marka Kondrata.

Będzie mały. Będzie zwrotem ku pierwocinom – własnemu, autorskiemu wyborowi win, opartemu na rekomendacjach, poznawaniu ludzi na świecie. To będzie kolekcja mniejsza, żeby logistycznie się z tym łatwiej uporać, ale za to częściej zmieniana – ok. 50–60% stałej oferty, a reszta zmieniająca się, wina interesujące będą wpływać, potem odpływać i na ich miejsce pojawią się nowe.

Czyli zwrot ku winu, precyzji importu, zapewnieniu ciągłości, jakości i stosunku tej jakości do ceny. No i cała sfera instruktażowa, czyli zwrot ku ludziom, organizowanie degustacji, otwarcie na rynek (bo dotychczasowe Winarium było firmą trochę ponurą i zamkniętą), oddawanie win do szeroko pojętej oceny, bo chcemy być firmą otwartą, pokazywać nasze wina i nasz stosunek do wina. Bez ambicji mocarstwowych, za to dla ludzi.

Więcej o nowym projekcie Marek Kondrat Wina Wybrane wkrótce na Winicjatywie.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Luk Kullnaame

    „Sprawia mi przyjemność importowanie wina, a największą, gdy klient za nie mało płaci” – najlepsze zdanie!:) w handlu chyba rzadko spotykane nastawienie.. może to dzięki temu że dla p.Marka projekty Winarium czy teraz Wine Selection, owszem komercyjne, służą trochę bardziej rozpowszechnianiu pewnej idei, tutaj: kultury picia wina, niż zarabianiu peniędzy..? tak w proporcjach 60-40..?:) Życzę powodzenia w nowym projekcie.

    • Wojciech Bońkowski

      Luk Kullnaame

      Nikt nie będzie na dłuższą metę dokładał do projektu który przynosi same straty, ale oczywiście jak mówi sam MK „mam luz”. Ważne jest to że wybór win na półce po 20-25 jest bezkonkurencyjny.

      • Luk Kullnaame

        Wojciech Bońkowski

        oczywiście nie miałem na myśli tego, żeby w ogóle nie patrzyć na cyfry, chodziło mi raczej o luźne podejście do osobistego zysku MK z działalności i sugerowałem się tu zdaniem „mam ten luksus, że zarabiam gdzie indziej” i cytatem z Wyborczej dotyczącym jeszcze Winarium (wywiad z 2010r.): „nie zarabiam w swojej firmie, biorę pensję minimalną 800-900 złotych i chodzi w tym głównie o ubezpieczenie medyczne”.. :)

      • reuptake

        Wojciech Bońkowski

        Nie wiem, jak konkurencja, ale wg strony ten „bezkonkurencyjny” wybór to 5 etykiet (same czerwone). http://www.marekkondrat.pl/sklep?cena=0-25

        • Wojciech Bońkowski

          reuptake

          Na www jest na razie kikut. W sklepie na Wierzbowej na oko jest ok. 60 win poniżej 30 zł.

          • reuptake

            Wojciech Bońkowski

            OK. Strona przyjemnie wykonana, ciekawe jak projekt wypali. Sporo osób zaangażowanych.

  • Gosc

    Niech Pan napisz kto tworzy ten projekt razem z Markiem Kondratem
    Niech Pan napisze o Anie Sułek obecnej wybrance i Tomaszu Kunclerze znanej postacji w środowisku biznesowym Opola.

    • Wojciech Bońkowski

      Gosc

       No i co z tego?

  • GOŚĆ

    Powinien Pan Marek Kondrat podziękować P. Pabiańskiemu, że zaprosił Pana na kurs do Bordeaux i od tego jak sam opowiada zaczeła się przygoda z winem.

  • peter ancypo

    Powodzenia Panie Marku z nowym projektem, to baaardzo dobry pomysl

  • wielbiciel

    Ciekawe czy Pan Marek zapłaci za wino które tak bardzo /promuje, Przypomnę to kwota 100 tys. Nie zapłaconych fakturach.

  • 6 win za 200 zł | enofaza

    […] można kupić mając 200 zł (202,80 zł – ściśle mówiąc)? Marek Kondrat mówi w wywiadzie, że dla polskiego konsumenta to magiczna cena za sześciopak, za którą mrok i puste kieszenie. W […]

  • Pan Jan

    Przecież nie wolno przez internet reklamować alkoholu – czy może czegoś nie rozumiem??? Jak oni to robili???

    • lemar

      Pan Jan

       Wie Pan, oni reklamowali wino jako „klub wina” albo „dostawę sześciu win na plażę”.

  • Marek Jarosz

    Wina dyskontowe, tanie i dobre. Dla mas, niech kupią i się rozsmakują. Hmmm… Inicjatywa że tylko przyklasnąć. Ale ekonomia ma swoje prawa. Zwabiony reklamą prześledziłem parę win z Biedronki i – nie powiem- ekstra. Zwłaszcza że jakość wina zwiększa się w miarę jak jego cena maleje, ale niestety w paru z nich zauważyłem klasyczny marketingowy chwyt. Butelka i etykieta ta sama a w środku żenada. Już ktoś to grał (Czarny Kot i inne).