Bilans 2013
Zdziwienie: Szampan Lallier Grand Cru Blanc de Blancs, z gron chardonnay uprawianych na najlepszych glebach dla pinot noir w Aÿ. Trudno później wrócić do klasycznego, stalowego blanc de blancs.
Ulga: napić się Bourgogne AOC 2000 (sześć lat temu jeszcze 20 €) od Madame Leroy po serii win z kolekcji Michela Rollanda (całkiem zresztą przyzwoitych).
Uwierzyć znowu w wino: jak wyżej.
Nie zauważyć: napić się Château Valandraud (pierwszy „kultowy” garażowiec w Saint-Émilion) i w sekundę później o tym zapomnieć.
Utwierdzić się: w konieczności picia sherry fino en rama, po zakupie butelki González Byass En Rama (12€).
Rozszerzyć utwierdzenie: na konieczność częstszego picia sherry po degustacji serii Palma (od jednej Palma do czterech Palmas) González Byass.
Zabić nudę: napić się po Ducru-Beaucaillou 1989 burgunda od Ponsota.
Zachwyt I: bukiet rieslinga Brand Grand Cru 1996 od Zind-Humbrechta.
Nie pomóc: w podniesieniu klapy bagażnika facetowi, który wykupił ostatnich osiemnaście butelek rieslinga Grand Cru (ok. 35 zł) w Lidlu.
Najlepsze białe (w stosunku do ceny): Nathalie & Gilles Fèvre Chablis 2010 (10€)
Małe (a cieszy): Henri Marionnet Touraine Cépages Oubliés 2012 (12€). Szczep Gamay de Bouze, z ostatnich pozostałych parunastu hektarów.
Stosunek (jakości do ceny – definicja): mieszczańska kopulacja.
Zachwyt II: bukiet Egri Bikavér Nimrod II 2000 od Tamása Póka.
Zatęsknić (i mieć nieczyste sumienie): za winem żółtym, vin jaune, do coq au vin (bardzo smacznym), podanym w bistro Żużu (jadłem na koszt właściciela w ramach degustacji, którą prowadziłem). Wyrzucać sobie, że się vin jaune nie pije.
Jeść i pić na zaproszenie importera, producenta, właściciela (definicja formuły, próba pierwsza): być świadkiem koronnym własnego pogrzebu.
Odkrycie I: Domaine Elisabeth Jourdan Coteaux du Languedoc 2005 (10€). Burgundzka zwiewność z langwedockim przytupem. Uroczy oksymoron.
Osiągnąć wolność I: dostać w prezencie dwudziestoletnie grand cru classé i nie spojrzeć nawet, co się dostało (widziałem scenę).
Osiągnąć wolność II: pisać tak teksty o winie, żeby redaktor nie mógł dostawić w nawiasach żadnych linków www.
Jeść i pić na zaproszenie importera, producenta, właściciela (definicja formuły, próba druga): przespać się z żoną cesarza.
Ściema roku: Jak co roku, punkty w degustacji en primeur.
Formuła roku: „Czy zechce pan poprowadzić degustację dla własnego prestiżu?” (to znaczy: za darmo).
Zadziwić Kuczoka: podać mu Côtes du Rhône od Jameta (14€)
Zachwyt III: Bressan Pignol 2001 (nic nie poradzę).
Ruski cyrk: Michel Rolland jako doradca w Château Figeac.
Specjalne ukłony: dla Andrzeja Różyckiego za skonstruowanie przechowalni win, dla Wiktora Bruszewskiego za walkę z borsukami na Winnicy Rusek, dla Wojtka Turyka z knajpy Pasta Mia za możliwość przyjścia z własną butelką, dla Wiktora Zastróżnego za Słownik Degustacyjny, dla Krzysztofa Błauta za przywiezienie Quintessy i dla Maćka za obietnicę La Tâche.
Odejść od tematu (special thanks to Baca): „Galasówki w winie reńskim na słońcu lub cieple namoczyć. Po czym tę wódkę żółtą ze szklenicy przecedzić przez płótno i galasówki dobrze wycisnąć. Przełożyć do innej szklenicy i koperwasem czerniącym, na mąkę roztartym, zasypać. Trzymać to w cieple dni parę, często łyżką mieszając. Będzie z tego bardzo dobry inkaust.
Galasówek trzeba do tego wziąć, ile potrzeba. Wina reńskiego tyle, żeby je pokryło. Koperwasu dodawać po troszku, aż się miarę zbierze. Popróbuj wtedy piórem po papierze, a jeżeli czernieje, to dodaj gwoli zgęstnienia miarkę mielonego kamedium i potem już pisz, co ci potrzeba”.