Domowe przetwory
Sery zagrodowe, jajka od kur „wolnodziobiących”, niepryskane pachnące pomidory i truskawki, kawa fair trade… Staramy się jeść coraz lepiej, zdrowiej, zgodnie z naszym sumieniem i poglądami.
A konfitury zrobione przez babcię? Domowy kompot od cioci, grzyby zebrane przez wujka i ususzone przy kominku, szynka od sąsiada, który wędzi ją na tyłach podwórka, pasztet z zająca od kuzynki ze wsi. To wszystko rzeczy zrobione z sercem, przez kogoś, kto się do tego przyłożył, nie oszukiwał, nie rozwadniał, nie zabarwiał, nie dodawał polepszaczy. 100% smaku.
Nie rozumiem, dlaczego z winami ma być inaczej. Butelka za 9 zł? Można kupić, czemu nie? Parówki za 9 zł za kilogram przecież też istnieją! Tylko ja ich nie jem.
Kiedy otwieram w domu wino, które kupiłam u Yannicka Amiraulta, przypomina mi się jego zimna piwnica w grocie na małym wzgórzu, widok ziemi pokrytej niskimi, pokrzywionymi krzakami winorośli, jego czapka z daszkiem, której wstydził się przed kamerą. Pamiętam smak jego wina pitego na miejscu. Pamiętam pustą butelkę po Égly-Ouriet i uśmiech na jego twarzy, kiedy zgadaliśmy się, że oboje lubimy tego szampana. Pamiętam, że osoba winiarza wzbudziła moje zaufanie. Wiem, co piję!
Wina Amiraulta to inna zupełnie bajka niż Laurenta Herlina. Pan Yannick jest bardzo poukładany i niezwykle oddany swojej pasji. Winnicę założył jego dziadek. Nie miał żadnego wykształcenia enologicznego ani nawet rolniczego, ale jego pasja i ciężka praca wystarczyły, żeby w 1947, który podobno był niezwykle ciężkim rocznikiem dla winiarzy z okolic Bourgueil (straszliwe upały), zrobił największe wina w swoim życiu.
Yannick Amirault nalewa mi po kolei caberneta z tego samego rocznika, ale z różnych beczek (dużej i mniejszej), żebym mogła stwierdzić, jaka jest różnica (był to Le Grand Clos 2009). Kiedy mówię mu, że wolę wino z małej barrique, jest autentycznie zmartwiony, że poprzedniego dnia wysłał na konkurs wino z większej beczki. Jest szczery, prawdziwy, ciepły. Spędzamy w jego niesamowitych piwnicach skrytych w rozległej jaskini ponad godzinę. Próbujemy win z różnych parceli, z różnych roczników i różnych beczek. Co za feeria smaków!
Amirault kocha beczkę. Martwi się, że czasem dziennikarzom nie podoba się jego podejście i ostatnio bardzo intensywnie pracuje nad złagodzeniem i wtopieniem tej beczki w winie. Według mnie, ma świetne rezultaty! Malgagnes 2011 posiedzi w beczce jeszcze sześć miesięcy i zapowiada się wspaniale. La Petite Cave 2005 (jego najlepszy rocznik) o zapachu jagód i śliwek spowodowało, że zaszkliły mi się oczy! Dawno nie piłam tak fantastycznie pełnego wina! Les Quartiers 2009 z 60-letnich krzaków, ziemiste, kredowe, w nosie znów jagodowo-śliwkowe z intensywną czarną porzeczką warte jest swojej dość wysokiej ceny.
Marzę o powrocie do Amiraulta we wrześniu tego roku: zabutelkuje wtedy swoje niezwykłe dzieło Le Pavillon 2010 (tylko 1 tys. butelek, ja chcę ze trzy sztuki!). To wino smakowane prosto z beczki, to prawdziwa perełka. Bardzo żywiczne i ziołowe, dziś jeszcze trochę ospałe, ale jaki ma w sobie potencjał! Yannick zamówił dla niego specjalną beczkę, zrobioną na tę właśnie okazję z dębu z samego serca drzewa. Spytałam go: dlaczego? Czy uznał, że to wpłynie istotnie na jakość wina, na starzenie? Odpowiedział mi z rozbrajającą szczerością, że chciał, by to wino miało niezwykłą beczkę, po prostu, żeby dostało coś zrobionego specjalnie dla niego. I jak tu nie kochać domowych przetworów?
P.S. 1. Amirault to również biodynamik!
P.S.2. Odkrywajcie małych producentów!
Degustowałam na zaproszenie winiarza. Nad Loarę podróżowałam na własny koszt.