Australia bez pudru
Doroczna londyńska degustacja win z Australii to miało być spotkanie z taniną shiraza, wyświechtanym „słońcem w butelce” i alkoholem, który mnie powali na ring w pierwszej godzinie starcia. Tymczasem wysokokwasowa biel lała się litrami, cabernet franc urzekał nosem francuskiej stajni, pinot noir skromnie kusił fiołkiem, a mnogość szczepów i pomysłowość ich połączeń zwalała z nóg zdecydowanie efektywniej niż wspomniany alkohol. Australia Day 2015 to była jedna z lepszych degustacji, w jakich uczestniczyłam.
Na Australijczyków już czekamy w Warszawie – 15 maja Wine Australia i Winicjatywa zapraszają na pierwszą od wielu lat prezentację win z tego kraju. Tymczasem poniżej lista moich ulubieńców z degustacji w Londynie. Praktycznie żaden nie ma importera w Polsce, zatem branżo, do pracy!
W garniturze i z umiarem:
Mitolo – australijskie wina z włoskimi korzeniami (właściciela, nie winorośli). Za efekt w butelce odpowiada Ben Glaetzer – obecnie jeden najlepszych winiarzy w Nowym Świecie. Za marketing i stronę ekonomiczną przedsięwzięcia jego kumpel – Frank Mitolo. Ich shirazy są supereleganckie i nieprzesadzone, zaskakująco szczupłe i mało krzykliwe.
Innocent Bystander to dziecko Phila Sextona, który najpierw pokazał Australii smak piwa z mikrobrowarów, założył słynną markę Little Creatures, a dziś tworzy nową historię australijskiego winiarstwa w dolinie Yarra na południe od Melbourne. Jego motto to umiar i powściągliwość. Butelkuje wina pod etykietami Innocent Bystander, Mea Culpa oraz Giant Steps. Te ostatnie to „crus” Sextona. Mnie urzekł najbardziej niewinny Pinot Noir 2013 – z początku kontrowersyjny (woda po kiszonych ogórkach), po chwili urzekający prostotą i skromnością. Gdzie ta Australia ze stacji benzynowych?
Gatt – biel z Eden Valley, w której słowo klucz to kwasowość. Świeże, czyste i bez zarzutu.
Tyrrell’s – australijska klasyka. Wina do picia. Ciekawe białe – świetne, choć nieoczywiste Lost Block Sémillon – przedziwny bukiet, może zachwycić lub zadziwić, bo kojarzy się z gumą balonową Donald – taki niby owoc, ale nieco sztuczny i z masą cukru. Tymczasem na podniebieniu zaskoczenie – po kwiatowo-syropowatym ataku dostajemy miękkie wino o nutach sera brie. Bardzo ciekawe! Winemakers Selection Vat 47 Chardonnay 2008 to z kolei kwintesencja elegancji: zapach ciepłego placka drożdżowego, w ustach różana herbata; beczkowe, ale z umiarem.
Domaines & Vineyards – ikona australijskiego winiarstwa czyli Robert Bowen. Bardzo ładne, spójne wina.
Gwiazdy, fanfary, nagrody, sława:
Grosset Polish Hill Riesling 2014 – piękny, soczysty riesling z doliny Clare w Australii Południowej. Niesamowita świeżość i głębia. Gdybym miała przełożyć je na język obrazu, byłaby to scena wyreżyserowana przez Kubricka, w której bohater wgryza się z kamień, a po brodzie ścieka mu krystalicznie czysty płyn.
Mesh – to dwóch mistrzów rieslinga Jeffrey Grosset (zob. wyżej) i Robert Hill Smith. Ich Riesling 2012 to australijski Robocop – ma masę owocu, ale jest też tłusty, oleisty, naftowy. Kawał wina, który kojarzy się z dobrze naoliwioną machiną.
