Mołdawia nowoczesna
Dobre etykiety, czyste, techniczne wina, winiarze, z którymi można porozmawiać, winnice, w których możemy się zapomnieć i przez chwilę pomyśleć, że jesteśmy we Włoszech. Tak, istnieje taka Mołdawia, choć po moim ostatnim tekście mogliście mieć zupełnie inną wizję tego kraju. Są dwie Mołdawie. Jest ta zakorzeniona wciąż mocno w przeszłości, upierająca się przy niedzisiejszej stylistyce win i przy nazwie „koniak” na etykiecie swoich, skądinąd często bardzo udanych destylatów. To Mołdawia w za dużym garniturze, z teczką z ekologicznej skóry, złotym zębem, który błyska zalotnie w kierunku swojego rosyjskiego klienta, który już jej tak bardzo nie kocha i nie chce. Ale jest też Mołdawia nowa, młoda, energiczna, ciekawa świata, nowych trendów, choć nie zapominająca o swoich korzeniach. Tę Mołdawię chcemy pić.
Pierwsza etykieta, którą natychmiast zauważam wśród wielu innych zaprezentowanych na mołdawskich stoiskach, to Carpe Diem. Czarno-białe zdjęcia przedstawiają uśmiechniętych ludzi z różnych stron świata. Wina są nowoczesne, proste, radosne i zdecydowanie gotowe na rynki międzynarodowe, choć zrobione ze szczepów jak najbardziej miejscowych. O ile starsi, bardziej tradycyjni winiarze uparcie trzymają się merlotów, cabernetów i chardonnay, młodsi stawiają na odmiany mniej znane, ale takie, którymi mogą zaciekawić winiarski świat, który widział już wszystko.
I tak po raz pierwszy w życiu wypijam Feteascę Albę, z którą będę miała w Mołdawii do czynienia jeszcze nie raz. Pachnie białą brzoskwinią i białymi kwiatami, jest lekka, lecz nie nijaka, przed nijakością chroni ją przyjemna goryczka. Fetească Regală ma więcej struktury, smakuje morelami, agrestem, mirabelką, ma piękną kwasowość i delikatną słoność. Trzecim szczepem Mołdawii, również zamkniętym w butelkach Carpe Diem jest Fetească Neagră. Jest po prostu pyszna: soczysta, czysta, jedwabista, odrobinę korzenna, dobrze przyprawiona beczką, w której starzone było tylko 15% wina, ot tyle, żeby je lekko zaokrąglić, nie dość, by zniszczyć jego owocowość.
Kiedy podjeżdżamy pod Et Cetera, mam wrażenie, że przespałam jakiś nieplanowany wyjazd do Toskanii. Piękny dom, z werandy widok na zadbaną nowoczesną winnicę i tylko powiewająca na tlę doskonale błękitnego nieba mołdawska flaga przypomina, gdzie jesteśmy.
Właścicielami tego bardzo dobrze przemyślanego projektu są bracia Igor i Aleks Lukianow. Pieniądze na własny biznes zarobili pracując w kasynach w Stanach Zjednoczonych. Po powrocie zainwestowali w ziemię na południu Mołdawii, zbudowali wszystko od zera, w 2009 r. zaczęli butelkować wina pod własną marką. Dziś mają 45 hektarów, na których uprawiają 18 szczepów, a za swojego merlota właśnie dostali złoty medal na Concours Mondial de Bruxelles, o czym donosi mi radośnie od kilku dni ich Facebook. Bracia Lukianow wierzą w Mołdawię i swoje małe winne „château”. Budują właśnie uroczy hotelik z 18 pokojami, a ja już nie mogę się doczekać, kiedy ponownie usiądę na tej malowniczej werandzie z kieliszkiem supersoczystego, mocno zielonego Sauvignon Blanc w dłoni tak bardzo przypominającym mi sauvignon z Friuli. Z przyjemnością wspominam również Cuvée Blanc: kupaż chardonnay, sauvignon blanc i pinot blanc o swieżości melona i szałwii z subtelną mlecznością dobrze użytej beczki. Pamiętam, jak cudownie pasowała do tego wina najlepsza plăcintă, jaką w życiu jadłam zrobiona przez babcię Igora i Aleksa – Ninę. Zapach tego ciepłego świeżego koziego sera zamkniętego w płatkach najlepszego ciasta świata jest moją proustowską magdalenką.
Serendipity od Et Cetera to fetească neagră (70%) z dodatkiem cabernet sauvignon. Poważne, dojrzałe wino o subtelnej korzenności. Po raz kolejny pomyślałam o dobrze, rozważnie użytej przez Aleksa – winiarza samouka – beczce. Najmilszym zaś zaskoczeniem degustacji było pieprzne i mięsiste Cabernet Franc. Czy aby na pewno jestem w Mołdawii?
Wina z winiarni Gitana poznaję podczas jednej z kolacji w Kiszyniowie. Samej właścicielki Swietłany Dulgher niestety nie spotykam – jesteśmy tak spóźnieni tego dnia, że musimy wybaczyć jej nieobecność. A żałuję, bo wina robią wrażenie, choć najwyższe czerwienie są nieco zbyt ektraktywne. La Petite Sophie 2013 to chardonnay, fetească regală i riesling – przyjazne, wdzięczne wino o zapachu ciepłej tarty z agrestem. Mistrzowskie jest soczyste, śliwkowe Saperavi 2012 oraz wdzięczne rosé Surori (saperavi i rară neagră) pachnące piżmem, smakujące truskawkami z nutą kardamonu i gałki muszkatołowej.
Ciekawym projektem jest winnica F’Autor. Jej win próbuję dwukrotnie i dopiero druga degustacja, przy kolacji, zdecydowanie mnie do tej winnicy przekonuje. Zwłaszcza białe, czyste, aromatyczne wina wydają się inne, niż wiele próbowanych przeze mnie podczas mołdawskiej podróży. Napięte Cuvée Blanc (albariño, sauvignon blanc i pinot gris), świeży i kwiatowy miks chardonnay i rkatsiteli czy mleczno-karmelowy, słonawy kupaż chardonnay, rieslinga i sauvignon blanc po 12 miesiącach w nowej francuskiej beczce. F’Autor nie boi się eksperymentów i zdecydowanie stawia na pierwsze wrażenie w kieliszku: każde wino to aromatyczna bomba.
Pomimo że w Mołdawii wino robią praktycznie wszyscy, dobrze jest wiedzieć, że nauczyć się ich produkcji można już za młodu w winiarskim technikum w Nisporeni. Adepci sztuki enologicznej mogą próbować swych sił w należącej do technikum winnicy, która butelkuje i sprzedaje zrobione przez nich wina. Szukajcie więc w Mołdawii win z etykietą Crescendo (znajdziecie je w dobrych restauracjach oraz w sklepie winiarskim Carpe Diem w Kiszyniowie). Ja próbowałam jedynie chardonnay zrobionego przez te dzieciaki i okazało się być bardzo zgrabnym, dobrze skonstruowanym winem o pełnym ciele i aromatach kompotu z jabłek. Jeśli nie na szóstkę, to przynajmniej na mocną piątkę.
Do Mołdawii podróżowałam na zaproszenie Wines of Moldova.