Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Naturalne czy nie?

Komentarze

Przy okazji tekstu Marty Wrześniewskiej o chilijskich winach De Martino w ofercie Marka Kondrata wywiązała się kolejna, choć tym razem wątła dyskusja na temat wyższości (bądź nie) win naturalnych nad innymi, pozbawionymi tego przymiotnika. Wywołany do tablicy przez Monty’ego i ustawiony przezeń jako zdeklarowany wróg La Stoppy i zwolennik „wadliwego” Barrala, o którym pisał ostatnio Bieńczyk, spróbuję przedstawić poniżej swoje zdanie na temat win naturalnych, ekologicznych i innych, bez odwoływania się do argumentów z dziedziny ideologii bądź wiary.

Kość niezgody. © Altissimoceto.it.

Winiarze praktykujący uprawę w systemie ekologicznym oraz oczywiście biodynamicy uczynili bardzo wiele dla zrozumienia mechanizmów i praw natury, jednak równie wiele uczynili w tym kierunku naukowcy, biolodzy, chemicy i inni, od Pasteura zaczynając. Absolutnie nie mogę więc zgodzić się z opinią negującą wszelkie osiągnięcia enologii jako największego nieszczęścia napotkanego przez winiarstwo, którą z upodobaniem powtarzają zwolennicy win naturalnych. To postęp enologii sprawił, że możemy dość powszechnie cieszyć się winami dobrej jakości za sensowne pieniądze. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że nigdy jeszcze nie było na rynku tak wielu tak dobrych win jak obecnie.

Niewątpliwie przyczyniło się do tego również wiele praktyk wdrożonych przez winiarzy ekologicznych i biodynamicznych, z których znaczna część weszła do kanonu właśnie enologii. Mam wśród biodynamików wielu przyjaciół, których szanuję i podziwiam za pasję i ogrom pracy, dzięki której ich wina mają często niezwykłą indywidualność i charakter. Chętnie szukam takich win i z przyjemnością je piję. Nie podzielam natomiast ideologicznego zacietrzewienia, które każe, w imię nieinterwencyjności, rezygnować z wielu osiągnięć enologii, choć nie niosą one żadnych zagrożeń dla środowiska, jak choćby filtracja czy stosowanie specjalnie selekcjonowanych drożdży (nie chodzi tu oczywiście o GMO, ale o naturalne drożdże hodowane w warunkach selektywnych). Zwłaszcza to ostatnie stało się, nie wiedzieć czemu, jakimś fetyszem czy wyróżnikiem, który służy od razu do klasyfikowania winiarzy na tych słusznych używających rdzennych drożdży i tych niesłusznych, używających drożdży hodowanych. Tymczasem wiele gatunków czy szczepów rdzennych drożdży może powodować ewidentne błędy fermentacji, a także wady związane z aromatem wina. Nie zawsze zależy to od winiarza, czy nie lepiej więc w takim przypadku skorzystać z drożdży hodowanych i wytwarzać lepsze wino, nawet jeśli nie da się ono nazwać „naturalnym”?

Manifest 1907 roku. © Wineterroirs.com.

Dla mnie wino powinno być przede wszystkim dobre i to jest warunek konieczny. Najlepiej gdyby było także ciekawe, niebanalne, żeby miało w sobie coś intrygującego. Jeżeli pochodzi przy tym z uprawy biologicznej to świetnie, bo miło mieć świadomość, że kupując je przykładam rękę do poprawy stanu naszego środowiska naturalnego. Jeśli jest w dodatku biodynamiczne to jeszcze lepiej. I to w tej kolejności. Bowiem certyfikat eko czy deklaracja o „naturalności” wina nie jest żadną gwarancją jakości. Piłem wiele win wielkich, ale i wiele bardzo marnych, z grubsza w tej samej proporcji wśród win ekologicznych, naturalnych i pozostałych. Niestety w wielu przypadkach ewidentne wady przysłania się parasolem „eko” czy „naturalności” i zamyka w ten sposób usta krytykom. To jest to co Wojtek Bońkowski ładnie określił jako „wyuczony brak rozpoznawania cech powszechnie przyjętych za wady”. A przecież, choć granica między winem wielkim a wadliwym bywa często – zwłaszcza w przypadku win naturalnych – bardzo cienka, jednak niemal każdy potrafi je odróżnić.

