Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Głodna Kamińska na Sri Lance

Komentarze

 Sri Lanka to nie kraj dla spożywczych hedonistów. Pierwsze dwa dni są interesujące, potem już tylko banany i banany. Ale po kolei.

Banan – ostatnia deska ratunku turysty.

Zacznijmy od tego, że jem prawie wszystko i wszędzie. Na straganach, na plaży, z kociołków i z papieru, z mięsem i bez, na ostro i na mega ostro. Nie mam nigdy problemów żołądkowych, ponieważ absolutnie zawsze na tego typu wyjeździe zaopatrzona jestem w butelkę mocnego trunku. Zazwyczaj jest to whisky, którą zażywam rano, po południu oraz wieczorem (jeden łyk starcza, niedobre to w takim upale jak lekarstwo i tak je też traktuję). Nie sprawia mi to przyjemności, ale skutecznie chroni przed inwazją obcej flory bakteryjnej.

Nie ma jak świeży kokos o poranku…

Po przyjeździe radośnie rzuciłam się na stragany z owocami. Świeże kokosy to zdecydowany numer jeden lankijskiej „kuchni”. Najpierw wypij, potem koniecznie zjedz. Do zjedzenia użyj „łopatki”, którą sprzedawca chętnie zrobi Ci z kawałka Twojego orzecha. Miękki, lekko mdławy środek zaspokoi głód i zastąpi śniadanie.

Pierwszy obiad „u rodziny” też wywołał u mnie euforię. Ryż w jednej wielkiej misce i trzy paćki (czyli curry) w pozostałych. I niezbędne przypomnienie, jak poprawnie mieszać wszystko na talerzu palcami, a następnie umiejętnie przenieść jedzenie do ust. Jedna papka to soczewica, druga to soja w ostrym curry, trzecia – kokos w bardzo, bardzo ostrym sosie (pol sambola – moje ulubione danie). Wszystko smaczne. Niewyszukane, lecz smaczne. Do tego papadam – czyli placko-czipsy smażone na oleju kokosowym.

Lankijskie chipsy.

Następnego dnia na śniadanie jadłam to samo. Na obiad spod sterty gazet, którymi pani domu zasłaniała miski z jedzeniem moim oczom ukazał się znany już widok, z tą różnicą, że jedna paćka zawierała zieloną fasolkę. Chcecie wiedzieć, co było na kolację? Domyślcie się!

W przydrożnych jadłodajniach sytuacja ta sama. Kociołki lub miski z ryżem i trzema rodzajami curry (zawsze soczewica, sambola i coś jeszcze: soja albo czasem danie z przegotowanych jajek w curry – całkiem smaczne i ciekawe). Na śniadanie, na obiad, na kolację. Dobrze, że przynajmniej podawane na wesoło, na talerzu prawie zawsze owiniętym foliową torebką – czysto, praktycznie, elegancko. W Indiach na to jeszcze nie wpadli.

Jak radzić sobie z Sanepidem?

W mojej torbie w coraz większej ilości zaczęły się pojawiać banany, które musiały zastąpić mi posiłki. Po kilku dniach w środku wyspy miałam już naprawdę dość.

Ukojenie przyniosło wybrzeże. Są ryby, krewetki, kalmary i inne morskie potwory. Niestety, wszystkie w podobnym sosie, na frytkach lub ryżu. Bez polotu, który tak mnie urzekł w Indiach. Ale tak, wybrzeże to i tak ukojenie.

Ukojenie.

Czego szuka Kamińska w podróży oprócz ciekawych smaków na talerzu (z folią lub bez)? Wina! „Wine? Wine shop? Any wine in this town?” – chodziłam i pytałam… Nie mogłam pytać wszędzie, bo w takiej Maveli to zapytać można co najwyżej warana lub psa na pustej plaży. Okoliczne wioski do dziś nie podniosły się po tsunami sprzed dziewięciu lat. Ludzi przesiedlono, całe rodziny pogrzebano w ogródkach, zaznaczono na palach dokąd sięgała woda. Pies z kulawą nogą tamtędy chodzi i to niejeden. Czasem jakiś człowiek stoi gdzieś i patrzy. Sklepik jest, można kupić wodę, herbatniki i karty do gry. Kupiłam wszystko, co było. Herbatniki zjadły mrówki, karty i woda się przydały. O wino nie pytałam.

Wybierz sobie rybkę.

