Bycza rozkosz
Toro: niewiele win już samą swoją nazwą mówi o sobie wszystko. Bycze wino, wino po byku, wino ekscytujące jak corrida. Nic dziwnego że w Polsce to jedna z popularniejszych hiszpańskich nalepek. Napić się Toro to przepis na udany wieczór. A co dopiero, gdy tych Toro jest 6.
Tyle właśnie flaszek z okrzyczanej winiarni Elías Mora zaprezentowała w środowy wieczór Catalina Madra, czyli Katarzyna Mądra, nasza polska ambasadorka w gorącej Kastylii. Pracowała wcześniej w równie sławnej winiarni Dos Victorias, czyli wspólnym projekcie Victorii Pariente i Victorii Benavides. W 2007 r. panie się skłóciły, a swoją medalową winiarnię podzieliły na pół; jedna Victoria robi obecnie białe wina z Ruedy pod marką José Pariente, druga – Toro Elías Mora właśnie. Pewne rzeczy zostają jednak w rodzinie, bo obie etykiety sprowadza do Polski ten sam importer, czyli warszawska La Vinothèque.
Spotkanie zaczęliśmy od krótko beczkowanego wina klasy semicrianza – Viñas Elías Mora 2009, niesamowicie owocowego, superskoncentrowanego, masywnego i soczystego zarazem, tak dobrego za 56 zł, że już Wam je polecałem jako „wino dnia”. W kolejnych butelkach było coraz więcej beczki, co okazało się (obok cen) jedynym kontrowersyjnym akcentem wieczoru. Na przykład Toro Crianza 2008 (87 zł) wydało mi się niepotrzebnie okraszoną dębiną wariacją na temat wina poprzedniego; zważywszy że laska wanilii kosztuje u nas 5 zł, nie widziałem sensu dopłacania 30 zł za wino różniące się głównie zawartością tejże. (Uczciwie trzeba nadmienić, że 2008 był słabszym rocznikiem niż 2009).
Co powiedzieć o Gran Elías Mora 2007? Beczki jeszcze więcej, ale też ogromna materia i bardzo dojrzały, powidłowy, wręcz rodzynkowy owoc. Przy swojej megamasie wino ma niezłą kwasowość, czyli smakuje jak atłas z tartą czekoladą i kroplą cytryny. Powiem szczerze, że piłem to wino z trudem, ale inni siorbali i cmokali i ewidentnie się w tym „byczym” stylu odnajdywali (186 zł).
Zastanawiacie się, co się stanie jeśli winu dołożyć jeszcze więcej beczki i owocu? W Elías Mora spróbowali i paradoksalnie… wyniki są świetne. Do sukcesu potrzebne są jednak dwie rzeczy. Albo czas: bardzo mi smakowało Toro Reserva 2004, równie konfiturowe co inne tutejsze propozycje, ale z o wiele ciekawszym bukietem, ładnie zniuansowanym, już nie tak ściernymi garbnikami, naprawdę kulturalnym, choć kolejne 5 lat w butelce na pewno nie zaszkodzi (249 zł i prawie warto). Albo na tyle dużo owocu, by niczym toreador zdominował byczą beczkę. Udało się to w niesamowicie skoncentrowanym (sceptyk powiedziałby: overconcentrated) 2V Premium 2008. Beczkowa wanilia i cynamon zginęły tu pod naporem jeżynowej purée, przez chwile poczułem się jak na mazurskim biwaku, gdy mama smaży konfiturę z owoców dopiero co przyniesionych z lasu. A co tam! Za wspomnienie z dzieciństwa chętnie zapłacę 348 zł.
Na koniec nalano nam bardzo dziwnego słodkiego Tempranillo Benavides z podsuszanych gron, z 16% i zapachem stanowiącym mieszankę Martini Rosso i Barolo Chinato. Na szczęście dla naszych portfeli to wino nie jest dostępne w Polsce.
Degustowałem na zaproszenie importera La Vinothèque.