Guy Bossard, Domaine de l’Écu © Jean-Yves Bardin.

Wino powinno być dochodowe, jego sprzedaż powinna zapewnić byt winiarzowi i jego rodzinie. Oznacza to, że należy je wytwarzać z przyzwoitą wydajnością, po kosztach, które pozwolą sprzedawać je w cenach do przyjęcia dla klientów. Rodzi to kolejne pytania. Na przykład, czy w obliczu ataku mączniaka lub eski trzymać się z ideologicznym uporem biodynamicznych preparatów, które działają lub nie, czy też ustąpić nieco z pryncypiów i ratować swoje plony bardziej interwencyjnymi metodami? Wybór łatwy, gdy winnica jest hobby, a nie warsztatem pracy. Właściciel Bouchié-Chatellier w Pouilly-Fumé, co roku wymienia 5 do 10% krzewów zaatakowanych przez eskę. Z tym można żyć. Ale co ma na przykład robić Guy Bossard, biodynamik i fantastyczny człowiek, kiedy przez trzy kolejne lata z powodu chorób pleśniowych uzyskiwał, zamiast 40, ledwie 7 hektolitrów wina z hektara. Z tego nie da się wyżyć i płacić rachunków i gdyby nie znalazł się inwestor, trzeba by zapomnieć o świetnych muscadetach z Domaine de l’Écu. Jednak często tego inwestora zabraknie. Czy winiarz ma wówczas trwać na posterunku ideologicznej czystości i tonąć, czy ratować swój warsztat pracy? Myślę, że krytyk winiarski jest ostatnią osobą, która powinna o tym decydować. Podejrzewam, że gdyby trend winiarstwa naturalnego narodził się przed filokserą i był tak zideologizowany, to dziś nie mielibyśmy o czym dyskutować, gdyż szczepienie na podkładkach byłoby z pewnością zakazane.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Wojciech Bońkowski

    Drogi Sławku, Twój głos jest zawsze głosem rozsądku. Wydaje mi się jednak, że sam powielasz wiele stereotypów przeciwko winom „naturalnym”.

    Producenci naturalni czy biodynamiczni nie twierdzą, że „wszelkie osiągnięcia enologii [są] największym nieszczęściem winiarstwa”. Zwracają tylko uwagę, że używając takich produktów jak selekcjonowane drożdże, środki klarujące czy siarka coś się zyskuje, ale też coś się traci. Zadają więc głośne pytanie „a co by było, gdybyśmy tego nie tracili?”. I tylko o to chodzi – pokazanie alternatywy, odnalezienie pewnych smaków, które w technologicznym winiarstwie zostały utracone.

    Cieszę się, że napisałeś o „ideologicznym zacietrzewieniu” zwolenników win naturalnych. Jestem pewien, że jako uważnemu i wyważonemu obserwatorowi nie umyka Ci równie wielkie zacietrzewienie ideologiczne przeciwników tych win, rzucanie inwektywami w winiarzy, którzy po prostu poszukują swojej drogi, bojowe zawołania, że biodynamika nie ma żadnych podstaw naukowych i że jest zabobonem dla ciemniaków. Była o tym mowa tyle razy, że na pewno znasz argumenty jednej i drugiej strony.

    Ja też jestem zwolennikiem win po prostu dobrych. a przeciwnikiem wadliwych. Dlatego nie mogę nie zauważyć, że pewnie grubo powyżej 50% najlepszych win na świecie produkuje się nie na drożdżach selekcjonowanych, tylko rdzennych, często poprzez zupełnie spontaniczną fermentację. Dlatego nie podzielam Twojej stwierdzenia, że rdzenne drożdże „stały się, nie wiedzieć czemu, jakimś fetyszem”. Nie stały się fetyszem, tylko jednym z najważniejszych narzędzi, by nadawać winom więcej złożoności (zwłaszcza w młodości) i sprawić, że będą mniej podobne do siebie niż np. klasyfikowane Bordeaux.

