Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Rok 2013

Komentarze

O czym warto wspomnieć, co nas zaskoczyło, co zauroczyło, co ważnego się wydarzyło? Mój bilans kończącego się roku nieubłaganie się rozrastał podczas pisania, obcinając więc kolejne akapity, za to dodając im, jak przypraw, nieco kontrowersji, doprowadziłem go do obecnej, telegraficznie skrótowej (co nie znaczy krótkiej) postaci.

Wina z dyskontów - jesteś za czy przeciw? © Decanter.com.

Dyskonty czyli zestaw obowiązkowy. Ponieważ tak się na Winicjatywie utarło, że dopiero wzmianka o dyskontach gwarantuje czytalność (klikalność czy jak kto woli) to właśnie wzmiankuję.

Ofensywa dyskontów na polskim rynku to z pewnością fakt wart odnotowania. Nie mam już ochoty odpowiadać na zarzuty przypisujące mi lekceważenie klientów którzy: a) mają daleko do normalnych sklepów; b) mają ograniczony budżet; c) uważają, że tanie wina są dobre, bo są dobre i tanie. Jednocześnie uważam, że rozważania o wyższości jednego słabego wina za 9,90 nad podobnym za 11,50 nie ma sensu ani waloru edukacyjnego. Ograniczę się więc do stwierdzenia, że z całą pewnością dyskonty przyczyniają się jednak do popularyzacji wina w Polsce.

I co dalej, polski winiarzu?

Polskie wina – godzina prawdy. Polskie wina to niewątpliwie jeden z tematów roku. Przez ostatnie parę lat wydoroślały, zyskały prawo obywatelstwa, mimo biurokratycznych przeszkód, szerszym niż wcześniej frontem, trafiły do sprzedaży, przyzwyczaiły nas do tego, że są. Teraz nadchodzi sprawdzian najważniejszy czyli relacja ceny do jakości i tu niestety najlepiej nie jest. Rodzime wina w wydaniu najlepszych winiarzy osiągają już poziom przyzwoity, czasami bardzo dobry, natomiast kiedy opadną emocje, a klient zacznie porównywać ofertę win dostępnych za 50 – 60 zł (a to przeciętna cena polskiego wina), może, parafrazując Bismarcka, stwierdzić, że jego „patriotyzm nie sięga portfela”. Czas flirtu powoli się kończy i polscy winiarze będą musieli zmierzyć się z rynkowymi realiami, położyć nacisk na ekonomię produkcji i zadbać o odpowiedni poziom cen. Inaczej pozostanie im tylko enoturystyka, a biorąc pod uwagę bliskie Morawy, Tokaj czy dolinę Mozeli, konkurencja na tym polu jest również mocna.

Drugi problem, to wina czerwone, których jakość, mimo pojedynczych przebłysków, zdecydowanie odstaje od białych. Uczestniczyłem jako juror w wielu konkursach, na których prezentowano polskie wina i o ile białe, lepiej czy trochę gorzej, ale generalnie „dawały radę”, to ogromna większość czerwonych bez wdzięku balansowała na granicy pijalności. Przyczyna, jak mi się wydaje, leży w zafiksowaniu się winiarzy na dwóch szczepach: rondo i regencie. Fakt, że w naszych warunkach klimatycznych dają one dobrą dojrzałość owocu, nie powinien przesłaniać innego faktu – mianowicie tego, że wina są z nich marne. Wiem, że teraz zbiorę gromy, ale czas chyba powiedzieć szczerze – dobry regent czy rondo to zjawisko równie rzadkie jak życzliwy urzędnik czy bezinteresowny polityk.

Skąd my to znamy... © Kancelaria Sejmu.

