Włoska burgundia
O Marchii na Winicjatywie była już mowa, encyklopedycznie ją wyjaśniano; ten region jest dosyć dobrze u nas rozpoznany. Są jednak co najmniej dwa powody, dość – dla mnie w każdym razie – oczywiste, by do niego częściej wracać: jeden nazywa się verdicchio, drugi montepulciano, moja ulubiona odmiana adriatycka. Dla tego, kto uważa komparatystykę w winie za zajęcie płoche i zbędne, są to po prostu dwa nadzwyczaj ciekawe lokalne szczepy wschodnio-środkowych Włoch. Ten, kto lubi balansować na linach odniesień, verdicchio będzie nazywał „włoskim chablis” – nawet jeśli nie pija chablis, a montepulciano – nebbiolo Południa, nawet jeśli na dobre barolo stać go było trzy razy w życiu.
Ale nie ma co ironizować, na porównaniach opiera się struktura myślenia; verdicchio istotnie swoją energią, względną szczupłością, i tym co doxa każe nazywać „mineralnością” (ileż razy słyszałem to określenie w Marchii, wypadało co chwila z usta winiarzy, ale i moich własnych, jak bajeczne zaklęcie) przypominać może białe wino północne; montepulciano zaś, mimo całej swej południowej masy, zdawać się, dzięki żarliwej kwasowości i mimo wszystko pewnej zwiewności, odległym kuzynem piemontczyków czy nawet pinot noir wyleczonym z anoreksji kuracją ze stu kotletów.
O echu nebbiolo w montepulciano opowiadał z pasją najlepszy winiarz, jakiego w trakcie krótkiej podróży po Marchii spotkałem – Riccardo Baldi, właściciel posiadłości La Staffa, położonej w sercu apelacji Castelli di Jesi, w pobliżu wioski Staffolo. Zwracam uwagę naszych importerów włoszczyzny na to nazwisko, to przyszła gwiazda Marchii, jeśli nie całej winiarskiej Italii. Pierwszy rocznik zrobił z 1 ha w wieku 19 lat, czyli przed sześcioma laty. Z względu na wiek to Rimbaud marchijskiego winiarstwa (niech żyje komparatystyka), a może i jego Stasiuk, skoro Riccardo jest twórcą intuicyjnym, bez enologicznego wykształcenia i uczący się winiarstwa głównie na podstawie kolejnych doświadczeń. Czego się tknie, zamienia się w złoto. Szczególnym przykładem niech będzie jego interpretacja – na podstawie nauki dziadka – marchijskiej specjalności, jaką jest Visciole, czyli wino z dodatkiem pulpy z dzikiej czereśni. „Wino z dodatkiem czegoś” to na ogół degustacyjna zmora, nigdy nie udało mi się dokończyć kieliszka – tutaj wraz z paroma dziennikarzami z UE, jeszcze z UE, oniemieliśmy: czegoś tak pysznego w tym rodzaju jeszcze nie piłem. Podobnie złotą rączkę Riccardo widać w jego winie musującym, z drugą fermentacją w butelce, ale bez dégorgement; dla wielu czolowych producentów bąbelków to wino byłoby lekcją pokory. Montepulciano Rubinia z La Staffy to z kolei jedno z najlepszych win czerwonych tej podróży, nasza mała Unia z butelki na butelkę w oparach rozkoszy coraz bardziej zacieśniała więzy.
Odniesienia burgundzkie są tutaj ważne, Riccardo wraz z innymi młodymi winiarzami chce doprowadzić do stworzenia w apelacji Verdicchio dei Castelli di Jesi modelu burgundzkiego, z piramidą crus. Sam nie mówi w przypadku własnych win białych – winifikacja i starzenie w starych kadziach betonowych, w 18 stopniach, żeby uniknąć płaskich aromatów, na naturalnych drożdżach, co wydaje się tutaj decydujące; biodynamika w trakcie aplikacji, bez fermentacji jabłkowo-mlekowej, chyba że się sama zrobi – o chablis; woli mówić o meursault. W istocie jego oba białe wina, pierwsze typu village zwane po prostu La Staffa, drugie z pojedynczej winnicy Rincrocca (2013 – po 2010 drugi wielki rocznik w Marchii w ostatnich latach), miały nieco więcej ciała od większości degustowanych w innych miejscach, a jednocześnie werwę i energię – wszak bez nut maślanych, typowych dla meursault dawnej szkoły.