    Sam zresztą wpadasz w pułapkę ideologicznych wyróżników, kiedy piszesz: „Wino powinno być dochodowe, jego sprzedaż powinna zapewnić byt winiarzowi. Oznacza to, że należy je wytwarzać z przyzwoitą wydajnością, po kosztach”. Żyjemy w wolnym świecie. Jeśli winiarz naturalny chce produkować wino tylko po kosztach bądź nawet poniżej, dopłacając z własnej kiesy np. sprzedając na giełdzie akcje wielkich chemicznych koncernów, mam nadzieję, że nie będziesz mu tego zabraniał. Mamy wolny rynek i winiarze naturalni mogą sobie kalkulować opłacalność produkcji tak jak chcą. Ponieważ jak na razie bez większego problemu znajdują nabywców, rynek po prostu przyznaje im rację.

    • Dorota Stec

      Wojciech Bońkowski

      Bardzo celnie i rzeczowo Panie Wojciechu- podzielam opinię.

    • Sławek

      Wojciech Bońkowski

      Akurat stwierdzenia, ze enologia jest czymś najgorszym co przytrafiło sie winiarstwu uzył któryś z wielkich biodynamików i przeciw temu protestuję.
      Nie zauwazyłem w zadnej dyskusji na Winicjatywie np zacietrzewienia przeciwnikow win naturalnych czy biodynamiki. Odwrotnie tak.
      Jeśli chodzi o utracone smaki – cóż winiarstwo naturalne nie przywraca utraconych smaków, choć z pewnościa pokazuje inne możliwości i chwała mu za to. zawsze o tym piszę, podobnie jak o indywidualności win. Natomiast jeśli mówimy o dodatkach klarujących, filtracji a nawet siarkowaniu, to te praktyki istnieją odkąd wina stają sie pijalne. Tak zwane „wina jak niegdyś” nigdy nie były naturalne, za to dodawano do nich (w celu konserwacji i nie tylko) wynalazków, przy których żelatyna czy guma arabska to pokarm dla niemowląt.
      Jeszcze raz – nie jestem przeciwnikiem win naturalnych tylko tworzenia z nich alibi dla winiarzy, którzy nie potrafia zachować odpowiedniej czystości w winnicy lub robia podstawowe błędy w winifikacji – a wina naturalne, co przyznasz są na te błedy znacznie bardziekjj wrażliwe.
      Z cała pewnoscia na świecie nie wytwarza się ponad 50% win na rdzennych drożdżach. Chyba że mamy na mysli wina lane turystom do kanistrów przez chorwackich chłopów. Biedronka, Kaufland czy Lidl oraz inne Tesco raczej takich nie sprzedają a to jest prawqdziwy rynek.
      Będę się jednak upierał przy tym, że – może nie winiarze, ale wielu krytyków – także u nas widzą świat dwubiegunowo. Uzyłeś drożdży hodowanych – jesteś be, spieprzyłeś wino na rdzennych – jesteś wielki. To oczywiście przejaskrawienie ale tak to brzmi. Nawiasem mówiąc dzis właśnie prowadzę degustację win bio, na której pokażę parę wybitnych win biodynamicznych, ale wybitnych a nie zepsutych i tylko o to mi chodzi.
      Powtarzam – wytwarzanie wina musi być dochodowe, bo inaczej po prostu go nie będzie. Absolutnie jest to wybór winiarza i tylko winiarza a nie krytyków, którzy będa go oceniać w myśl ideologicznej czystości.

      • Marcin Jagodziński

        Sławek

        Winiarze raczej nie widzą tego dwubiegunowo, jest całkiem spory obóz winiarzy pragmatycznych, którzy czasem używają (lub do części win używają) drożdzy naturalnych, a do części hodowanych.

