Cricova Cabernet
Cricova Cabernet demidulce
Wina z Mołdawii na swój przaśny sposób stały się modne. Kraj ten, funkcjonujący onegdaj na dalekich peryferiach winiarskiej świadomości, w ciągu kilku lat stał się jednym z większych eksporterów wina do Polski, a w promocję jego wyrobów z kamienną twarzą angażują się nawet gwiazdy polskiego winopisarstwa.
Tak jak wszystkim braciom z gorszej strony Łaby, wszystkim towarzyszom geopolitycznej niedoli, wszystkim krajom leżącym bliżej niż dalej od kaukaskiej kolebki winiarstwa, kibicuję Mołdawii bardzo – ale czasem nieco wbrew smakowej rzeczywistości. Ile byśmy bowiem jej nie zaklinali, mówiąc o tysiącletniej historii, kilometrach wspaniałych winnic wpisanych na listę UNESCO, cudownych rdzennych szczepach czekających na ponownej odkrycie – prawda jest brutalna: wina w Mołdawii w większości są niedobre. Niedobre są przemysłowe półsłodkie Merloty z przedziałem alkoholu 10–12% na etykiecie, leżakowane w gumowym wężu. Niedobre są Chardonnay Prestige Collection z rocznika 1997 kosztujące tyle, co kilo chleba. Niedobre są supermarketowe Kagory „Sen Popa”, czyli autorskie mołdawskie mieszanki wina, karmelu i spirytusu z ziemniaków. W Mołdawii powstają też dobre wina – o jednym z nich pisaliśmy niedawno tu, a mnie ostatnio trafiło się mołdawskie Amarone smakujące tak samo syropowato-alkoholowo, jak włoskie. Ale mówiąc o winie, trzeba mówić całą prawdę – tych dobrych jest zdecydowanie mniej.
Tę słodko-gorzką refleksję wzbudziła degustacja sześciu win ze znanej, historycznej winiarni Cricova, importowanych przez Wina z Mołdawi. Bez owijania w bawełnę powiem od razu, że zdecydowanie nie polecam win białych – Chardonnay wytrawne, Chardonnay półsłodkie i (dojmująco chemiczne) Sauvignon wytrawne smakowały podobnie, to znaczy nieowocowo i niewinnie. Tego typu wina miały cywilizacyjny sens, gdy nie było innych; dzisiaj, gdy za kilkanaście złotych można w każdym sklepie kupić poprawne, czyste i smaczne wino z Hiszpanii, Portugalii i Chile, szkoda życia na smakową nostalgię za ZSRR.
Czerwone wytrawne, jak zwykle w Mołdawii, wypadły lepiej niż białe – niewiele. Cabernet wytrawny i Merlot wytrawny mają wszak swoje problemy – przede wszystkim smakują warzywami, a nie owocami. Na etykiecie mają 12 i 13% alkoholu, a smakują jak wina, które dojrzały do 10%. Smak ten przypomniał mi pewne wina polskie, które winiarze w husarskim entuzjazmie szaptalizują (czyli dosypują cukier do soku, żeby podnieść zawartość alkoholu w winie) z 9 do 13%. Smak truskawkowych draży i zielonej andżeliki na urodzinowym torcie też przypomina wina z zimnych krajów – może dlatego, że najbardziej powszechnymi odmianami w Mołdawii są Izabella i Lidia, czyli hybrydy podobne genetycznie do znanych w Polsce Ronda i Maréchala Focha. Teoretycznie w winie opisywanym jako Merlot Izabelli być nie powinno.
Paradoksalnie polecę Wam więc dzisiaj Cabernet półsłodkie. To najsmaczniejsze z sześciu degustowanych win. Smaków warzywnych jest mniej, cukier przykrył, co miał przykryć. Wino jest lekkie i pijalne i smakowało mi do… arbuza. Wschodnioeuropejskie (w głębokim sensie tego terminu) wino wpasowało się w okazję podwieczorku, czyli wtedy, gdy wszystkie Chianti i Ribera wysiadają. W swojej niskiej cenie było to interesujące doświadczenie. (Sugerowana cena detaliczna wszystkich opisanych win to 17,99 zł, za 17 zł można je zamówić na stronie www importera Wina z Mołdawi klikając powyższe linki).
Źródło win: nadesłane do degustacji przez importera.