Szwagier dla prosecco
Mój zacny szwagier, złoty człowiek, choć winiarsko niewybredny, hołdował dawnymi czasy metodzie oceny wina na denko. Choć nie on jeden ją stosował, nazywam ją „metodą szwagra”, tym bardziej, że nadal się nią posługuje. To bardzo prosta metoda: bada się dotykowo wgłębienie butelki. Im dno jest bardziej wklęsłe, tym lepsze jest wino.
Ale nie o tym chciałem. Właściwie to chciałem wspomnieć najpierw o degustacji jednego z owych sławetnych szampanów z lat trzydziestych XIX wieku, wyłowionych w zeszłym roku z Bałtyku. Francuzi otworzyli właśnie jedną z butelek, zmierzono cukier resztkowy: 149 gramów. W obliczu tej informacji nie muszę przypominać, że szampan płynął do Rosji. Wiadomo, że Słowianie lubią sielanki. Ale też wiadomo, że pradawne szampany były słodkie jak cholera.
Mój szwagier też lubi sielankę. No, nie musujące ze 149 g cukru resztkowego, lecz musujące słodkie lub słodkawe lub półwytrawne, czyli w real feeling półsłodkie. Innymi słowy prosecco – tak ostatnio na Winicjatywie popularne. Szwagier lubi je, bo jest tanie, przyjemne. I dzisiaj na urodziny mojej siostry, a jego żony, prosecco właśnie otworzy. A potem parę butelek z wklęsłym denkiem. Rzecz dzieje się w Danii, mamy tu niezły wybór, jeśli kupimy od razu 3 lub 6 takich samych butelek. Będzie chyba coś z Rodanu, w przeliczeniu 15 zł za butelkę. Bardzo wklęsłą.
No ale prosecco. Pamiętam scenę sprzed lat w Valdobbiadene. Wizytę u jednego z winiarzy. Zwiedzanie piwnicy, oglądanie kadzi, później pyszne risotto. I na koniec szczodre pożegnanie: każdy z nas mógł wybrać sobie na pamiątką jedną butelkę. Wszyscy jak jeden mąż, i Niemiec, i Kanadyjka, i Australijczyk, poprosili o jedyne tu wytrawne: cabernet franc. I pewnie dzisiaj bym, przebywając w Valdobbiadene, powtórzył ten wybór. Piłem oczywiście kilka dobrych prosecco, zwłaszcza robionych metodą tradycyjną (szampańską) – co jest tu rzadkością, ogólnie jednak mam do niego stosunek jak do wojska: niechaj chłopcy maszerują, czemu nie, ale ja jestem do służby czasowo niezdolny. Kategoria B.
Mam chyba ogólną niechęć wobec win robionych metodą Charmata. Uprzedzenie psychiczne, „rasowe”. Tak jakby było w tym coś nieczystego. Z wielkim trudem wsłuchuję się w aromaty prosecco, słabo do mnie przemawiają. No i to wrażenie słodyczy, dla dorosłego mężczyzny nieprzystojne. Choć szwagier jest starszy ode mnie. Podwieczorek z truskawkami? Dajcie spokój, to jakiś regres do dzieciństwa. Prosecco do śledzia, jak proponuje Wojtek? To jakaś rozpaczliwa próba depolonizacji tego ostatniego (śledzia znaczy). Do śledzia jest wódka, koniec kropka. Nic nie da zaczarowywanie rzeczywistości. Tak jak – w innej parafii – nic nie da próba dopasowania do wszystkiego whisky, tzw. whisky dinner.
Prosecco to wino (dla mnie) niekonieczne. Czuję się z tym sam; czy jest tu na sali jeszcze jakaś dojrzała kobieta, przeżyty facet, którzy pójdą ze mną na wódkę do śledzia i zostawią z truskawkami zakochaną ludzkość i mojego szwagra? Każdy z nas mógłby stworzyć pewnie taką listę win absolutnie niekoniecznych. Nie wrogich, lecz zbędnych, obojętnych. Aż sam niekiedy tej własnej obojętności się dziwię. W końcu to też jest wino.