De Bortoli DB 2012
De Bortoli Riverina DB Gewürztraminer Riesling 2012
W Leclerku też promocja. Ale na pewno nie będzie tyle podniety co à propos Biedronki i Lidla, bo po pierwsze nie było pokazu prasowego ani paczek dla blogerów. A po drugie – ceny delikatnie mówiąc nie powalają. Na okładce gazetki znalazł się znany wszystkim polskim winopijcom Château Talbot 2009, przecenione z 251,55 zł na… 215,99 zł. Kilka miesięcy po tym, jak lepszy rocznik 2010 można było kupić w Lidlu za 99 zł, a nawet za 49 zł.
Znalazło się jednak parę win ciekawych i/lub w atrakcyjnych cenach. Château Chasse-Spleen 2011 za 100 zł, całkiem dobre codzienne Bordeaux Château Capistran 2012 za 24,69 zł, Fronsac Saint-Nicolas 2011 za 22,99 zł (naprawdę doskonałe wino), Pouilly-Fumé 2013 za 39,99 zł (to najniższa cena za tę apelację, jaką pamiętam w Polsce), bułgarski Mezzek za 16,89 zł.
Ja z ciekawości sięgnąłem w Leclerku po wino z… Australii, importowane przez AN.KA. Po pierwsze dlatego, że kosztuje 28,99 zł, a nie jest to Jacob’s Creek. Po drugie – producent De Bortoli to solidna australijska firma, a jej wina z górnej półki naprawdę trzymają wysoki poziom. Po trzecie – jest to wino białe półsłodkie z Gewürztraminera i Rieslinga. Hejterzy oskarżają mnie, że ideologicznie zwalczam wina półsłodkie, a ja po prostu zwalczam stołowe zlewki z dodatkiem syropu glukozowego. Tutaj mój psi nos degustatorski wyczuł szansę i coś fajnego – i się nie pomylił. Wino jest dobrze zrobione, zamiast gumowego węża mamy smaczne pieczone jabłko, grejpfrut i kwiat pomarańczy, wyczuwalny cukier, ale i smaczną świeżość. Wino nie męczy, pije się świetnie na balkonie albo kocyku. Szlachetne półsłodkie z marketu bez obciachu – kto by pomyślał? ♥♥♡
Źródło wina: zakup własny autora.