First Drop – to na pewno nie będzie Wasza ostatnia kropla tego wina. Po pierwszej zamarzycie o kolejnej i kolejnej. Dziwne kupaże, szczepy zewsząd: tu arneis, tu montepulciano, a tam monastrell z barberą i nebbiolo. Kolorowo, soczyście i z przytupem. Nie lubię arneis, ale ich Vivo urzekło mnie totalnie – to jedyne wino z tego szczepu, do którego mam ochotę wrócić.
Magpie Estate – dla poszukiwaczy Australii niezmęczonej i nierozleniwionej. The Black Craft – shiraz o aromatach kominkowych (pachnie dymem, głogiem, lasem) niebędący jednak winem kominkowym (czyt. leżysz pod kocem, jest ciepło, po dwóch kieliszkach zasypiasz i w sumie jest Ci już wszystko jedno). O nie! Ten shiraz da Ci energię jak, nie przymierzając, Red Bull.
Ten Minutes by Tractor – żeby Mornington Peninsula była tak blisko! W tej małej apelacji na południowo-wschodnim skraju Australii (pisaliśmy o niej już tutaj) znajdziemy skromne, kościste chardonnay (10 x Chardonnay), które potrafi nawet przypominać rieslinga (Wallis Chardonnay) oraz soczyste i super złożone pinot noir (mój ulubiony to Judd Pinot Noir).
Dzikusy, dziwaki, brodacze z tatuażami:
Luke Lambert – tego producenta z Yarry można określić jednym słowem: „nie”. Nie chodzi mi o to, że ja mówię „nie” tym winom. To winiarz mówi „nie”: temu, co konwencjonalne, interwencyjne, sztuczne. Jego wina to piękno natury i dzikości. Crudo Chardonnay 2012 – dzikie drożdże, dzika fermentacja jabłkowo-mlekowa, zero kontroli temperatury, zero filtracji – miękkie, pyszne chardonnay o nutach chleba bananowego. Coś dla fanów win z Jury czy sherry fino. Daje poczucie bezpieczeństwa i mentalny powrót do stanu embrionalnego.
Jamsheed – przy Ma Petit Francine Cabernet Franc 2014 (Yarra Valley) zamykam oczy i przenoszę się na francuską wieś. Te nuty zagrody i podsuszonego na słońcu mięsa! Dla amatorów. Jamsheed Roussanne za to zadowoli fanów nut kwiatowych – to bomba aromatyczna, a w ustach sałatka owocowa z tłustym podkładem. Wielowarstwowe i złożone, tak jak i Pepe Le Pinot 2014 o aromatach pomidorów, wędzonki i fiołków, a ustach rozbuchane jak ciasta Marie-Antoine Carême. Zaskakujące, jak przy tym pinocie skupione i skromne wydaje się Jamsheed Syrah 2012 – jesteśmy wciąż w Australii czy na degustacji w dolinie Rodanu?
Rugabellus – producent z Barossa Valley, u którego również widać wielką fascynację Francją. W butelkach kupaże grenache, mataro (czyli mourvèdre), cinsault i syrah. Przy tej marce w moich notatkach same wykrzykniki. Z jednej strony to wina nieco nieposkładane, z drugiej urzekające soczystym owocem i tym, czego po Australii się spodziewamy: słodyczą, miękkością i słońcem, ale w wersji podkręconej pieprznością i buńczucznością syrah.
Mollydooker – to Australia ekstraktywna, gorąca, smolista, gęsta i konkretna. Tu nie ma umiaru. Totalna jazda bez trzymanki. Rollercoaster i ekstrema. Alkoholu 16%, gęste, jak budyń, napakowane. Brzmi odstraszająco, a jest… obłędnie! Blue Eyed Boy Shiraz to spieczona papryka posypana kakao, gorycz i słodycz przeplatają się jak ying i yang. Two Left Feet to gęsty konkret, a Carnival Love to istny cyrk na kółkach, wino gargantuiczne. Takie rzeczy tylko w Australii!
Do Londynu podróżowałam na zaproszenie Wine Australia.