Raport niewielki
Po niemal miesięcznym kajakowaniu po Litwie, po raz szósty czy siódmy w ciągu ostatnich dwunastu lat, mogę nie bez ryzyka, jako członek znanej partii chłopskiej, dokonać małego podsumowania sytuacji wina na wsi litewskiej.
Co prawda w tym roku wyjątkowo rzadko – nasza rzeka wiła się po miejscach nader pustych – udało się nam dotrzeć do jakiegoś wiejskiego sklepu, lecz i tak widać gołym okiem, że wino powolutku trafia pod pribałtyckie strzechy. Co znaczy, że jest już nie jedno, lecz niekiedy dwa, trzy, niekiedy więcej win – wytrawnych, a nie tylko medium sweet – wpycha się na półkę obok wódki. Oczywiście barachła jest wciąż dużo, zajmuje ono większość winiarskiego kącika, jednak bodaj po raz pierwszy udało się nam nie wracać z pustymi rękoma, jak zdarzało się to wcześniej; słodkie wina gruzińskie i mołdawskie, włoskie i hiszpańskie nie są w odwrocie, lecz nie panują już absolutnie. Wśród trofeów przeważały wina ze słynnej apelacji Wine of Chile, ewentualnie Vin de France, ale zdarzyły się i rodzynki; za 15 zł w przeliczeniu niezła cariñena, 90 punktów w „Wine Advocate” (nalepka głosiła dumnie wynik; ciekawe ile WA za stickera sobie liczy). Na tyle nam smakowała, że w kolejnym sklepie, zagubionym między dębami, kupiliśmy drugą, ale niestety młodzież litewska, która pomagała nam w wyjątkowo żmudnej przenosce, po kryjomu wzięła ją w sobie w nagrodę; tym bardziej wydawała nam się wieczorem, gdy jej nie było, wspaniała.
Z dwóch wizyt w dużych marketach (najlepsza jest Maxima XXX – ilość X oznacza wielkość wyboru) wyniosłem, poza paroma butelkami, wrażenie, że selekcja win jest ciekawsza niż w zwykłym naszym supermarkecie, choć z Leclerkiem na Ursynowie się nie równa. Ceny przy winach wielkomarkowych są porównywalne, ale bardzo ostro idą w górę, gdy tylko na półce stoi coś z mniejszej kadzi.
Lecz i tak rej wiedzie piwo, w swych najlepszych wydaniach, jak Švyturys Extra, bardzo dobrych, lecz sprzedawanych głównie w półtoralitrowych i dwulitrowych butelkach. W knajpach (rzadkich), na ile mogłem się zorientować, lista win, jeśli wolno tak szlachetnie nazwać te nędzne wypiski, jest do bani, a i kulinarnie jest ogólnie słabiej niż u nas.
I tyle, dzisiaj czas na pierwsze wino po powrocie; podobnie jak w przypadku rozbitków odnalezionych po miesiącu dryfowania, których trzeba karmić małymi dawkami, by nie doprowadzić do zaburzeń, zaczynam ostrożnie: żadnego grand cru, coś skromnego; może Albariño Rías Baixas Fillaboa 2010.