„Wine” to dla tubylców każdy napój alkoholowy. „Wine” to piwo (na wyspie jest jedna marka – Lion dostępny w wersji podstawowej lub, rzadko, w wersji Strong – ta jest lepsza) lub arak – lankijska „whisky” z kokosa. Piwo piją turyści, arakiem upijają się miejscowi. A wino? No, czasem można znaleźć. W Tangalle na południu Sri Lanki wpuszczono mnie do środka sklepu alkoholowego, żebym mogła sobie wybrać moją truciznę. Zazwyczaj kupuje się z zewnątrz, przez kraty, ale turystę czasem traktują specjalnie i pozwalają poszperać po półkach. Znalazłam Gato Negro, Carlo Rossi i Condor Peak. Wybór jak u nas w Krynicy Morskiej. Coca-cola winiarstwa jest i tutaj. Ciesz się, turysto!

Are you sure?

Oto polecane miejsca, w których można zjeść coś smacznego (przepraszam za brak nazwy kilku garkuchni, ale naprawdę dacie radę je odnaleźć na plaży):

Miejscowość Unawatuna:

South Ceylon Restaurant – dom przy głównej drodze na plażę. Menu wegetariańskie, pyszna zapiekana fasola z mleczkiem kokosowym, smaczny humus, świetna tortilla. Towarzystwo psów właściciela jest miłym akcentem.

Ostatnia restauracja na plaży w stronę świątyni – europejski klimat, obrusy i kieliszki. Ta Europa to tylko pozory, ale kalmary są pyszne, a ryby dobrze zrobione.

Sunil Garden ratunek, kiedy potrzebujesz czegoś swojskiego: jest mocne espresso, domowe ciasteczka, naleśniki…

Koko’s Restaurant – pizza z pieca opalanego drewnem, naprawdę niezła. A właściciel wieczorami puszcza na ekranie filmy i mecze.

Miejscowość Tangalle:

Ostatnia restauracja na plaży w stronę portu– pyszne homary.

Miejscowość Galle:

Fortaleza – wymuskane miejsce z nowoczesną kuchnią. Pyszne zupy, koktajle, a świetnie doprawione warzywa i krewetki grillujesz sam. Bardzo miła odmiana.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Marcin Jagodziński

    W monopolowym w Kandy (ukryty na zapleczu Food City) było i Chablis i Macon-Villages i jakiś rodan i fleurie. Wyglądało to wszystko jednak dość nieciekawie, nawet nie spytałem o cenę. Ja na jedzenie nie narzekam, mogę jeść rice and curry 3x dziennie. Flora bakteryjna nie zaatakowała, choć whisky nie piję.

    • Barolo

      Marcin Jagodziński

      „choć whisky nie piję” – oj, to błąd i to duży, bo ja odkryłem wino właśnie dzięki malt whisky ;-)

    • Izabela Kamińska

      Marcin Jagodziński

      Ja też znalazłam kilka innych butelek niż te wymienione w artykule. Ale co to za informacja dla turysty, że gdzieś znalazłam? Chodzi o to, że ogólnie jest kiepsko. A owo Chablis pewnie drogie w diabły i wymęczone temperaturami. Przypadkowo leży na półce, może turysta zostawił gdzieś w hotelu kilka lat temu i teraz sprzedają? Może znajdziesz też gdzieś moje conversy, które tam zostawiłam, ktoś je zechce sprzedać na targu, ale to nie znaczy, że ludzie tam noszą conversy, noszą raczej plastikowe klapki! :)))
      Ja też mogę jeść dużo curry, jednak ograniczanie się do tego samego 3 razy dziennie przez 3 tygodnie, to strata życia…

  • Maciej Klimowicz

    Zapobieganie (lub leczenie) biegunki alkoholem to jeden z podróżniczych mitów i dobra wymówka, żeby sobie strzelić ;) Mocny alkohol bardziej podrażnia niż zapobiega. Na lekarstwo też się nie nadaje bo powoduje odwodnienie i w razie biegunki jest wręcz niewskazany. Natknąłem się gdzieś na badania z których wynika, że piwo stanowczopodwyższa ryzyko biegunki w podróży. Za to wino…może mieć zapobiegawcze i łagodzące działanie :)

    W tezę artykułu…nie wierzę! W Azji trzeba zajrzeć pod wierzchnią powłoczkę, dopytać, poszperać i zawsze można znaleźć cuda. Na Sri Lance mnie jeszcze nie było ale na przykład o takiej Birmie słyszałem przed wyjazdem, że to kulinarnanędza a na miejscu…rozkosz! Choć odnalezienie największych skarbów wymagało zaciągnięcia tu i ówdzie języka.

    Na przykłąd przed kolejnym wyjazdem na Sri Lankę warto zajrzeć tu, zapisać i potem szukać na miejscu. Ten facet, foodie mieszkający w Bangkoku, naprawdę zna się na rzeczy!

    http://migrationology.com/2011/11/sri-lankan-food-40-of-the-islands-best-dishes/

    Szerokiej drogi i smacznego!!

