Perły zza oceanu
Polecałem już Wam dwa „wina dnia” od nowego importera Vive le Vin. To nowy projekt sommeliera Artura Zarzyckiego, który najpierw szalał w Londynie u słynnego Gordona Ramsaya, potem w warszawskiej restauracji Amber Room, a teraz postanowił sprowadzać do Polski ciekawe wina. Arcyciekawy wybór i jakość już na starcie czynią z niego jednego z ciekawszych mikroimporterów w Polsce.
Zarzycki skupił się na Nowym Świecie. Niby wina nowoświatowe w Polsce znamy i lubimy, ale tak naprawdę jest to w ogromnej większości tania komercja. Kalifornia to Carlo Rossi, Gallo i Mondavi, Chile – Casillero del Diablo i Gato Negro, z Australii znamy głównie Jacob’s Creek, itd. Tych naprawdę ciekawych, indywidualnych win od małych winiarzy skupiających się na terroir jest w Polsce bardzo mało. Dlatego strategia Zarzyckiego trafia mi do przekonania. Spędził kilka miesięcy w Ameryce Południowej, m.in. pracującej w jednej z dużych winiarni, a jednocześnie szukając ciekawych win.
W Chile wybór padł na Emilianę. Wszystkie wina są tu ekologiczne, a ich poziom to zdecydowanie upper middle class. Zarazem są przystępne (39–45 zł), zmysłowe, trochę komercyjne, ale niebanalne. Najmniej emocji wzbudził we mnie Gewürztraminer 2011 z serii Adobe, landrynkowy i trochę płaski; Chardonnay 2011 jest typowy i solidny, podobnie jak Syrah 2011, Carménère 2011 i Merlot 2011 (najlepszy z tych trzech). Natomiast Sauvignon 2011 (już polecany) oraz dwa droższe czerwone z serii Novas (59 zł) – Pinot Noir 2011 i Carménère–Cabernet 2010 są naprawdę świetne. Nie ma w nich żadnej przesady, chilijskiej dżemolady czy dyktatury eukaliptusa, smaki są głębokie, całość jest bardzo ułożona i cywilizowana. Doprawdy sam się dziwiłem własnej przyjemności przy tym ostatnim winie, bo Carménère–Cab to w ogóle nie jest moja broszka.
Jeszcze mocniejsze uderzenie przygotował Zarzycki z Nowej Zelandii. Spy Valley to jest solidny winiarski mercedes, wszystko tu jeździ bezszmerowo na wysokich obrotach, poczynając od prostego, ale smacznego, dynamicznego Sauvignon Blanc Satellite 2011 (49 zł). Bardzo ciekawą butelką jest musujące Echelon 2008, poważne „szampańskie” z mocną strukturą w atrakcyjnej cenie 65 zł [27.08 otrzymaliśmy sprostowanie: cena ok. 105 zł], (z pewnością jest lepsze niż Cava w tym przedziale cenowym). Bardzo podobały mi się europejskie w stylu wina z serii Envoy: Riesling 2008 (ale kwasowość!) i opisywany już genialny Pinot Gris 2011. W cenie ok. 60 zł te wina też są konkurencyjne wobec alzackich czy niemieckich propozycji na naszych półkach [27.08 otrzymaliśmy sprostowanie: cena ok. 99 zł]. W podobnym stylu utrzymany jest bardzo dobry Spy Valley Gewürztraminer 2011.
Specjalność Zelandii to jednak Sauvignon i Pinot Noir. W serii Spy Valley dostaniemy nietanie (70 i 90 zł), ale typowe, złożone, głębokie i zadowalające wina. Degustujące je ze mną Marek Bieńczyk porównywał to Pinot Noir to bardzo dobrego burgundzkiego village, ja bym wręcz nazwał je małym premier cru.
Skoro wspinamy się na szczyt piramidy, muszę wspomnieć o Greywacke. Tę gwiazdorską, garażową winiarnię prowadzi Kevin Judd, twórca słynnego wina Cloudy Bay, uważany za czołowego enologia w historii Nowej Zelandii. (Ciekawy profil przeczytacie u Tima Atkina). Tutaj powstaje tylko ekstraklasa. Greywacke Sauvignon 2011 (89 zł) zachwyca bukietem lilii i słodkiego mango, jakże szlachetniejszym od stereotypowych, twarogowo-gujawowych bukietów komercyjnych Sauvignon z NZ. Bardzo ciekawym eksperymentem jest Wild Sauvignon 2009 (ok. 120 zł), fermentowany na rdzennych drożdżach w używanych beczkach. Przypomina on niesamowite egzotyczne smaki późno zbieranych Sauvignon z Alto Adige, np. Colterenzio Lafóa, lecz jest od nich świeższy, głębszy, o strukturze niemal burgundzkiej. Jeśli kogoś denerwuje Sauvignon jako roztrzepotana hiperaktywna winiarska Masłowska, tutaj nie pozna tego szczepu: to jest raczej Żeromski w butelce. O Pinot Noir 2009 (140 zł) powiem krótko, że jest wybitne, o fenomenalnej jakości owocu, jeszcze nieco nieokrzesany na froncie kwasowym, ale wróżę mu wielką przyszłość. To kolejne brylanty z Zelandii na naszych półkach, bo przecież już mamy Huię, Te Mata, Clos Henri, Rippon, Mt. Difficulty i Pegasus Bay…
Problemem Nowej Zelandii zawsze była słaba dostępność win prawdziwie tanich, bo to jest kraj za mały i za drogi, żeby podbić supermarkety. Wierzę jednak, że dla dojrzałych amatorów wina „Kiwi wines” staną się jednymi z ulubionych także w Polsce, bo oferują jakość i styl, które są niepodrabialne.
Wszystkie zrecenzowane wina udostępnił do degustacji importer Vive le Vin.