Różniły się aromatycznie i wagowo od kilku istotnych i bardzo dobrych verdicchio z innych posiadłości. Po drugiej stronie win La Staffy – dla niektórych degustatorów zbyt nietypowych – stają takie stylistyczne osiągnięcia jak świetne Vigne Vecchie od Umani Ronchi, dużego, znanego u nas producenta (importer: Magia del Vino), którego najwyższa półka jest nader interesująca. Uprawa wkrótce również w pełni ekologiczna, również cement dla fermentacji, ale wina są cichsze, zapewne bardziej eleganckie, długie jak noc zimowa – inaczej zarządzają tu ich energią, która działa jakby bardziej pod spodem, a nie z taką werwą jak u La Staffy. Wszystkie trzy tutejsze przeboje: Vecchie Vigne (bez fermentacji mlekowej), Casal di Serra i wreszcie Riserva Plenio (które w części starzone jest kadziach akacjowych i ma jako jedyne nieco beczkowych – delikatnych wszak – aromatów) to poważne wina; wolę zapewne dwa pierwsze. Piłem też Plenio z roku 1999 – bardzo dobre. Bo też białasy z Marchii dobrze się starzeją.
Dobrze o tym świadczą wina z również dobrze u nas znanej i wielce dla regionu zasłużonej posiadłości Garofoli. Podano między innymi Serra Fiorese 2003 (starzone w beczce) i drugie wino flagowe Podium 2007 (starzone w stali), oba w bardzo dobrej formie – choć i tu wolałem stal, czyli to drugie. I był jeszcze bonus, znakomite i rzadkie – pełne i długie jak włoski but – Gioacchino Garofoli 2008, tutejsza Riserva (starzona bez drzewa). Bardzo mineralna.
Marchia nie jest wyjątkiem, słowo „mineralne”, powtarzam, słyszałem tu częściej niż buongiorno. Mondovino musi już chyba znaleźć nowe słowo, bo umrzemy z męki powtórzenia, lecz nie da się ukryć, że do delikatnych, zimnych nut i silnego kamiennego rysu verdicchio określenie „mineralne” pasuje jak parmezan do makaronu. Kiedy już będą odbierali nam to słowo, to niech je najpierw zabiorą pinot grigio.
O prymat w mineralności z Verdicchio dei Castelli di Jesi walczy sąsiednia, wyżej położona, dysponująca chłodniejszymi winnicami apelacja Verdicchio di Matelica. Tutaj prym wiodą spółdzielnie. Jedną z dwóch najważniejszych jest Pro.Vi.Ma. Dość ciekawa jest tu wyższa seria zwana Lamelia. Także ze względu na politykę cenową: bardzo niskie ceny eksportowe sugerują podstawowy poziom win, ale tak nie jest, co widać po cenach na półkach włoskich. Więc może to być ciekawy adres dla importerów jadących na dwugłowej szkapie cena–jakość.
À propos do à propos. Skoro o imporcie mówię, to rzucę tu krótkie słowo, a właściwie złożę hołd fenomenalnym serom z farmy Trionfi Honorati. Takich cudów z mleka bawolego, zwłaszcza świeżego, jeszcze nie jadłem, ale amatorzy kozy i krowy mieliby też używanie. Na farmie wytwarza się też całą gamę produktów – od piwa przez oliwę, makaron aż po kremy – z marychy. Ponoć bardzo zdrowe są to rzeczy, ale chyba nie muszę zapewniać. Cholera, gdzie te zapałki, nie macie ognia? O, dzięki i piszę dalej. Kumple nieopodal wytwarzają z kolei piwo z komosy ryżowej, czyli mówiąc po ludzku z quinoy (Quinoaitalia). Bardzo mocno goryczkowe, kibice Irlandii i Dolnego Mokotowa by docenili. À propos do à propos do à propos: zdaje się, że do wzięcia po bankructwie Almy jest makaron z małej firmy Filotea; kto go jadł, to wie, że warto; wykupiłem cały zapas z mojej Almy w dawnym kinie Moskwa.
Jestem świadom, że nikt nie wie, gdzie jest dawne kino Moskwa, lecz niech ta nazwa pozwoli mi przejść płynnie do czerwieni, czyli do montepulciano. Albo montepulciano plus coś jeszcze. Coś jeszcze czy nie, to jest pytanie. Czasy się zmieniają, dzisiaj czysta lokalność jest w cenie, przynajmniej dziennikarskiej i poprawnościowej, i winiarze to wiedzą: podkreślają, że niczego do montepulciano nie dodają, 100%, in purezza, ani dydy. W apelacji DOCG Rosso Conero prawie już nie dodają – istotnie można odczuć, że to ich duma i chluba i że sangiovese (dozwolone do 15% udziału w kupażu) może sobie wziąć L-4. Podobnie jak odmiany międzynarodowe potrzebne do win IGT, którymi nas tu niemal nie częstowano.
