Czas pomyśleć o wakacjach!
Jest nas na Winicjatywie coraz więcej, zarówno w redakcji, jak i po drugiej stronie ekranu komputera. Część naszych czytelników rozpoczyna przygodę z winem lub stąpa winną drogą on niedawna. A ja chcę was zachęcić, żebyście weszli na tę drogę dosłownie i planując swoje wakacje pomyśleli o opcji „eno”.
Nic innego nie otworzy Wam tak bardzo oczu na świat wina, jak spotkanie z winiarzem, pochylenie się nad jego beczką, wypicie wina z różnych parceli, porównanie, co tak naprawdę daje ziemia, jakie są cechy wspólne szczepu i jak różnie można go jednak interpretować.
Polecam Wam Austrię, Włochy, Niemcy. Jeden dzień drogi samochodem i nagle znajdziecie się w zupełnie innym świecie. Winorośle aż po horyzont, przy domkach napisy na kartonach informujące, że tu można wina spróbować i je kupić. Nie musicie zaczynać od znanych producentów, warto wstąpić do małych, dopiero zaczynających, takich, którzy znajdą czas, żeby wszystko dokładnie wyjaśnić i nie potraktują was, jak natrętną turystyczną muchę. Choć nie przeczę, że i za znanymi nazwiskami znajdują się często wspaniali ludzie, pełni pasji, których warto poznać, żeby zrozumieć, czym różni się wino robione z miłością, od mechanicznego produktu supermarketowego za półtora euro.
Jestem właśnie w Bourgueil, w dolinie Loary. Jadąc tu, zatrzymałam się w Schweigen, na granicy niemiecko-francuskiej, ponieważ chciałam poznać osobę, której wina sprzedaję zachwyconym gościom mojego baru. Klaus Scheu okazał się nieco nieśmiałym, skromnym, przesympatycznym człowiekiem. Poznałam również ważną postać miasteczka – Warnera Jülga, mężczyznę bardzo konkretnego, świetnie zorganizowanego i wiedzącego, co chce w swoich winach osiągnąć. Czym różniły się ich wina, oprócz rzeczy oczywistych? Odzwierciedlały charakter osoby, która je robiła.
Od trzech dni jeżdżę po okolicach Bourgueil. Poznałam gwiazdę Chinon, Bernarda Baudry’ego (rozmawiałam z synem Bernarda, ojca rodu, Mathieu), ale wielkie wrażenie zrobił też na mnie początkujący nad Loarą trzydziestokilkuletni eksinformatyk Laurent Herlin, który rzucił swoje poprzednie życie i postanowił robić wina biodynamiczne. Dziś odwiedziłam Yannicka Amirault – trochę zamknięty na początku rozmowy, pod koniec czułam, jakbyśmy przyjaźnili się od lat. Sympatyczny, szczery człowiek, mówiący o winach w rozbrajająco prosty sposób. Zupełne przeciwieństwo pana Caslot z Domaine de la Chevalerie, który swoim rubasznym śmiechem i potokiem słów zabawia gości, tuszując czasem pewne niedociągnięcia wina… Ale jakież piękne ma piwnice! Dla nich oraz dla specyficznego klimatu na pewno warto go odwiedzić!
Historie związane z każdą z tych osób spiszę oddzielnie. Mam nadzieję, że natchnie to was wakacyjnie, zachęci do zmiany planów, odwołacie wczasy na plaży i pojedziecie w nieznane (no dobrze, możecie też zrobić jeden enoprzystanek po drodze)! Lub przynajmniej zachęci do próbowania caberneta znad Loary…