Zakaz sprzedaży wina przez internet czyli na co można ludziom pozwolić. Kiedy czytałem tekst Wojtka Bońkowskiego o ostatnim wyroku Sądu Administracyjnego, zatwierdzającym restrykcyjną interpretację Ustawy o wychowaniu w trzeźwości, z której wynika zakaz sprzedaży wina przez internet, poczułem deja vu. Wróciłem pamięcią do pionierskich lat dziewięćdziesiątych, kiedy, o czym najstarsi blogerzy nie pamiętają, a dyrektor Brzózka z PARPA pewnie chciałby zapomnieć, żadnych banderol nie było. Mało tego, nie było również koncesji na import. Kto chciał sprowadzać wino, ten sprowadzał. Faktury i dokumentację techniczną, wraz z próbkami przedstawiało się w terenowym oddziale SANEPID, opłacało się cło i już. Komu to przeszkadzało? Teraz mamy postęp. Teraz trzeba mieć koncesję i odbębnić każdorazowo kołomyję z banderolami. (Nota bene, jestem bezradny wobec stałego pytania moich zagranicznych dostawców – dlaczego banderole nie są samoprzylepne?) Mam za to przekonanie graniczące z pewnością, że produkcja, dystrybucja, a przede wszystkim kontrola banderol zabiera z budżetu większość, jeśli nie całe wpływy z akcyzy. Więc po co to robić? Po prostu każdy robi to co umie. Urzędnik zaś, przede wszystkim musi uzasadnić potrzebę istnienia swojego stanowiska. Podobnie jest ze sprzedażą wina przez internet. Jeżeli można czegoś zabronić, to się zabrania, a ustawa jest tylko parawanem, jak to zresztą wykazał Wojtek w swoim tekście, całkowicie nieskutecznym jeśli myślimy naprawdę o „wychowaniu w trzeźwości”. Dedykuję więc urzędnikom słowa, które skierował do mnie milicjant legitymujący mnie, kiedy pewną nocą, podczas stanu wojennego wracałem z imprezy: „Jakby tak ludziom pozwolić to by do drugiej w nocy u znajomych siedzieli”.

Białą niespodzianka. © López de Heredia.

Co mi się podobało? Ponieważ w każdym podsumowaniu powinna się znaleźć opowieść o czymś naj, więc śpieszę donieść o jednym z najlepszych białych win, jakie miałem okazję w roku 2013 degustować. Co tam degustować! Wypić, wytrąbić i po powrocie do przytomności, poprosić o jeszcze. To (zupełnie dla mnie nieoczekiwanie) biała rioja Viña Tondonia Reserva 1998. Standardowy kupaż viury (90%) i malvasii, w rękach Lópeza de Heredia rozbłysnął zupełnie niestandardowym blaskiem. Zresztą wszystko w tym winie jest nietypowe. Fermentowane na rdzennych drożdżach – już widzę ten uśmiech Monty’ego – dojrzewane przez sześć lat w dębowych beczkach i kolejne sześć w butelkach. Wchodzi na rynek trzynaście lat po zbiorach i zniewala świeżością. Pachnie delikatnie cytrusami, kwiatami jaśminu, miodem, cynamonem i imbirem. Wszystko w równowadze. Usta mięsiste, jak na viurę przystało, z dobrą kwasowością i nutami balsamicznymi. Ale to wszystko banały. Tak naprawdę to niezwykłe wino jest eteryczne i mocne zarazem. Utlenione i niebywale świeże. Unosi się w powietrzu i twardo trzyma ziemi. Daje wrażenie obcowania z czymś z innego świata. A przy tym myślę, że bez trudu wygrałoby panel Grand Prix Magazynu Wino w kategorii open, nie korzystając z parasola „win specjalnych”

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Łukasz Dulniak

    Pytanie na zaczepkę: czy takie 15-letnie białe się chłodzi? Pewnie nie, a zatem, kiedy białe się chłodzi, a raczej nie chłodzi?

    • Sławek Chrzczonowicz

      Łukasz Dulniak

      Podawali w temp. jakieś 14 – 15 stopni

    • Wojciech Bońkowski

      Łukasz Dulniak

      No trochę jednak trzeba ochłodzić. Ja bym takie lekko utlenione białe podał w 12–13 stopniach pamiętając o tym, że w kieliszku jeszcze się ogrzeje do 14–15 – a 15 stopni to jest moim zdaniem górna granica.
      To samo dotyczy zresztą lekkich czerwonych jak Beaujolais, burgundy itp.