        Na całą tą drożdżową sytuację mają wpływ także przepisy. Kiedyś winiarzowi było w sumie obojętne, czy wino ma 8 czy 10 g cukru, jeśli tylko kwasowość to równoważyła. Dziś np. w Niemczech jest ścisła regulacja, jakie wino można uznać za wytrawne i chcąc nie chcąc niektórzy sięgają po „skuteczniejsze” drożdże, żeby dociągnąć do magicznej granicy, a co za tym idzie móc wino sprzedać z etykietką „trocken”.

      • Wojciech Bońkowski

        Sławek

        W sprawie zacietrzewienia:

        „Producenci biodynamiczni pewnie przykładają sporo uwagi do swoich upraw i stąd pewnie wiele ich sukcesów. Niektórym odbiorcom potrzeba trochę
        magii więc ta gimnastyka marketingowa też jest jakoś uzasadniona. Ale robienie z tego sztuki czy nauki uważam za grubą przesadę.”
        To pierwszy przykład z brzegu. Mantra polskich antybiodynamików do znalezienia na każdym portalu o winie. BD i wina naturalne to „magia”, „marketing”, „ściema”, „sprzeczne z nauką” itd.

      • Wojciech Bońkowski

        Sławek

        „Z cała pewnoscia na świecie nie wytwarza się ponad 50% win na rdzennych drożdżach” – nie pisałem o wszystkich winach na świecie tylko o tych najlepszych. Poczynając od DRC którego właściciel sam prowadzi winnicę biodynamiczną. Itd.

  • KRYSTIAN

    Trzymanie się jednej, jedynie słusznej ideologi jest zawężaniem horyzontów. Parawan ideologi bardzo często przysłania prawdę, jest instrumentem do uzasadnienia określonej tezy. To nie są wady wina, to ekspresja natury, naturalne drożdże hodowane w warunkach selektywnych nie tworzą naturalnych win. Winiarz powinien robić jak najlepsze wino, pozostawiając ideologiczne bredzenia dla siebie. Nie rozumiem jak można poświęcać swoją winnicę w imię ideologi, nie zrobimy skutecznego oprysku, bo kochamy wino do tego stopnia, że pozwolimy chorobom i szkodnikom zniszczyć nasze winorośle. Prawdziwa pasja. Moja znajoma, leczyła dziecko lekami homeopatycznymi, w końcu szpital powiedział, witam.

  • Dorota Stec

    Myślę, że podział jest nieco sztuczny bo, warunek brzegowy to właśnie ‚wino dobre’, nie ważne czy mówimy o winie naturalnym czy przemysłowym- wśród jednych i drugich są wina dobre i złe… reszta to kwestia wyboru- ja np. wole drożdże rdzenne, bo dzięki nim dostaję wino autentyczne, powstałe w danej winnicy a nie w kilku laboratoriach dostarczających półprodukty (niektóre drożdże rdzenne się nie nadają?- cóż, nie wszędzie można zrobić dobre wino, a nie każde naturalne wino trzeba pić), ale jeśli ktoś nie szuka autentyczności, wystarczy mu poprawność i zuniformizowanie, to naprawdę może do woli przebierać w produkcji konwencjonalnej, która zdominowała nasz rynek.

  • Kuba Janicki

    Zgadzam się ze wszystkimi, którzy tu piszą, że dobre wino to takie, które jest dobre. Jawohl. Ale chyba powinniśmy rozmawiać o tym, co oznacza „dobre”. Dla wielu degustatorów to przede wszystkim wino pozbawione „wad” – czyli pewnych przyjętych arbitralnie, w oparciu o różne czynniki, cech klasyfikowanych jako niepożądane – takich jak np. brett czy lotna kwasowość. Ja tymczasem – jak i parę innych osób – stoję na stanowisku, że dobre wino to takie, które mi smakuje, budzi moje emocje, chęć dzielenia się nim z innymi. Techniczna poprawność jest wobec emocji na drugim planie – jak w sztuce, muzyce, literaturze. Nie obchodzi mnie, że Nikifor czy Basquiat (dajmy na to) nie potrafili narysować realistycznie konia – tak długo, jak ich dzieła nie pozostawiają mnie obojętnym… Co oczywiście nie oznacza, że nie ma mnóstwa okrutnych bohomazów udających sztukę nowoczesną, stworzonych przez pseudoartystów i dyletantów – jak zresztą również ton pacykarskiego, akademickiego badziewia, poprawnego aż do granic nudy, za to bardzo dochodowego, za które odpowiadają spece od rysowania koni…

