Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Teroldego – odrodzenie

Komentarze

Wino ma sprawiać przyjemność. To wszystko. Ostatnio w moim życiu dużo przyjemności. Poprzedni rok zakończył się fantastycznym spätburgunderem do Jülga (zachwycałam się jego winami tu), ten rozpoczął teroldego od Elisabetty Foradori oraz dzisiejszym chenin blanc od Baudry’ego (o winnicy pisałam tu). Jedno jest pewne – każda z tych butelek zrobiona była przez osoby niezwykłe i wywołała u mnie mnóstwo wspomnień i emocji. Gdybym teraz odpowiadała na pytanie o reinkarnację, prawdopodobnie odpowiedziałabym, że chętnie odrodziłabym się jako teroldego…

Odrodzić się w takich okolicznościach przyrody… rozkosz! © IK

Kilka dni temu otworzyłam Foradori 2009. Zalała mnie cała fala pozytywnej energii. To było absolutnie niesamowite. Ciężko jest to wyjaśnić, ale Wy też na pewno tak macie, kiedy pijecie naprawdę dobre wino. Nie dobre technicznie, porządne wino. Ale takie, w którym zamknięta jest taka ilość emocji, światła, życia, że ciężko ot tak, po prostu je pić i analizować.

Dziś dopiero obejrzałam film, którego nie mogłam zobaczyć podczas Food Film Festival: „Natura, kobiety i wino”. Średnio zrealizowany, jakiś taki bez pomysłu, występujące przed kamerą winiarki zestresowane, nerwowo chichoczące lub mruczące coś pod nosem… Ale kiedy na ekranie pojawiają się sceny z Elisabettą Foradori wszystko się zmienia. Ta kobieta przyciąga kamerę, to ona ją prowadzi, sama siebie reżyseruje. Jest absolutnie niesamowita.  Tak, jak niesamowita jest więź, która łączy ją z winnicą, z winoroślami. Kiedy o nich mówi, kiedy ich dotyka, jest w tym jakaś zmysłowość. Tak, gdybym miała narodzić się ponownie jako szczep, chciałabym być teroldego w rękach  Elisabetty Foradori. Poczuć tę miłość, więź, energię. A do tego mieć takie widoki, jakie mają trydenckie winorośle.

Macocha teroldego.

Oglądam film i pierwsza sekunda w winnicy Foradori wywołuje we mnie falę wspomnień. Znam te góry. Znam to niebo. Znam to niesamowite światło. Pamiętam, jak przechadzałam się wśród tamtejszych  winorośli w deszczu, we mgle i w pełnym słońcu. Miałam ochotę tam zostać na zawsze. A kiedy piłam teroldego od Paolo Endrizzi w jego przepięknej winnicy czułam, że podpisuję swego rodzaju pakt, zaprzedaję duszę, która już zawsze będzie chciała tu wrócić. Właściwie może tylko część duszy, bo w kawałkach zostawiłam ją już tu i tam, kochliwa ta moja dusza jakoś strasznie, ckni jej się zawsze gdzieś, rozdziera się z jakąś taką polską manierą.

Gran Maseto = Gran Teroldego. © IK

Ale wracając do teroldego… Kto by przypuszczał, że tyle emocji może wywołać. Ani to międzynarodowe zjawisko, ani modne. Wiele lat temu odeszło w zapomnienie. To Elisabetta, zaledwie dwudziestoletnia w tamtym czasie, postanowiła odnaleźć jego prawdziwe oblicze. Przez lata uprawiano jakieś jego klony dające cienkie wina bez wyrazu, byle więcej, byle szybciej. A teroldego potrzebuje czasu i cierpliwości.

Paolo i Cristine Endrizzi. © IK

Smakowały mi jego interpretacje Paolo i Cristiny Endrizzi: bardzo leśne w nosie, eleganckie teroldego zarówno w wersji  light (Endrizzi Teroldego 2010), w bardzo prężnej i poważnej wersji Superiore oraz gęstej, przypominającej aż amarone odsłonie Gran Masetto (śliwki, dym, goździki, a jednak lekkie, jednak subtelne). Zauroczyły mnie obudzone, dwa dni przed degustacją z beczki wydobyte Cardinale 2009 od Barone de Cles oraz młode, prężne, jeżynowe Primo 2011.

Teroldego od Barone de Cles degustowane w jedynym słusznym miejscu. © IK

No fantastyczny to szczep. Jak dobrze, że film wywołał tyle wspomnień. Muszę o nim pamiętać, kiedy wreszcie wybiorę się którejś zimy do Kalifornii, bo wyobraźcie sobie, że tamtejsza winnica Au Bon Climat postanowiła (może zgodnie z zaleceniami Oza Clarka, który teroldego w tym klimacie właśnie by widział) spróbować, jak trydencki skarb zaadaptuje się na amerykańskiej ziemi. Jak ktoś będzie tam przede mną, niech spróbuje i da znać. A najlepiej prześle butelkę do redakcji!

Do Trydentu podróżowałam na koszt miejscowych winiarzy. Pracuję w firmie Mielżyński, która importuje wina Foradori.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.