Mommessin Juliénas 2011
Mommessin Juliénas 2011
Przyszła wiosna, a wraz z nią zapotrzebowanie na lekkie wina czerwone. W Polsce stanowczo zaniedbujemy ten rodzaj wina, owe czerwienie bez garbnika, ze smakami wiśni i fiołków, które podaje się do lodówki i z powodzeniem można wypić do sałatki albo do ryby. Pławimy się w tych wszystkich Primitivo i Monastrellach, jakby na świecie liczył się tylko muskuł i ekstrakt.
A liczy się też udany poniedziałek z kieliszkiem wina czerwonego na kawiarnianym tarasie. I tu swój sens bytu ma Beaujolais. Pić Beaujolais w marcu to nie obciach, to smakoszostwo. Tylko nie Beaujolais Nouveau! Sięgnijmy po Beaujolais-Villages albo wręcz jedno z 10 crus, czyli win opatrzonych nazwami poszczególnych miasteczek.
Jednym z najbardziej znanych jest Juliénas. Pachnie i smakuje jak znane nam Beaujolais, czyli: maliną, truskawką, czereśnią, fiołkiem, tulipanem. Ale ma więcej koncentracji i intensywności niż proste AOC Beaujolais. Garbnika nadal nie ma, więc uczuleni na cierpkość wielbiciele białego semi-dry będą zadowoleni. W tym winie jest za to nuta przyjemnej wiśniowej goryczki, która idealnie sprawdzi się do jedzenia i sprawi, że sięgniemy po drugi i trzeci kieliszek. Smacznego! (Do kupienia w supermarketach Leclerc za 34,35 zł).
Źródło wina: zakup własny autora.