Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Highway 69

Komentarze

Czasami wpada coś do głowy i szerzy pożądanie. Że nic innego, tylko to. Tylko to i nic więcej, jedna tęsknota, która wypiera inne. Pragnienie gwałtownie precyzyjne. Żadne tam luksusy i kurorty smaku typu Chevalier-Montrachet. Albo potężne twierdze typu Meursault. Ani nawet ogrody kwasowości typu Chablis.

Marek Kamiński
Ten Marek może już wracać na Południe. © Fundacja Marka Kamińskiego.

Więc wlazło mi nagle do głowy, że w tym 2013 roku marzyć będę zwłaszcza o jednym. O winach szampańskich bez bąbelków. Już nawet nie o wytrawnych pinotach Égly-Ourieta czy – bodaj najdroższego w tej kategorii – Bollingera La Côte aux Enfants (90€), lecz o chardonnay i ewentualnie pinot meunier. Szampańskich chardonnay butelkowanych jak przystoi, jak chablis czy białe z Côte de Beaune. Nie o winach bazowych z szampańskich rezerw, lecz normalnych winach z gron zbieranych po to, by zrobić normalne wina, bez dodatkowej fermentacji. Nigdy ich nie piłem; nie powstaje ich dużo, ale są. Są na przykład Larmandier-Bernier Cramant Nature albo Bruno Paillard Mesnil-sur-Oger. Czuję, że jest to marzenie radykalne, które doprowadza do skrajności pragnienie Północy w winach. Żeby już dalej pójść się nie dało; żeby chłód wina dźgał wszystkie członki, żeby jego mineralność zamieniała podniebienie w tatrzańską jaskinię, żeby jego kwasowość czyściła kły do białości, a jego kredowość była obłędna jak menu dla szaleńca. Tak, to jest marzenie człowieka arktycznego, który jednym kłapnięciem rozgryza znalezione w lodach mięso renifera z czasów przed Bergmanem. Po czymś takim, wyobrażam sobie, dalszej drogi nie ma; można już wracać na Południe, consummatum est.

No właśnie, Południe. Redaktor kazał coś o winach z Riojy, bo jest ponoć miesiąc Riojy. Więc mi się przypomniało picie sprzed ponad roku. W Asturii, a grał akurat Real z Barceloną. My zaś – przygodnie poznany Katalończyk, Xavier, przygodnie poznana Polka, imienia nie pomnę – po barach winiarskich, od gola do gola. 1:0 dla Barcy, strzeliliśmy Contino Reservę. 1:1, strzeliliśmy Remelluri Reservę. I tak dalej, nasz mecz trwał dłużej i goli padło więcej. Reserva CVNE, jeszcze jedna Muga… Już za dużo, nie muga więcej. Co robi człowiek nasączony? Człowiek nasączony otwiera serce. Opowiada o swych przeżyciach, o miłościach. Opowiedział coś Xavier, historii nie pamiętam. Opowiedziałem coś ja, historii nie pamiętam. Polka Przygodna na to: „co mi tu, panowie, opowiadacie, ja opowiem o prawdziwym mężczyźnie. O pragnieniu gwałtownie precyzyjnym.” I opowiedziała, jak to się poznali, a potem przemierzali Amerykę. „Highwayem 69 zwłaszcza”, powiedziała. Nie tym od Dylana 61, nie Route 66, lecz sixty nine. Więc to dobrze zapamiętałem. Kiedyś, lata temu, rioja kojarzyła mi się z beczką amerykańską. A teraz, nic nie poradzę, z Highway 69. Go to the South, boy.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.