    Czy postulat, by poszerzać horyzonty, by za „dobre” brać także to co odważne, intrygujące, poszukujące – ale niekonicznie zgodne z umownymi kanonami winiarskiej poprawności – to objaw ideologicznego zacietrzewienia? Mam nadzieję, że nie. I serdecznie Cię Sławku pozdrawiam.

  • monty

    Sławku,

    wywołany do tablicy odpowiadam „bez odwoływania się do argumentów z dziedziny ideologii bądź wiary”.

    Co do kwestii Barrala i Ageno: oba wina mają wady, pierwsze lotną i brett (delikatny, ale jednak) oraz brak powtarzalności, drugie ów nieszczęsny „bandaż”. Więc jeśli wychwalasz Barrala, a obśmiewasz Ageno (tylko w roczniku 2007 zdarzyła się ta wada), to albo jest to typowy przejaw hipokryzji albo „wyuczony brak rozpoznawania cech powszechnie przyjętych za wady”.

    Co do drożdży: nie mam nic przeciw tym, którzy używają selekcjonowanych drożdży. Ich sprawa. Chcą lekko, łatwo i przyjemnie? Proszę bardzo. Jednak kiedy winiarz np. z Apulii przedstawia mi Negroamaro mające 19.5% alkoholu i mówi o terroir i jego odzwierciedleniu w winie, to wtedy już ostro protestuję. Terroir, to nie są łupki, glina, wapień czy bazalt. Terroir, to także, a może i przed wszystkim rdzenne drożdże! Rdzenne, z winnicy, nie z laboratorium dzięki któremu 90% sauvignon blanc z całego świata pachnie i smakuje dokładnie tak samo! Jeśli winiarz boi się spontanicznej fermentacji, a chce przy tym zachować rys siedliska, może zawsze „wyselekcjonować” drożdże z winnicy (przykład bardzo bliski: Srebrna Góra!). To jest interwencja, ale drobna, biorąc pod uwagę fakt, że robienie wina jest już samo w sobie interwencjonizmem. Można?

    Co do fermentacji spontanicznej: dlaczego jest tak mocno przeze mnie podkreślana? Bowiem profil aromatyczny wina tworzy się w trakcie pierwszego etapu (uogólnijmy dla skrócenia) fermentacji. Zacytuję Ewę Wieleżyńską, by nie powielać bytów ponad konieczność: „W fermentacji spontanicznej, a więc takiej, która odbywa się jedynie przy udziale drożdży naturalnie obecnych na skórkach winogron, udział bierze nawet do 30 różnych ich gatunków, takich jak Kloeckera, Hanseniaspora, Candida, Cryptococcus, Kluyveromyces, Metschnikovia, Pichia… Wszystkie one obumierają, kiedy alkohol osiąga poziom 4-6%, zostawiając pola Saccharomyces cerevisiae, najwytrwalszemu i jak dotąd jedynemu gatunkowi, który nauczyliśmy się hodować na szeroką skalę. Różnica między spontaniczną a kontrolowaną fermentacją, w której uczestniczy na ogół jedynie gatunek S. cerevisiae bądź czasami spokrewniony z nim S. bayanus tkwi więc w samym początku. Ten początek decyduje jednak tak o aromatach wina, które w przypadku win fermentowanych spontanicznie są mniej konwencjonalne i bardziej kompleksowe (nie mamy tu nigdy nudnego cherry-berry i więcej nic – czy kocich sików w SB (wtrącenie TK)); jak również o jego materii – rdzenne drożdże wpływają na podwyższony poziom glicerolu i polioli w winie, toteż wina naturalne mają miększą i gładszą fakturę. Spontaniczna fermentacja przebiega wolniej, co jest zwłaszcza istotne w przypadku win czerwonych, gdyż pozwala tlenowi wchodzić w reakcje z antocyjanami i innymi związkami fenolicznymi, zapewniając lepszą stabilność koloru i przyspieszając polimeryzację fenoliczną, co znów wpływa zarówno na teksturę wina (taniny są lepiej zintegrowane), jak jego aromaty. Przy fermentacji spontanicznej używa się mniej siarki (nie siarkuje się winogron zaraz po zbiorze, by zabić populację rdzennych drożdży i zaszczepić selekcję), co również istotnie wpływa na profil aromatyczny wina”. Tyle Ewa. Czyli najkrócej rzecz ujmując, nie ma mowy o jakimkolwiek głębszym profilu aromatycznym w winie bez rdzennych drożdży!

