Zapomniana kwestia
Uczestnicy gorącej dyskusji o ostatniej dostawie win do Biedronki i szerzej o dyskontach zapomnieli, mam wrażenie, o jeszcze jednej kwestii. Mianowicie o tym, jak się prezentują bordoskie grands crus classés 2009 w kilkanaście miesięcy po rozlaniu win do butelek. Na szczęście nie zapomniało o tym pismo Decanter i jesienią zeszłego roku zorganizowało degustację w ciemno wszystkich – poza Léoville-Las Cases, Ducru Beaucaillou i Cos d’Estournel – klasyfikowanych posiadłości. Wina oceniał nie byle kto, bo sam Steven Spurrier i sam Stephen Brook, największe gwiazdy wśród angielskich degustatorów, oraz zasłużony dyrektor firmy importerskiej Berry Bros., Alun Griffiths MW.
No i przydarzyło się Decanterowi znowu to, co przed paru laty przy degustacji w ciemno grands crus classés z 2005, również wybitnego rocznika. W Londynie lekka konsternacja, w Warszawie (to znaczy w moim domu) lekki chichot. Bo okazało się, że wśród najwyżej punktowanych win znalazł się nieceniony przez brać koneserską Dauzac (AOC Margaux), pogardzany przez brać winiarską Pédesclaux (AOC Pauillac, dostępny na ogół w każdym supermarkecie), a nawet Pouget (Margaux), o którym przez lata mówiono cru obscur, czyli wino niezbyt jasnego pochodzenia. Z zamków pierwszej klasy obronną ręką wyszły Château Mouton-Rothschild, najlepiej ocenione wino degustacji (jednej z najdłuższych w życiu, wyznał Brook – 57 win w ciągu 7 godzin) oraz Château Margaux. Najgorzej wypadł Lafite, czwarty od końca, przegrał nawet, i to wyraźnie, z absolutnym outsiderem wśród win klasyfikowanych, autobusem z napisem „koniec”, czyli z Croizet-Bages (Pauillac). Ten ostatni otrzymał 90+ punktów, Brook dał mu w skali europejskiej 17,25/20 pkt., Griffithe – 18, Spurrier – 17. Lafite – mniej więcej 50–70 razy droższy – u trzech panów otrzymał równo po 16 punktów, czyli 86/100, jak skrzętnie przelicza Decanter, w skali amerykańskiej.
W degustacji 2005 ofiarą wspaniałości Pédesclaux i jemu podobnych padł, o ile mnie pamięć nie myli, Latour, o wiele niżej oceniony. Nie muszę dodawać, że w ocenie w jasno wszystkich wspomnianych win en primeur, noty były odwrotne – Lafite czy Latour podchodził pod setkę, reszta z wymienionych drapała paznokociem o sklepienie dziewięćdziesiątki.
Wówczas, przy okazji 2005, tłumaczono, że to i sio, że wielkie wino szybko się zamyka i jest trudne do oceny, a słabe się otwiera i da się kochać. Teraz Brook sugeruje, że może butelka Lafite’a nie była ta co trzeba, ale raczej, odnieść można wrażenie, sam nie wierzy w takie trele-morele.
Podoba mi się Decanter, że nie zamiata niczego pod dywan i ma odwagę zmierzyć się z własnymi niekonsekwencjami, z tym, że kiedy świeci słońce i wokół roztacza się jasność, to jest pięknie, a kiedy noc zapada i robi się ciemno, w duszy degustatorskiej też się coś chmurzy. Nie zmienia to faktu, że niepokoić musi myśl, iż w niektórych głowach, choć raczej nie chińskich, zrodzi się przypuszczenie, że lepiej jest nabyć 12 skrzynek Croizet-Bages czy 10 skrzynek Dauzaka zamiast jednej butelki Lafite’a.
Wniosek z powyższego jest powszechnie znany. Definicji prawdy wina nie wyśnili nawet filozofowie. Może wreszcie dyskontom się uda.