Gamaret i inni krzyżowcy
Wracam do mojej krótkie opowieści szwajcarskiej. Zanim dojdę do pinotów z Gryzonii, jeszcze parę uwag ogólnych o takim jednym, co zawiązał krzyżówki. Zacznę od tego, że moi winiarscy przyjaciele podczas pobytu we Włoszech podali dwa miesiące temu paru zachodnim dziennikarzom polskie wino w ciemno. Nikt nie miał pojęcia, co to może być, tylko mój szwajcarski kumpel, Pierre Thomas, powiedział od razu: to jakaś hybryda. Bo też czyj jak czyj, ale szwajcarski nos musi być wyczulony na krzyżówki; winiarstwo szwajcarskie przecież w dużej mierze nimi stoi.
Najbardziej zasłużoną jest gamaret, stworzony z myślą przede wszystkim o winnicach nadlemańskich przez naczelnego krzyżówkowicza profesora André Jaquineta na początku lat 70. To połączenie gamay i reichsteinera (istnieje też pokrewna wersja tej krzyżówki zwana garanoir, stworzona przez tegoż samego niezmordowanego Jaquineta, który ponadto skrzyżował dość popularne dziś diolinoir, czyli potomka pinot noir z innym lokalesem, robin noir) już dawno uzyskało w Szwajcarii swoje lettres de noblesse i uznawane jest za równego szczepom szlachetnym. Pierwszych nasadzeń dokonano nieopodal Genewy w latach 80., w 1987 wypuszczono pierwszy rocznik; dzisiaj gamaret owocuje na 380 hektarach. Miałem okazję pić pierwsze, historyczne gamarety (niekiedy kupażowane z innymi odmianami), najstarsze z 1989, z bardzo dobrej Domaine Les Hutins, trzymające nadal gardę. Obok win z tej posiadłości wpadły mi w oko wina od Philippe’a Villarda i te z Domaine des Trois Étoiles.
Gamaret to odmiana wcześnie dojrzewająca, co oczywiście jest ważne w szwajcarskim klimacie, i bardzo odporna na choroby, a zwłaszcza na szarą pleśń, co zawdzięczać ma dużemu nasyceniu polifenolami, głównie resweratrolem, czyli, jak wiemy, naszym dobrodziejem, domniemanym rycerzem chroniącym nasz układ krążenia. Gamaret chlubi się dobrą równowagą między alkoholem, garbnikami i kwasowością, natomiast jest w moim odczuciu bardzo podatny na wpływ beczki, sporo starszych win zdawało mi się nieco wysuszonych.
Gamaret jest specjalnością genewską. Połączony z Gamay i regulaminowo starzony w beczce tworzy wino zwane Esprit de Genève, „Duch Genewy”. Każdy szanujący się producent ma Ducha w swoim repertuarze; to, powiedzmy, odpowiednik egri bikavéra w Egerze, czy, by pozostać przy Szwajcarii, Dôle w kantonie Vaud (pinot noir + gamay). Ale 1,3 tys. hektarów genewskich winnic (9% szwajcarskiej produkcji) przyjmuje w swe gliniasto-wapienno gleby różne odmiany. Ważny jest chasselas, jest trochę chardonay i pinot blanc oraz nasadzonego tu ponad sto lat temu aligoté. Jest sporo pinot noir, nieco syrah. Rozwija się uprawa kolejnej, nowej krzyżówki. Zwie się divico i jest wynikiem połączenia gamaret z hybrydą o imieniu kojarzącym mi się z czarnym charakterem w westernach: bronner. Wiąże się z nią duże nadzieje, gdyż ten udoskonalony gamaret jest odporny absolutnie na wszystko. Ponieważ i on dojrzewa szybko, warto może wpuścić tę nazwę w uszy naszych rodzimych winiarzy.
Wina genewskie zgrupowane są w AOC Genève. Chętnie bym na tym zakończył te krótkie genewskie uwagi, lecz i tu nie ma lekko; obok owej generalnej apelacji wyróżniono jeszcze 22 innych genewskich AOC, powiązanych z poszczególnymi miejscami: wzgórzami, stokami itd. Trudna, trudna jest Szwajcaria, a nie mówię przecież o kredytach. Jednak dalej z miłości do tego państewka będę rozwiązywał ten rebus, bo, tak czuję, w przeszłym życiu byłem Wilhelmem Tellem. Albo jabłkiem, pamięć mnie nieco zawodzi.
Do Szwajcarii podróżowałem na zaproszenie Mémoire des Vins Suisses.