Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Maczanka kontratakuje

Komentarze

Ja się pytam, czy po to Wołodyjowski urządził pokaz fajerwerków w Kamieńcu Podolskim, Jan III Sobieski figle zupełnie przyziemne z Marysieńką na długie miesiące zamienił na epistolarne, a najjaśniejsza pod słońcem C.K. Monarchia przygarnęła osierocone przez Turcję kraje bałkańskie jak nieodrodne swoje dzieciątka, by wśród naszego ulicznego jedzenia w naszym kraju niepodzielnie panował kebab? Ja się pytam i od razu sam sobie odpowiadam – otóż zupełnie nie po to!

Kudy temu naszemu kebabowi do solidnie doprawionego, mięsnego po mięsności granice, aromatycznego i pożywnego oryginału – z Turcją ma on tyle wspólnego, co siedzenie po turecku. Podejrzanej proweniencji mięso, kartonowa buła, pekińska kapusta, jakieś pikle, blady płateczek pomidora i fura przemysłowej kpiny z czosnkowego sosu, którą to breję rodacy nasi upodobali sobie szczególnie, bo nie tylko do kebabów ją sobie ordynują, ale dosłownie do wszystkiego… Spreparowany według powyższej receptury kebab to pewny sposób na dwie przynajmniej rzeczy: dotkliwy smród oraz żołądkowe sensacje, przy których wrzenie w bałkańskim kotle przypomina spokojne pykanie gotowanego na małym ogniu rosołu. Stan nażarcia, bo nie najedzenia przecież, który temu towarzyszy, uznać możemy co najwyżej za skutek uboczny.

Czy jednak wątła jak kibić białogłowy polska myśl kulinarna, której wciąż się odbija popeerelowską czkawką, a która uwielbia stroić swą bylejakość w pawie piórka zagranicznych dań partaczonych na polską modłę oraz tromtadrackich nazw, tych wszystkich pierzynek, otulin, duetów i kompozycji, czy ta myśl jest w stanie stworzyć alternatywę dla uprzykrzonego kebaba – pars pro toto marności naszego street foodu? O dziwo, jest.

bajgiel
Bajgiel – reemigrant. © Nycxplorer.com.

Pierwszą z nich jest bajgiel. Nie mam tu jednak na myśli poczciwego obwarzanka, do kupienia na każdym krakowskim rogu ulicy oraz, dwa razy drożej, w warszawskich centrach handlowych, lecz jego krewnego, który po latach peregrynacji powrócił do ojczyzny. Po kolei jednak: bajgle, wymyślone w Krakowie bądź, jak głosi inna wersja, bardziej nam tutaj pasująca, przywiezione przez Sobieskiego spod Wiednia, to tradycyjne pieczywo żydowskie. W początku XX wieku żydowscy emigranci sprowadzili je ze sobą na Manhattan. Tutaj zaczęto serwować bajgle niczym kanapki, przekrawając w pół i wypełniając smakowitymi dodatkami, na przykład twarożkiem, ogórkiem i wędzonym łososiem. Dziś, po latach, niczym bogaty wujek z Ameryki, wracają do nas opromienione aurą sukcesu, jako modna, lekka i zdrowa przekąską – niech w ich obliczu blady strach padnie na kebaby, tak jak padł na Kara Mustafę na widok naszej skrzydlatej husarii. Pragnących zweryfikować zachwyty nad bajglami zapraszam do krakowskiej Bagelmamy, nowojorskiego w stylu lokalu w sercu Kazimierza, przy ul. Dajwór 10.

Drugi przysmak, który bierzemy dzisiaj na tapetę, pochodzenie swoje deklaruje już nazwie – tak, jak Praga ma defenestrację praską, tak my mamy maczankę po krakowsku. Potrawa ta, do niedawna przez większość zapomniana, przez resztę zaś traktowana z ironiczną pobłażliwością, niczym harce Lajkonika, wraca dziś w wielkim stylu na stoły i prosto do rąk krakusów. Esencją maczanki jest gęsty, gotowany w nieskończoność wieprzowy gulasz, bogato okraszony naszym ukochanym kminkiem. Gulasz ten serwuje się w towarzystwie, lub wręcz w środku bułki, niczym szlachetniejszego hamburgera. Bułkę uprzednio zamacza się w sosie – i stąd pozornie zagadkowa nazwa potrawy. W otwartym dosłownie kilka dni temu przybytku Adama Gesslera, zlokalizowanym na rogu ul. Stolarskiej i pl. Dominikańskiego, maczanką posilić się można przez całą dobę. Tu również odnajdziemy wątek żydowski – takim mianem ochrzczona, excusez le mot, wersja powstaje na bazie wołowiny.

Grzaniec Galicyjski
Grzaniec – poeta. © Disposable.blog.pl.