      • Łukasz Dulniak

        Wojciech Bońkowski

        Temat chłodzenia wraca do mnie systematycznie, kiedy co mocniej zbudowane białe wino nagrzewa się w kieliszku i dochodzę do wniosku, że takie smakuje lepiej niż zimne.

        • Wojciech Bońkowski

          Łukasz Dulniak

          Nie jestem fanem tabelek, w których każdy rodzaj wina dostaje swoją temperaturę podania.
          Preferuję zdrowy rozsądek, czyli:
          średnie wina białe podaję prosto z lodówki
          bardzo lekkie (Vinho Verde itp.) wkładam wręcz na kilkanaście minut do zamrażarki
          cięższe białe natomiast wyjmuję z lodówki kwadrans przed piciem. a w odpowiednim sezonie chłodzę je np. tylko na balkonie

          to samo z czerwonymi

          • Łukasz Dulniak

            Wojciech Bońkowski

            „Średnie wina białe” to pole minowe. Mam wrażenie, że zazwyczaj lądują na stole za zimne

          • Wojciech Bońkowski

            Łukasz Dulniak

            Bo ja wiem? Ja mam wrażenie, że w polskich lodówkach jest generalnie ciepławo – 8–10 stopni.
            Zresztą wino trafiające na stół za zimne to nie jest żaden dramat. Szybko się ogrzeje i zyskuje z każdą minutem. Dramatem jest wino za ciepłe.

          • Łukasz Dulniak

            Wojciech Bońkowski

            Przy winie lądującym na stole to zasadniczo jest niewiele dramatu, ale przecież po to istnieją miejsca takie jak to, żeby go sobie zainscenizować ;)

            Wracając do tematu, mam na myśli praktykę, w której te wszystkie beczkowane chardonnay, skoncentrowane rieslingi i mineralne juhfarty lądują na górnej półce lodówki na dwa dni lub dolnej zamrażarki na godzinkę, bo przecież białe trzeba schłodzić. A ich często wcale nie trzeba. Do tego, siedząc przy stole w czwórkę lub szóstkę, można jednak nie doczekać chwili, kiedy to wino ogrzeje się do sensownej temperatury

          • Wojciech Bońkowski

            Łukasz Dulniak

            no jednak w lodówce trzeba trzymać. nawet w bardzo dobrze przewietrzonym mieszkaniu jest 18 stopni, a to stanowczo za dużo nawet jak na Juhkarka.

  • Krzysiek Simsak

    Co do polskich win pełna zgoda – w tym roku te ~50 zł mogę zapłacić na spróbowanie, żeby przekonać się czy dobre, albo dlatego, że to pierwsze szeroko dostępne roczniki, ale za rok, dwa już raczej nie zamienię świetnego zagranicznego wina na „całkiem niezłe” polskie.

    • Wojciech Bońkowski

      Krzysiek Simsak

      Mnie się też tak kiedyś wydawało. Ale ten moment weryfikacji jakoś długo nie nadchodzi i wydaje mi się, że element picia patriotycznego będzie trwał jeszcze długo i pozwalał przełknąć ceny w przedziale 50–60 zł. Dlatego nie zgadzam się ze Sławkiem Chrzczonowiczem, że winiarze „będą musieli zmierzyć się z rynkowymi realiami”. Oni z tymi realiami mierzą się od dwóch pełnych sezonów i na razie z tych mierzeń wychodzą zwycięsko. Na niedawnym kiermaszu Winicjatywy na jednej sali było 200 w przedziale od 19 do 150 zł, w tym naprawdę mocne relacje cena/jakość np. z Hiszpanii, a najlepiej sprzedawały się wina polskie z 44 Winnic Dziedzic, Srebrnej Góry i Domu Bliskowice.