    Chętnie rozwinę przy okazji temat tanin i dojrzałości fenolicznej (choć odsyłam do MW i mojego tekstu o Abruzji, jeśli ktoś chciałby musnąć tematu – nie jest to reklama natywna).

    Co do gwarancji jakości: czy kiedykolwiek mówiłem lub pisałem, że wino naturalne, to gwarancja jakości?! Czy rzeczywiście w każdej dyskusji trzeba wepchnąć komuś w usta „brzozę”?! Tak jest łatwiej, oczywiście…

    Piszesz drogi Sławku, że przecież filtracja, to również naturalny proces. Tylko komu on jest potrzebny?, pytam. Bo winu raczej szkodzi, choć klienci lubią mieć produkt ładny i wygładzony, połyskliwy (proszę sprawdzić w jaki sposób uzyskuje się ów połysk). Mogę zrozumieć delikatną filtrację pozbawiającą wina drożdżowych „zwłok”, ale filtrację, która pozostawia jedynie kolor przypominający wodę? Filtracja również wpływa na profil aromatyczny i strukturę wina! Mam pod ręką doskonały przykład, który jak sądzę będzie obiektywnym kryterium (smaku oczywiście). Poprosiłem producenta, który, choć tylko delikatnie, jednak filtruje swoje Godello, aby w następnej partii dosłał również to niefiltrowane. Efektem chętnie się podzielę 9 listopada w Warszawie. Chodzi dokładnie o to samo wino. Różnica, to delikatna filtracja lub jej brak. Efekty są zdumiewające.

    Co do kwestii „ustąpienia nieco z pryncypiów i ratowania swoich plonów bardziej interwencyjnymi metodami”: znam Sławku bardzo wielu winiarzy, którzy w takiej sytuacji rezygnują ze zrobienia wina. Gerardo Mendez z Rias-Baixas nie sprzeda w przyszłym roku swojego Albarino Do Ferreiro ze starych, 200-letnich krzewów, bo przez choroby, grona nie nadają się na wino naturalne. Frank Cornelissen nie sprzedał w zeszłym roku swojej flagowej Magmy, bo… wiadomo. Jean-Pierre Robinot (Loara) odpuścił dwa lata wcześniej, Jean-Marc Brignot (Jura) również. To nie są krezusi, nie mają inwestorów, a jednak wbrew swoim przekonaniom wina nie zrobią.

    Na koniec posłużę się efekciarską, jak mówi Andrzej Daszkiewicz, wypowiedź Giusto Occhipinti, który powiedział kiedyś, że fermentacja z laboratoryjnych drożdży, jest jak miłość: jesteś zakochany w zachwycającej kobiecie, dbasz o nią, pielęgnujesz, a na końcu zapładniasz ją francuską spermą… I żeby nie było, jestem za in vitro ;-)