Wino do jedzenia ulicznego polecać trudno – przede wszystkim dlatego, że w Polsce brak ulicznego wina. W Wiedniu czy w Budapeszcie, by daleko nie szukać, na każdym miejskim targu można wychylić kieliszek mniej lub bardziej zacnego wina, w Krakowie przez cały rok zaś straszy ulepkowaty wytwór znany pod szyderczą nazwą „Grzaniec Galicyjski”. Skoro pierwszy krok w kwestii jedzenia już uczyniliśmy, może przyszedł czas i na wino? Do kebaba wodniste piwsko pasuje jak ulał, ale wgryzając się w maczankę nie odmówiłbym kieliszka bikavéra…

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • kissmygrass

    Warto dodać, że „reintrodukcję” bajgla w Krakowie nadzoruje obywatel właśnie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Nava, po raz setny podziękowania za przywrócenie bajgla.

  • Inki

    „Pierzynek, otulin, duetów i kompozycji” – I mebli! „Na łożu z warzyw”, panie Jakubie, „na truskawkowym tronie”!
    Co do maczanki, niestety nigdzie w Krakowie (poza domem) nie zjadłem jeszcze takiej, jaką być powinna! Rzeknij, cny panie Jakubie, czy warszawiak Gessler dba o ilość cebuli, kminku, czy bułka klajstruje się czy wręcz przeciwnie, chłonie sos jak gąbka? Pytania może proste, ale dostawałem już maczanki na toście (SIC!), maczanki bez sosu (SIC!) i inne – poważne – profanacje.
    Zmroziło mnie wszelako sformułowanie „gulasz”. Zawszem żył w rzeczywistości, której najfundamentalniejsze imponderabilia nakazują na maczankę brać piękny plaster karkówki, uduszony ze wspomnianymi ingrediencjami, a nie gulasz! To wymysł warszawiaka, czy też taką wersję znasz z domu rodzinnego?

  • Jaktampoweekendzie

    Na FLorianskiej 24 tez nasz bajgle nawet do o+b Ci dowioza:)

  • Inki

    Pognałem galopem do przybytku „Maczanki Gessler”. Zdziwienie za zdziwieniem! Przede wszystkim jest to piekarnia (panowie ugniatają ciasto na chleb), podstawę asortymentu stanowią wypieki właśnie. Wystrój prlowsko-spartański, traktujmy to jako budę z kebabami (w sensie przestrzenno-estetycznym) i będzie dobrze. Zamówiłem więc „maczankę” i oczywiście otrzymałem coś co maczanką nie jest – cienka, twardawa buła wypełniona krojonym karczkiem. Mało sosu! Mało cebuli! NIESŁONE! Pan Gessler używa określenia „po krakowsku” w nawiązaniu chyba do któregoś z oblężeń Krakowa, ew. jest to po prostu chytra, warszawska próba dezawuowania galicyjskiej sztuki kulinarnej.

    Uczciwie jednak należy stwierdzić że buła z mięchem od pana Gesslera smakuje o niebo lepiej niż którykolwiek kebab. Do pełni szczęścia brakuje jej jednak trochę.

    • pawelB

      Inki

      maczanka na bazie świniny to w czasie braku dostępu do mięsa była możliwość najedzenia się „mięsem” wykorzystując do tego zapchajdziurowate cechy chleba tudzież buły, mało mięsa, dużo buły, człowiek najedzony i szczęśliwy. A pomysły Mr.G to kontunuacja siermiężnej stylistyki, powrót do polskich jaskiń i pomysł przez który ludziom gastronomia kojarzy się z podartymi fartuchami i brudem za paznokciami.

  • Kuba Janicki

    Kochani, dziękuję za wszystkie głosy. Gessler to jest rzeczywiście temat niełatwy, ale do mnie jego pomysły jakoś trafiają, sporo życia wprowadził w krakowską gastronomię i mnóstwo ludzi uszczęśliwiłem zabierając do niego na obiad – a już kotlety cielęce a la Rubinstein, z móżdżkiem i grasicą, to jest po prostu inny wymiar, kulinarna geometria nieeuklidesowa. Inki, racja, mój błąd, maczanka to nie gulasz, lecz mięso w sosie duszone. We Francuskim podawane jest nie z kajzerką, jeno z dwoma buchtami robionymi na parze – nieotrodoksyjnie, ale pysznie.

  • Marcin – Alabai

    Dzisiaj jadłem. Co do kebaba to zapraszam do siebie. Może zmienicie zdanie. Wielopole 13. Alabai. Marcin

    • Marcin

      Marcin – Alabai

      Bo oprócz tego, że maczanka była przesadzona kminkiem to żadnych ohow i ahow niestety nie odczułem. Fajnie, że starają sie wprowadzać nowy powiew, ale Pan Adam mimo wszystko więcej złego wrażenia po sobie zostawia. Przekonuje mnie to, że zwłaszcza syn się od niego odwrócił. a że znam trochę ludzi zachodu to mogę zrozumieć tą różnicę.