      • Łukasz Dulniak

        Wojciech Bońkowski

        Bo też niektóre polskie butelki zupełnie uczciwie tych pięć dych wytrzymują, jak choćby Hibernal z 44. A z drugiej strony racjonalizacja cen win to jednak karkołomne zajęcie

      • Krzysiek Simsak

        Wojciech Bońkowski

        Dopóki jakościowe polskie wino nie będzie oczywistością w sklepach i świadomości ludzi (czyli jeszcze dosyć długo), to te polskie wina będą miały dodatkowy atut będąc ciekawostkami, za które można zapłacić więcej jeśli ktoś i tak od święta pije. A z tymi dwoma sezonami to bym dyskutował, w 2012 żeby kupić jakieś polskie wino to trzeba było bardzo chcieć i szukać, w tym już były dosyć widoczne i łatwo dostępne.

        • Wojciech Bońkowski

          Krzysiek Simsak

          Zgadza się, ale mimo wszystko w zeszłym roku te wina się sprzedawały jak ciepłe bułeczki a w tym roku nic się nie zmieniło.

          • Krzysiek Simsak

            Wojciech Bońkowski

            I oby tak dalej :) Sukces polskich producentów jest na rękę również polskim konsumentom.

          • Sławek Chrzczonowicz

            Wojciech Bońkowski

            Z mojej perspektywy jest to jednak problem powtarzalności zakupu. Pierwszy raz klienci daja sie namówić, chętnie kupują, próbują, mówią, że świetne i za drugim razem szukają czegoś innego, bo jednak za 60 zł to mamy dobre bordeaux, gigondas, rosso di montalcino, chablis i sporo innych, co tu mówić lepszych – proste. Znacznie lepiej polskie wina sprzedają się w restauracjach. Tam gdzie są w karcie, kupują je kolejne fale turystów. Kiermasz Winicjatywy w ogóle nie jest miarodajny w tym względzie.

          • Wojciech Bońkowski

            Sławek Chrzczonowicz

            Na kiermaszu przed zakupem każdego wina można było spróbować. Więc jednak weryfikacja stosunku jakości do ceny następowała przed wyciągnięciem portfela – i nie odstraszyła.

            Myślę że my, winomani, otrzaskani z winnym rynkiem i przyzwyczajeni do bezustannego porównywania „stosunku jakości do ceny”, czasem nie doceniamy bardzo dużej wagi elementów irracjonalnych i nieświadomych w decyzjach zakupowych przeciętnych konsumentów. Sądzę że w przypadku win polskich działa kombinacja:

            jest polskie + smakuje mi + stać mnie.
            Element analizy czy te pieniądze nie lepiej wydać na Gigondasa nie jest tak istotny.
            Na tej podstawie sądzę że te wina mają dużo powracających klientów i będą nadal ich miały.

          • Witol

            Wojciech Bońkowski

            Stosunek jakości do ceny jest zaskakujący w drugą stronę – wina „El Sol” i im podobne bynajmniej nie kosztują 10 zł, ale okolice 25 zł, a za takie pieniądze można już kupić baaardzo dużo win pijalnych. Nie wiem ile to potrwa, ale to dopiero początek wejścia win polskich na rynek – w sklepach sieciowych jest tylko jeden producent, więc jest jeszcze spora ilość półek do zagospodarowania – a za tym powinno pójść obniżenie cen. Wydaje mi się, ze jak osiągną poziom ~35 zł to będzie optymalnie (tak jak polskie sery zagrodowe czy wędliny dojrzewające są droższe od ich światowych odpowiedników). Masowego rynku się z tego nigdy nie zrobi, bo chyba technicznie nie ma jak.

          • Anonim

            Sławek Chrzczonowicz

            Z całym szacunkiem, Sławku, ale jest jakieś dobre chablis za 60 zł?

          • Sławek Chrzczonowicz

            Anonim

            znajdzie się na pewno nie gorsze niż sey sey czy inny hibernal