Aimé Guibert (1924–2016)
Smutne wiadomości przychodzą niespodziewanie, tak jak ta sprzed kilku dni. W nocy z 14 na 15 maja w wieku 91 lat zmarł Aimé Guibert, założyciel legendarnej langwedockiej posiadłości Mas de Daumas Gassac. Nie znałem go zbyt dobrze. Różnica wieku sprawiła, że kiedy zaprzyjaźniłem się na dobre z winami z Mas Daumas Gassac, Aimé przekazywał właśnie zarządzanie posiadłością swoim synom. Po wielokrotnie opisywanym konflikcie z Kalifornijczykiem Robertem Mondavim, „wojownik z Aniane”, jak go zaczęto nazywać, uznał, że czas odpocząć.
Długa droga Aimé zaczęła się zaskakująco późno. Tuż przed pięćdziesiątką, doświadczony prawnik i przedsiębiorca z branży skórzanej z Owernii, kupił w Langwedocji dom, na zboczach Arboussas, który miał być w zamierzeniu rodzinnym azylem i miejscem wypoczynku, a nieoczekiwanie stał się początkiem nowej, wytężonej aktywności.
Nowym wyzwaniem – a Aimé nigdy nie uchylał się od wyzwań –okazała się produkcja wina. Według zaprzyjaźnionego geologa, gleba w nowo nabytej posiadłości okazała się wyjątkowa, wręcz wymarzona do uprawy szczepu cabernet sauvignon. Osiem lat później, w roku 1978 w Mas de Daumas Gassac powstał pierwszy rocznik wina wytworzonego pod nadzorem jednego z najlepszych ówczesnych enologów – Émile’a Peynauda. I na tym można by całą historię zakończyć, bo cóż w tym nadzwyczajnego? Kupić ziemię, sadzonki, sprzęt i wynająć ludzi do produkcji wina. Jeśli coś było w tej historii niezwykłego – to właśnie Aimé Guibert.
Początki wcale nie były łatwe. Dla winiarzy z Langwedocji, a nawet jego własnych pracowników to, co proponował Aimé, było rewolucją. Ręczny zbiór zamiast tańszego i szybszego użycia maszyn, winifikacja bordoska: fermentacja w stali, krótka maceracja, dojrzewanie w beczkach – to było do tej pory nieznane. Podobnie jak posadzenie caberneta wśród śródziemnomorskiej makii garrique.
Aimé Guibert dość szybko zorientował się, że wino można zasadniczo produkować na dwa sposoby. Pierwszy – nowoczesny, windujący w górę wydajność i następnie korygujący niedostatki jakości owocu przy pomocy najnowszych osiągnięć enologii, tak by utrzymać odpowiedni standard przy produkcji milionów butelek. Oraz drugi, z którym Guibert całkowicie się utożsamiał, samoograniczający się, polegający na poszanowaniu naturalnego tempa rozwoju winnych krzewów, pozwalający na otrzymywanie win naznaczonych przez rocznik i siedlisko, przy minimalnym udziale człowieka. Z tego właśnie powodu mniej niż jedną trzecią posiadłości obsadzono winoroślą. Resztę terenu pozostawiono w stanie pierwotnym, bez żadnej ingerencji, podobnie jak las porastający zbocza Arboussas. Naturalna równowaga. Czyż nie przypomina nam to dzisiejszych biodynamików? Z pewnością, choć sam Guibert, daleki od ortodoksji, niepokorny i nieznoszący szufladkowania, biodynamikiem nie był. Sam bardzo niezależny, nie lubił narzucać nikomu swoich poglądów, choć potrafił z charakterystyczną ironią spuentować adwersarza. Widok Guiberta, który w filmie Monodovino ze złośliwym błyskiem w oku i śmiertelną powagą mówi: „Zgadzam się z opinią, ze wszędzie na świecie może powstać wielkie wino, pod warunkiem, że będzie je robił pan Rolland” – bezcenny.
Przekazując synom Samuelowi, Romanowi, Gaëlowi i Basile’owi zarządzanie posiadłością był całkowicie spokojny o przyszłość winnicy. W końcu, jak mówił, „Możemy dać swoim dzieciom dwie rzeczy: korzenie i skrzydła”.