Wiedeń – naturalnie!
Kiedy jesteś w stolicy Austrii, kochasz jedzenie, jeszcze bardziej kochasz wino i chcesz sprawdzić, co w austriackiej trawie piszczy… śmigaj do niedawno otwartej knajpki O Boufés. Gdy za namową znajomego sommeliera wpadłam do niej, mając rezerwację dla jednej osoby, nie było szans, żebym spędziła ten wieczór samotnie. Tu przychodzą austriaccy winiarze i ich goście, dziennikarze, sommelierzy ze znanych europejskich restauracji, wiedeńska hipsteriada oraz masa zwykłych ludzi lubiących dobrze zjeść i wypić coś niesztampowego. Od razu spotykam grupę znajomych dziennikarzy z Niemiec, poznaję właścicieli i zaczynamy jeden z najbardziej niezwykłych wieczorów targów VieVinum.
O Boufés znajduje się tuż przy restauracji Konstantin Filippou (1* Michelin) i jest odpowiedzią tego jowialnego szefa kuchni o greckich korzeniach na potrzebę jego gości, którzy chcieli go odwiedzać częściej, lecz bez konieczności wyciągania z puzderka babcinych pereł i wciskania się w ciasne lakierki. Sam Konstantin zresztą opowiedział mi, że też czuł potrzebę nałożenia czasem na talerz dania bardziej domowego, bez kropek i pianek, za to smakującego jego własnymi wspomnieniami z Grecji i licznych podróży. Nie odżegnując się od swojego pierworodnego dziecka, dzięki któremu zdobył sławę i uznanie, stworzył miejsce bardziej codzienne i zwyczajne.
To, co zwraca uwagę, to niesamowita prostota wnętrza i króciuteńka karta dań – lista win jest natomiast bardzo długa. Wąskimi schodkami do winnego raju prowadzi mnie sommelier Dominik. Są tu same wina naturalne! „My sami pijemy już teraz tylko takie wina, nie wyobrażaliśmy więc sobie sytuacji, w której w naszych restauracjach serwowalibyśmy cokolwiek innego” – mówi mi przeurocza żona Konstantina.
Efekt jest taki, że w jeden wieczór dzięki Dominikowi, Konstantinowi oraz znajomym dziennikarzom robię szybki przegląd najnowszych trendów w austriackim winiarstwie naturalistycznym, zajadając świetny gulasz z ziemniakami.
Wieczór w O Boufés koniecznie należy zacząć dobrym „pet-nat”, czy naturalnym winem musującym (z francuska pétillant naturel, fermentującym na osadzie w butelce). Ja zaczynam świeżym i bardzo żywym Ancestral od jednego z moich naturalistycznych (i naturalnych) faworytów: Clausa Preisingera w Burgenlandzie. 100% czerwonego szczepu St. Laurent w wersji białej, musującej, 9% alkoholu – wesołe, zwiewne, smakujące morelami i soczystymi mandarynkami. Wieczór zapowiada się nieźle!
Fenomenalne petnaty robi również młody Jurtschitsch ze swoimi przyjaciółmi Martinem i Anną Arndorfer (to już region Kamptal). Ich seria Fuchs und Hase, czyli „Lis i Królik”, zachwyciła mnie jako przemyślany i kompletny projekt, który na dodatek wspaniale smakuje. Wino występuje w czterech odmianach: Vol. 1, Vol. 2, 3 i 4. Vol. 1 jest najdelikatniejszy i najprostszy, Vol. 2 to wino zdecydowanie bardzo aromatyczne, kwiatowe, o posmaku świeżej soczystej gruszki. Trójka jest najciekawsza i najbardziej złożona. Pojawiają się tu zaskakujące nuty liści, tymianku, lekka goryczka oraz taniny!
Po Fuchs und Hase Vol. 2 zgrabnie przejść można do Gemischter Satz od Arndorfera – jest bardzo wdzięcznym, miękkim winem pachnącym jaśminem, miodem i młodym zielonym groszkiem. Poszukiwaczom większych wrażeń zaś polecam inne jego wino: Grüner Veltliner Die Leidenschaft jest gęsty, lekko żywiczny, o zapachu skórki pieczonego jabłka i karmelu – nikogo nie pozostawi obojętnym.
Przed konkretniejszymi winami czerwonymi spróbować należy koniecznie Puszta Libre! 2015 od Presingera. Mieszanka zweigelta i st. laurenta to wino „braku” w pozytywnym znaczeniu. Ten brak jest niesztampowy, uroczy i cudownie uwalniający. Nie ma tu wysokiej kwasowości, nie ma tanin, nie ma zbyt dużo alkoholu, jest tylko czysty, lekki owoc. To takie wino-niewino, przypomina mi nieco oranżadę kupowaną w sklepie Społem w latach 80. i jest to, śpieszę szybko wyjaśnić niedowiarkom, zdecydowanie pozytywne skojarzenie. I ta butelka! W O Boufés Pusztę dostaniecie porządnie schłodzoną, bo tak ją podawać należy i bez ceregieli latem wypić, choćby i duszkiem, kiedy upał męczy. Następnie dobrze jest skusić się na mieszankę blaufränkischa i merlota Paradigma od Clausa. Mocne jagodowo-goździkowe wino z nutką chili i niesamowitą soczystością.
Po dwóch godzinach degustacji mój notes pełen jest myśli i notatek, a lista winiarzy do odwiedzenia podczas kolejnego dnia VieVinum niebezpiecznie wydłużona. Jednak sommelier Dominik nie pozwala mi wyjść bez spróbowania dwóch prawdziwych naturalnych bomb. Pierwsza z nich to Marcus Gruze i jego klasztorny Georgium Burgunder Cuvée. Klasztorny, ponieważ pachnie mirrą, kadzidłem, dymem, otumania zmysły, jak śpiewy klasztornych eunuchów, by następnie zaskoczyć smakiem migdałów i słodką nutą pieczonych brzoskwiń.
Kolejne wino z przepastnej lodówki O Boufés zaskakuje jeszcze bardziej, ponieważ nie jest to wino austriackie… Ismail Gonzalo z Ruedy to istny wojownik o prawdę w winach z tego regionu, walczący z „sauvignonizacją” produktu, który coraz bardziej oddala się od korzeni (chodzi mu o to, że producenci do tamtejszego verdejo dodają już tyle sauvignon blanc, że staje się ono nie do rozpoznania). Ja mam okazję spróbować jego pomarańczowego verdejo o nazwie Kilometro, które jest cudownie ostre pikantnością imbiru i subtelnie słodkie słodyczą dojrzałej mandarynki. Następny przystanek na mojej liście miejsc do odwiedzenia: Rueda i Gonzalo!
Ale to jeszcze nie koniec! In a Hell Mood to powrót do petnata. Czysta przyjemność w butelce od wspaniałych Rennersistas. Cukierkowa słodycz, dojrzała gruszka i nuta niebieskiego sera, a wszystko wykrzesane z pinot noir. Deseru nie będzie. W diabelsko dobrym nastroju wracam do hotelu. Lepszego wieczoru nie mogłam sobie wymarzyć.