    ściskam serdecznie, Tomek Kurzeja

    • Sławek

      monty

      Tomku,
      Mimo wszyustko znowu mnie sobie ustawiłeś, np w akapicie o filtracji, ale po kolei.
      Bedąc złośliwy mógłbym napisać: jeśli Dettori częstuje mnie Chimbantą, zawierającą ponad 17% alkoholu w wyniku spontanicznej fermentacji na rdzennych drożdżach, to właśnie jest to czego chciałbym w winach uniknąć. Ale jak wiadomo nie jestem złośliwy.
      Jesli chodzi o fermentacje spontaniczną to nie jest takie proste ani nie przebiega tak ładnie jak to wyglada w opisie Ewy. Jest parę przynajmniej gatunków drożdży odpowiedzialnych za wady wina i jesli winiarz ma takie akurat populacje to nie widze sensu trwania przy produkcji wina z wadą „w imię czystości gatunku”. Bo to jak najbardziej prawda, że drożdże poporzez tiole wpływaja zasadniczo na aromaty, także te zdecydowanie niepożądane. Mogę tuteż odesłać do rozmowy Marka Bieńczyka z Denisem Dubourdieu, także w MW.
      Polimeryzacja polifenoli zachodzi nie tylko w czasie fermentacji ale również w czasie stabilizacji, dojrzewania i starzenia wina więc nie jest to argument.
      Filtracja niekoniecznie szkodzi winu. W dodatku piszesz o jakiejś filtracji niemal osmotycznej, ktora pozostawia wodę. Tymczasem bardzo czesto nie daje sie oddzielić w inny sposób pozostałości mikrobiologicznych po fermentacji, gdyż żadna sedymentacja nie działa w przypadku koloidów białkowych. A sa one przyczyną niestabilności powodujacej poźniej wady u nabywcy, zwłaszcza przy dłużej trwajacym łańcuchu dystrybucji, ale może to winiarza juz nie obchodzi. Bo sprzedał dobre. Mam własnie dokładnie taki problkem z jednym z win. Oczywiście ideałem byłoby gdyby każdy klient mógł jechac do winiarza, kupić u niego niepowtarzalne, niestabilne i wyjątkowe wino i najlepiej na miejscu wypić. Ale tak nie jest. Kupcy, którzy kupują wina dla sklepów, musza też zwracać uwage na stabilność a filtracja w tej stabilności pomaga.
      Co do ostatniej anegdoty, to nie jest efekciarska ale nie jest też efektowna.
      Sciskam serdecznie
      Sławek

      • monty

        Sławek

        Sławku,

        Chimbanta to jest po prostu passito, choć wytrawne, zaś owo Negro, o którym wspomniałem, to produkt z laboratorium. Cytat za Ewą, jest próbą pokazania tego, co daje spontaniczna fermentacja. Na potrzeby tej dyskusji nie ma raczej sensu przerzucać się szczegółowymi wzorami fermentacji alkoholowej.

        „W imię czystości gatunku” nie robię wtedy wina, albo selekcjonuję drożdże Z WINNICY. To jest ta różnica, którą staram się pokazać.

        Koloidy białkowe? Jak ktoś dodaje lizoli i pewnych emulsji, to trudno się dziwić…

        Nie piszę o filtracji osmotycznej, choć i taka się zdarza, jak wiesz, ale o różnicy między winami delikatnie filtrowanymi lub wolnymi od niej. I są one znaczące. I piszę tu nie o Kotku Czarnym, a o winach producenta mi bliskiego (w sensie tej różnicy).

        Co do problemów z winami: tez mam kłopot z jednym z win od naturalisty. Ponownie fermentuje. Tylko różnica jest taka, że wymieni bez zbędnych słów.

        Zas w kwestii Dubourdieu: „Od swych mitologicznych początków wino jest symbolem święta i biesiady, ludzkiego braterstwa, wspólnoty estetycznej i duchowej, rozkoszy podniebienia, kultury, zmysłowości i wyrafinowania. Było towarzyszem pierwszych filozofów. Ogromnie mnie smuci, że w ciągu ostatniej dekady stało się zakładnikiem ideologów.” To samo powiem! Tylko ja tych ideologów, jak cytowany monsieur, znajduję po drugiej stronie… I mimo dosadności słów wspomnianego przez Ciebie „wielkiego biodynamika”, mam wrażenie, że to właśnie owa „nowoczesna enologia” zmusił go do postawienia tak ostrej i moim zdaniem nieco niesprawiedliwej opinii. Bo dzięki tej „nowoczesnej enologii” mamy potworki w rodzaju Grandes Pagos de Espana czy pomysły na wycinanie ponad stuletnich krzewów w Apulii, bo będzie łatwiej, podobnie i w zasadzie bez różnicy. Bo kiedy w trakcie degustacji 50 najlepszych win hiszpańskich, wśród wielu znamienitych enologów i krytyków, dostajesz 50 identycznych win (z czego dwa korkowe, czego nikt nie zauważył), to masz wrażenie, że jednak ideolo jest po innej stronie…