    • Izabela Kamińska

      Maciej Klimowicz

      NIe byłeś, ale nie wierzysz. Hmmm… Rozmawiałam z ludźmi mieszkającymi na Sri Lance („expatami”) – wspólnie ponarzekaliśmy na kuchnię. Oni tam mieszkają, tak jak Ty w Bankoku, oni narzakają, tak jak ja nawet po krótkim pobycie. Nie wierzysz, trudno. A że wszędzie można znaleźć perełki? Czy mój artykuł nie jest na to dowodem? Przecież piszę, że JADŁAM PYSZNE rzeczy. ALE Sri Lanka to NIE JEST raj dla wielbicieli dobrego jadła. Jak z każdym artkułem, który nie jest książką i nie może opisywać wszystkiego można się przyczepić, że „przecież nie jest tak wszędzie” lub „można znaleźć coś dobrego”.

      Co do whisky czy innego mocnego alkoholu – nie polecam jak ktoś już ma biegunkę, to raczej oczywiste, że podrażni żołądek. Ja problemów trawiennych w podróży nie mam, może dlatego, że w ten sposób się „zabezpieczam”? ;)
      Napisz do mnie, jak będziesz na Sri! Polecę dobre jedzenie;)

      • Maciej Klimowicz

        Izabela Kamińska

        No przecież jak bym był to nie musiałbym brać Twoich słów na ułomną wiarę lub nie wiarę tylko bym wiedział :) I ja się wcale nie przyczepiam! Nie wątpię, że postawiona przed brakiem kulinarnych wyborów musiałaś ratować się bananami. Myślę jednak, że z uprzednio przygotowaną listą dań do odkrycia, liczbę bananów mogłabyś ograniczyć do minimum. Ekspatem niestaty nie zawsze można wierzyć – wielu stołuje się w McDonaldach :) (Mają w ogóle McDonaldy na Srilance?)

        A swoją drogą całe szczęście, że Hindusi nie wpadli na pomysł z folią na talerzach. Czego jak czego ale śmieci to w Indiach nie brak. Liść bananowca w miejsce talerza górą!

        pozdrawiam!

        • Izabela Kamińska

          Maciej Klimowicz

          Ależ ja miałam listę dań! haha!:)) tylko weź je znajdź, jak jesteś w drodze, jesz w drodze, czasem u biednej rodziny, czasem/często w garkuchni, gdzie do wyboru masz… te same trzy dania!!!! Ale był fun! Naprawdę:) I znalazłam kilka, ale są kraje bogatsze kulinarnie i już.

          Na Sri mają Pizze Hut na pewno. Moi znajomi/nieznajomi expaci się w nich nie stołowali raczej. Ja też nie zajechałam. Ale są.

          Przyznaję za to, że zjadłam burgera na plaży!!! :))) Musiałam!!!

        • Marcin Jagodziński

          Maciej Klimowicz

          Mają Pizza Hut, KFC, Dominos, ale to raczej w Colombo, nie na prowincji. Na prowincji mają śmieszne podróbki (np. Indian Hut) :)

          Ja nie odniosłem wrażenia ubóstwa kulinarnego. Rice and curry… niby w kółko to samo, ale ciągle odkrywaliśmy jakieś nowe curry i sambole. Do tego rozmaite roti, kottu roti, deviled kurczak/krewetki/warzywa, smażone ryże i makarony. Kierowca polecał młode warany, ale nie spotkaliśmy w karcie :) W każdym razie mi się nie znudziło, banany jadłem tylko deserowo. Nawet poszedłem nauczyć się gotować rice and curry i była to świetna przygoda.

    • Maciek Kłosiński

      Maciej Klimowicz

      Mit, zabobon czy jakkolwiek, ale coś jest na rzeczy. Podróżując po Laos i Birmie, zatrułem się tak, że myślałem, że zostanę tam już na wieki. Współkompani podróży zakrapiający każdy posiłek jednym głębszym (pitym jak lekarstwo…) nomen omen rodzimej żołądkowej gorzkiej do dzisiaj się ze mnie śmieją, a dokładniej z mojego wakacyjnego „detoxu”.
      Wina na półkach nie widziałem, no ale cóż, ja przeciętny turysta, uwierzyłem na słowo.

      • Izabela Kamińska

        Maciek Kłosiński

        Trzeba było jednak pić! Coś zdecydowanie jest na rzeczy!

    • ;P

      Maciej Klimowicz

      Kiedyś podczas imprezy ktoś przyniósł pudding czekoladowy. Dobry był. Następnego dnia ci co pili mieli kaca, ci co nie pili mieli salmonellę z wszystkimi wodotryskami.

      W związku z powyższym głęboko wierzę w profilaktyczne/dezynfekujące działanie alkoholu.

  • Piotr

    Gato Negro… na bezrybiu i kot ryba…