Milion w środę, milion w sobotę
Polskie fabryki cydru prześcigają się w pomysłach na wypromowanie swojego produktu. Jeszcze niedawno Marta Wrześniewska nie mogła się odnaleźć pośród zielonych marynarek i słomkowych kapeluszy na konferencji prasowej grupy Ambra, producenta Cydru Lubelskiego, a ledwie kilka dni temu zostałem zaproszony na imprezę „Grillowanie z cydrem” zorganizowaną przez „pierwszego polskiego producenta cydrów”, firmę +H2O. Ten producent znany był wcześniej pod marką Cin&Cin (któż nie pamięta produkowanego przez nich napoju wermutopodobnego o etykiecie zaskakująco podobnej do włoskiego Cinzano?) i zajmuje się nie tylko wytwarzaniem cydru, ale i innych napojów alkoholowych, zaś „specjalnością spółki są wyroby winiarskie”. Zresztą wygląda na to, że specjalnością spółki są także cuda – „wysokiej jakości polski cydr” App!cider, który trafił do sprzedaży w Biedronce miał się tam sprzedać w liczbie pół miliona butelek w ciągu zaledwie 10 dni, o czym bezrefleksyjnie donosiły polskie media (dla porównania: bardzo popularnego Cydru Lubelskiego sprzedało się 700 tys. w ciągu pół roku.) Teraz dowiedzieliśmy się także, że „tylko w maju do sprzedaży w Biedronce trafi milion butelek tego napoju”. Skoro przez 10 dni można sprzedać 500 tysięcy butelek napoju w którym najwyraźniej od razu zakochali się Polacy i wybierają go w Biedronce chętniej niż tańsze piwo, to przez 30 dni… oj, będziemy światową potęgą.
Jakby na potwierdzenie tych słów ta „impreza z grillowaniem” przyjęła niezwykle oryginalną formułę połączenia profesjonalnej degustacji w ciemno z przaśną imprezą weselną. Goście, niczym CI weselni, zasiedli w Klubie Harenda (w tej części na wskroś przypominającej karczmę) przy długich stołach i drewnianych ławach, otrzymali specjalne karty do zamieszczania ocen, a prowadzący imprezę wodzirej nakreślił plany na dalszą część wieczoru, wspominając a to o cydrowych mitach, a to o podobieństwie dzisiejszego spotkania do „testungu z winem” by wreszcie zakrzyknąć „będziemy się bawić!”. Na salę wkroczyli kelnerzy z butelkami szczelnie owiniętymi serwetkami i faktycznie – rozpoczął się właściwy testung.
To co odróżniało go od tych winiarskich to żywa interakcja z publicznością. Prowadzący pytał „czy ten cydr się podobał” i w odpowiedzi uzyskiwał gromkie „Nieeeeee!” co – z właściwym dla rasowego wodzireja wdziękiem – komentował radosnym uśmiechem i przechodził do kolejnej butelki. W tych właśnie warunkach degustowaliśmy w ciemno 7 kolejnych cydrów„z różnych stron Europy”. Celem testungu było bowiem porównanie produktów wytwarzanych przez +H2O z cydrami zagranicznymi, gdzie „tradycja ich wytwarzania jest znacznie dłuższa niż nasza”. Miało to swoje dodatkowe uzasadnienie, polski producent może bowiem liczyć na „doświadczenie jednego z najwybitniejszych światowych ekspertów od cydru – Petera Mitchella, szefa słynnej brytyjskiej Cider Academy”. Jak ta degustacja porównawcza się skończyła? Cóż, nie najlepiej dla producenta, ale trzeba też przyznać, że kilka zagranicznych cydrów było równie niedobrych.
Bulmers Original (należy do Heinekena, nie mylić z irlandzkim po tej samej nazwie) – zdecydowanie najlepsza butelka degustacji – nie jest to cudo, aromaty jabłek nie są tu intensywne, ale ma wyraźną kwasowość, a przede wszystkim sporo odświeżenia – i w zadusznej sali weselnej ten angielski cydr sprawdził się najlepiej. Gdyby taki styl prezentowały produkty +H20, nie byłoby źle. Niestety nie prezentują, więc było znacznie gorzej.
App!Cider – na zeszłorocznym panelu cydrów Winicjatywy wypadł fatalnie i nic w tej kwestii się nie zmieniło – może poza tym, że gumową końcówkę zastąpił dość charakterystyczny aromat prania, którego przez kilka dni zapominaliśmy wyjąć z pralki.
7 Sadów – o tym sztandarowym produkcie pisaliśmy wtedy, że można pić, jeśli nie ma się nic lepszego. Tym razem wolałbym nie pić w ogóle – w aromacie dominuje płyn do mycia naczyń i dla pozbycia się wątpliwości, próbowałem go z trzech kolejnych butelek – w każdej dominował Ludwik.
Joker Forest Fruits & Cider – jest też propozycja dla wielbicieli cydrów aromatyzowanych. Z tym, że Joker nie jest już nawet cydrem nazywany. To „aromatyzowane wino owocowe, niskoalkoholowe, półmusujące, gazowane” gdzie aromat owoców leśnych przypomina rozpuszczone landrynki, a nie owoce rosnące nawet w pobliżu kompleksu leśnego. Jako że rozpuszczanie landrynek mogłoby być jednak procesem zbyt kosztownym i długotrwałym przy masowej produkcji, stawiam na – jak to się mówi – aromat identyczny z naturalnym.
Po zakończeniu oficjalnej części degustacyjnej, gości weselnych zaproszono na karkówkę i kiełbaski. Zacząłem rozglądać się za jakimś piwem.
Fragmenty materiałów prasowych, etykiet butelek i wypowiedzi prowadzącego zaznaczyliśmy kursywą.
Degustowałem na zaproszenie Organizatora.