Dziennikarze już wiedzą, winiarze już wiedzą, koneserzy już wiedzą, Winicjatywa już wie, no ale są jeszcze czytający Parkera, i tak dalej. Ciekawie pod tym względem wyglądała degustacja win z tutejszej najwyższej półki u wspomnianego Umani Ronchi. Podano dwa bardzo dobre montepulciano: Cùmaro 2012 (trochę francuskiej beczki, trochę drzewa akacjowego, minimalna suchość w końcówce) i Campo San Giorgio 2010, z pojedynczej winnicy, z trzech wybranych działek przy bardzo wysokim nasadzeniu 10 tys. krzewów na hektar. Pierwszy rocznik tego wina to 2009; krzewy mają 50–90 lat, jest to świetne montepulciano z całym jego wibrującym owocem. Ale droższym, przeto i winem flagowym jest tutejszy „supermarchijczyk” czyli Pelago (Merlot+Cabernet Sauvignon+Montepulciano, 14 miesięcy we francuskim dębie); nad koncepcją tego wina pracował kiedyś sam Giacomo Tachis, maestro od supertoskanów. Kiedyś przy kolacji wylał mi kieliszek na jasny garnitur, to wiem. A zatem Pelago? Jak piszę często w notatkach „dobre, ale wolę poprzednie”. Natomiast dla Umani Ronchi to wino bardzo ważne, bo dużo punktów, buduje prestiż. Idzie zrozumieć, ale cała nasza UE wolała dwa pierwsze lokalesy.
Mieliśmy też okazję przetestować Rosso Conero od kilkunastu producentów, którzy zeszli się na wieczór do znanej i dobrej posiadłości Moroder (z dobrym Conero Riserva i bardzo poważnym, może ciut zbyt wygładzonym Dorico; nieimportowany do Polski). Każdy winiarz przyniósł dwa wina; różne szkoły jazdy, od superekstraktu do zwiewności, od nut drewnianych (choć trzeba przyznać, że montepulciano dość dobrze wsysa drzewo) po nuty Tymbarkowe (w dobrym znaczeniu słowa). Zwróciłem między innymi uwagę na wina z posiadłości Le Terrazze. Smak – jak pisał Marks – wpyrzedził świadomość, miałem do nich a priori dobre nastawienie. Bo – historia jest od lat znana – właściciel, fizyk jądrowy, skumał się kiedyś z Bobem Dylanem i robił dla niego, na jego potrzeby menadżerskie wino. Tak czy owak, jego Conero było jednym z lepszych podczas degustacji. Wśród obecnych producentów pojawił się między innymi wysoko tu ceniony Silvano Strologo (zwłaszcza za wino Decebalo) – dobra klasa, duża soczystość, dla mnie jednak nieco too much; dużym ekstraktem uwodził też Lucesole, ale wina mi się mimo wszystko podobały.
Jednak wszystkie one nieco zbladły w pamięci, gdy nazajutrz przyszło odwiedzić w jego rezydencji (a raczej powinno się pisać Rezydencji, gdyż jest nadzwyczajnie urokliwa; niedługo powstanie tam hotelik) samego hrabiego Alessandro Starrabbę Malacariego (posiadłość Villa Malacari), dobrze znanego w Polsce dzięki importowi Vini e Affini i dzięki zachwytom Wojtka Bońkowskiego. Będę raz oryginalny i się z nim zgodzę; bardzo dobre wina czerwone (różowe dla mnie problemowe), zarówno podstawowe Villa Malacari, jak Riserva Grigiano. Wina się wypuszcza tutaj dość późno, aktualny rocznik tego pierwszego to dopiero 2012, drugiego – 2009. W obu przypadkach głębokie, delikatne bukiety, w które trzeba nurkować, w ustach również doznanie owocowej głębi; styl tradycyjny, nie wypolerowany, ale nie krzykliwy, drożdże rdzenne. Nie wiem, nie wiem, tyle chodzi sprzecznych opinii, ale doświadczenia marchijskie przekonują, że od rdzenności bardzo wiele zależy. Piliśmy także Grigiano 2006, ostatnie wino pobytu, nadzwyczajne, dobrze to wyreżyserowano.
Do Marchii podróżowałem na zaproszenie i koszt miejscowych winiarzy.