        Zaś co do cytatu z Giusto, to po prostu o efekt chodzi. Podobny do tego z Dubourdieu w stylu: „Nadal sądzę, że trzeba dobrych drożdży, aby przeprowadzić prawidłowe winifikacje, podobnie jak trzeba dobrych obiektywów, aby zrobić piękne zdjęcia”. Sperma jednak chyba lepsza :-)

        ściskam, Tomek

        • cerretalto

          monty

          Oczywiście, że wino powinno być przede wszystkim dobre i oczywiście, że podzielam opinie i Sławka i Denisa Dubourdieu – to chyba jasne :). Ale ja w trochę innej sprawie – w sprawie argumentów w dyskusji. Skoro 17% w passito to normalka, to co powiesz na 17.5% w naturalnym czerwonym wytrawnym?
          http://www.sstarwines.pl/wino14357
          I jeszcze polecam: http://www.sstarwines.pl/wino14337 , gdzie Willycoyote otworzył mi oczy na to kiedy pić wina naturalne. Bo w nich być może jest potęga, ale czasem trudna do uchwycenia w odpowiedniej chwili i z każdej butelki :)

        • Sławek

          monty

          Tomku,
          Takie potworki jak Grandes Pagos zawsze będa się zdarzały dopóki dla dużej grupy klientów najwazniejsza jest ekstraktywność – to tylko konsekwencja, zresztą jak wiesz, gdyby zniknęły hiszpańskie wina zatęskniłbym co najwyżej za paroma riojami i jednym czy dwoma albarino, poza tym nie bardzo jest się czym chwalić – ot pojedyncze ciekawe wina w małych apelacjach typu Bullas czy Mentrida, więc reszta robi to co umie, a Pagos to rezultat. Niemniej ustawiasz wszystko czarno biało: z jednej strony enologiczne potworki z drugiej wspaniałe, indywidualne wina naturalne. A przecież zarówno brett, jak lotna kwasowość, jak też nadmierna oksydacja równie dobrze standaryzuja wino jak selekcjonowane drożdże, często skuteczniej bo siła rażenia takich aromatów jest znacznie większa. Nawiasem mówiąc ostatnio dobrze byłoby też wyjaśnić lotną kwasowość, bo ostatnio ktoś jej się doszukał w młodym Musarze pełnym aromatów zdecydowanie redukcyjnych.
          uściski
          Sławek

  • KRYSTIAN

    ”Nicolas Joly, nature assitant and not a winemaker ”, treść pochodzi z wizytówki. Czy ktokolwiek pił wina tego Pana, jeśli tak , to prosiłbym o parę słów.

    • Wojciech Bońkowski

      KRYSTIAN

      Wino N. Joly’ego (dziś robione przez jego córkę) czyli Coulee de Serrant jest znane od lat – pierwszy biodynamiczny rocznik to 1984. W latach 80. i 90. było to jedno z najlepszych białych win we Francji. Na początku XXI wieku wg powszechnej opinii nieco obniżyło loty, m.in. niektóre roczniki są nazbyt utlenione. Ponoć najnowsze są znowu znakomite.

      • Pawel Kolorus

        Wojciech Bońkowski

        Fuck!!! Fajnie Was się czyta, ale do czasu, potem lepiej sprawdźcie czy nie ma Was czasem w drugim pokoju, bo jeszcze stracicie to, co najważniejsze, siebie samych, a na Wasze groby postawią klawiaturę a nie kwiaty. Wojtek, otwórz sobie wino i zapomnij o synonimach i gonieniu prawdy w szczerym polu. Przy-bij piątkę, i będzie fajnie ;)