Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Z życia krytyka pandemicznego

Komentarze

Przerobiony na potrzeby koronawirusa mem ze zdjęciem kasety magnetofonowej i ołówka zawiera podpis: „Jeżeli wiesz, co łączy te dwa przedmioty, to znaczy, że jesteś w grupie ryzyka”. Oczywiście, wiedziałem. Choć raczej się nie przestraszyłem.

fot. Adam Nieścioruk

Jako świeżo upieczonemu pięćdziesięciolatkowi brakowało mi w czasie pandemii wyobraźni, żeby zacząć naprawdę się bać. Nosiłem maseczkę i lateksowe rękawiczki, dezynfekowałem dłonie, zachowywałem wymagany dystans i nawet przez trzy miesiące nie całowałem na dzień dobry własnej matki, ale strachu o swoje zdrowie nie doświadczyłem.

Szybko jednak okazało się, że pandemiczna grupa, do której należę, dotyczy zupełnie innego ryzyka. Już 19 marca zostałem zaproszony do udziału w spotkaniu na żywo na Instagramie. Jakoś to ogarnąłem, wystarczyło nacisnąć odpowiednią ikonkę i pojawić się na ekranach kilkudziesięciu smartfonów. Pierwsze webinarium, które samodzielnie prowadziłem, też poszło w miarę gładko – miałem solidne wsparcie osób dbających, by przekaz dotarł do tych, którzy chcieli mnie słuchać. Schody zaczęły się wówczas, gdy wszystko trzeba było ogarnąć samemu. Okazało się, że biegłość w obsłudze teamsów, zoomów i be.live’ów jest dla ludzi zajmujących się zawodowo winem równie ważna, co znajomość składu gleby w Saumur i świadomość różnic między vugawą i pošipem. Przygotowując kolejne webinaria, czułem się – w zderzeniu z informatyczną rzeczywistością – prawdopodobnie tak, jak czułaby się moja jedenastoletnia córka, gdybym wręczył jej wspomnianą kasetę i ołówek, a potem kazał ustawić taśmę do nagrania piosenki z radia. Wykonalne, ale jakimże stresem obarczone.

Daliśmy radę. W ciągu trzech pandemicznych miesięcy opustoszały sale degustacyjne, nasza szkoła wina, wine bary; odwołano dziesiątki imprez winiarskich, targów (włącznie z wielkim, właściwie gotowym do odpalenia ProWeinem w Düsseldorfie i Vinitaly w Weronie) oraz konkursów winiarskich (m.in. prestiżowy Concours Mondial de Bruxelles). A jednak w ciągu zaledwie kilku dni Internet zapełniły spotkania na żywo z producentami i sommelierami, winiarskie webinaria, a nawet degustacje. Enofile zamawiali do domu butelki, otwierali je w określonym momencie i na ekranie komputera śledzili komentarze winiarzy lub krytyków.

Między 23 a 26 kwietnia odbył się I Festiwal Polskiego Wina Online. 19 spotkań, w których uczestnicy – producenci, dziennikarze i aktywiści – dyskutowali o krajowym winie, odmianach, ale też wyzwaniach, takich jak sprzedaż wina online w czasie pandemii, czy przyszłość polskiej enoturystyki, zebrało przed ekranami ponad 100 tysięcy widzów!

Siadając do laptopa przed swoim pierwszym COVID-owym webinarium poświęconym winom mozelskim, miałem jeszcze jedną obawę – widziany przez uczestników spotkania, sam nie mogłem obserwować twarzy moich blisko 60 słuchaczy. Jak to będzie – mówić do ekranu, degustować w samotności wino i opowiadać o nim wirtualnemu światu? Czy będzie flow? Czy brak normalnego kontaktu ze współdegustującymi, który, co tu kryć, bardzo napędza mnie w czasie degustacji na żywo, nie wpłynie negatywnie na przekaz? Na szczęście się udało, a niesłabnąca popularność owych spotkań połączonych ze wspólnym (nawet jeśli tylko online) próbowaniem wina wypełniła choć trochę pustkę po winiarskich imprezach.

W maju przyszło mi nawet odwiedzić wirtualnie winnicę. Jeden z czołowych producentów amarone, rodzina Tedeschi, była łaskawa przysłać mi próbki do degustacji z prośbą, bym określonego dnia, o wyznaczonej porze stawił się z kieliszkiem przed ekranem i porozmawiał o nowym roczniku. Czekała na mnie Maria Sabrina Tedeschi, zdegustowaliśmy kilka win, pogadaliśmy o różnicach między siedliskami Monte Olmi i Maternigo – było niemal tak, jakbym zawitał z wizytą do Pedemonte di Valpolicella.

Ostatnim akcentem okresu pandemii, już w czasie wyraźnego poluzowania wywołanych wirusem obostrzeń, była zorganizowana przez Winicjatywę i Ferment impreza Barolo & Friends, spotkanie dla importerów poszukujących do swej oferty nowych win z Piemontu. To cykliczne spotkanie ma zazwyczaj formułę klasycznej degustacji stolikowej: winiarze pokazują wina i opowiadają o nich chętnym, kupcy zaś krążą po sali. Tym razem do Warszawy przyjechały tylko wina, producenci zostali w domach, za to czekali na polskich importerów na ekranach tabletów. Spotkania miały charakter B2B, każdy winiarz miał swój stolik i ekran, polscy goście pojawiali się o ściśle określonych godzinach, próbowali na żywo win i prowadzili negocjacje online. Wszystko z zachowaniem zasad dystansu społecznego i higieny. Jeden z uczestników przyznał, że taka formuła wydała mu się nawet bardziej efektywna – miał producenta wyłącznie dla siebie (na klasycznych degustacjach przy jednym stoliku zwykle gromadzi się kilka osób) i mógł skupić się na pracy, a nie na towarzyskich pogaduszkach.

Wielu wieszczy, że świat po koronawirusie nie będzie już taki sam. Mam nadzieję że to, czego nauczyliśmy się w czasie pandemii, nie tyle zmieni utarte formy spotykania się z winem, co raczej wzbogaci nasze możliwości. Dziś, żeby porozmawiać ze znanym winiarzem, nie muszę już czekać, aż ten przyjedzie do Polski, ani jechać do niego do winnicy. Mogę więc spodziewać się większej liczby wywiadów czy spotkań online, ale wiem i to: nic nie zastąpi bezpośredniej rozmowy z producentem. Najpiękniejsze ujęcia winnicy z drona nie są warte choćby pięciominutowego spaceru między rzędami winorośli. Mam wrażenie, że czasy COVID-u niebezpiecznie sprowadziły wino do roli produktu.

Tymczasem wino to spotkanie. Jak mawiał przed laty Marek Bieńczyk: jeśli na stole, przy którym siedzi dwóch obcych sobie ludzi, postawi się butelkę wódki – wypiją ją. Jeśli będzie to butelka wina – zaczną rozmawiać.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.