Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Sommelier – zawód nieistniejący

Komentarze

Z racji tego, iż przez kilka lat prowadziłem, wraz z Markiem Gałajem, jedyną w Polsce klasę o specjalności kelner-sommelier w państwowej, pomaturalnej szkole gastronomicznej, informacje i rozważania dotyczące tego zawodu i jego kondycji w Polsce budzą moje zainteresowanie. Podobnie było z artykułem Wojtka Bońkowskiego sprzed paru dni. Początkowo miałem zamiar, w formie komentarza, wypunktować nieścisłości czy uzupełnić zakres obowiązków sommeliera, który Wojtek przedstawił dość pobieżnie, stwierdziłem jednak, że nie ma to sensu. Nie chodzi wszak o detale, ale raczej o status tego zawodu w Polsce.

sommelier dekantacja wina
Sommelier przy dekantacji. © Courtofmastersommeliers.org.

Pisząc w miarę regularnie na łamach Winicjatywy, Winomanii i w wielu innych miejscach na temat win, winiarskich regionów czy odwiedzanych winnic i producentów, mam dość często poczucie oderwania od naszych krajowych realiów. I nie jest to, jak mogłoby się wydawać, problem finansowy, choć z pewnością porównanie cen wina u nas i w jakimkolwiek innym kraju może tylko przygnębić. Chodzi mi o szerszy aspekt tego, co w pewnym skrócie nazwać możemy kulturą wina, a co znacznie bardziej niż kwestie materialne wpływa na pozycję wina i jego rangę w naszej gastronomii. Do takich ważnych elementów kultury wina, lub może szerzej kultury stołu, należą profesje nieodłącznie związane z działalnością gastronomiczną. Kelner, sommelier, szef kuchni. Z tej trójki jedynie szef kuchni cieszy się już jakim takim uznaniem. Wiele restauracji zatrudnia dobrych kucharzy i prestiż tego zawodu znacznie się podniósł, między innymi dzięki takim medialnym postaciom jak Kurt Scheller, Pascal Brodnicki, Karol Okrasa, Paweł Oszczyk i paru innych. Tymczasem ranga zawodu kelnera nadal jest równie niska jak za PRL-u, zaś o sommelierach w ogóle mało kto słyszał, także, jak podejrzewam, wśród właścicieli restauracji.

W potocznym rozumieniu sommelier to taki „kelner od win”. Wiele osób utożsamia sommeliera z kimś, kto lubi wina i dużo o nich wie. Tymczasem jest to bardzo daleko idące uproszczenie. Owszem, żeby zostać sommelierem, trzeba lubić wina i sporo o nich wiedzieć, jednak z pewnością to nie wystarczy. Sommelier to osoba, która w restauracji odpowiada za całokształt spraw związanych z winem. Ponieważ jak wiadomo, pracuje w restauracji, obok podstawowej wiedzy o winach musi także rozumieć istotę działalności gastronomicznej. Nie tylko pomaga on klientom restauracji dobierać odpowiednie wina do zamówionych dań. Sommelier dba również o to aby odpowiednie wina znalazły się w restauracyjnej karcie. Dobra i ciągle aktualizowana karta win to tak jakby podpis sommeliera na restauracyjnym menu. Sommelier potrafi również wino w odpowiedni sposób podać, a co może ważniejsze potrafi tego nauczyć swoich współpracowników. Jest więc z pewnością kimś więcej niż po prostu „kelnerem od win”. Wraz z szefem kuchni tworzy ofertę i klimat restauracji.

sommelier service
Sommelier w akcji. © Wine Align.

W Polsce, przyznajmy, brzmi to egzotycznie. W przeważającej większości naszych restauracji taki zawód, takie stanowisko po prostu nie istnieje, zaś kelnerzy swą niewielką na temat win wiedzę zdobywają raczej wbrew swoim szefom, niż za ich namową Przede wszystkim nie istnieje system kształcenia sommelierów. W żadnym kuratorium nikt nie wie o co chodzi. Nie ma też kadry mogącej takie zajęcia poprowadzić. Środowisko polskich sommelierów jest małe, trzymające się siłą woli, pozbawione systemu kształcenia. Najlepsze nawet doraźne szkolenia organizowane przez Stowarzyszenie nie zastąpią bowiem kilkuletniej nauki w szkole. Mistrzowie wygrywający konkursy czy mistrzostwa Polski swą pozycję zawdzięczają wyłącznie pasji i determinacji, działając niejako wbrew systemowi.

Kształcenie bowiem to tylko jeden z aspektów całego problemu. Ważniejsze są perspektywy, jakie młody człowiek po ukończeniu takiego czy innego kursu związanego z sommelierką ma przed sobą. A z tym, przyznajmy, jest źle. O ile restauratorzy zrozumieli już, jakie znaczenie ma dla nich dobry szef kuchni, o tyle w sprawie sommelierów dzieje się niewiele. Tylko w nielicznych, najlepszych restauracjach spotkać można prawdziwego sommeliera. Po prostu nie ma na nich zapotrzebowania. Klienci nie oczekują na doradztwo w sprawach win, ba, nie wiedzą, że mogliby takiej pomocy oczekiwać, zaś karty win w restauracjach układają dostawcy i to przede wszystkim ich siła przebicia, a nie merytoryczna wartość oferty, decyduje co pić będą klienci. Właściciele restauracji sprawiają wrażenie zadowolonych z tego stanu rzeczy i nie widzą powodu by coś zmienić. Zwłaszcza, jeśli ktoś zaproponuje im wino na kieliszki poniżej 10 zł za litr. Wolą zatrudnić młodego kelnera, najlepiej studenta, za którego nie płaci się ZUS-u i liczyć, że będzie pracował za niewielkie pieniądze i perspektywę napiwku niż inwestować w fachowy, przygotowany personel. W rezultacie mamy to, co mamy: nieprofesjonalne karty win, luźno związane z oferowanym menu, fatalny serwis, wina podawane nagminnie w złej temperaturze i w skandalicznej jakości kieliszkach. Nic dziwnego, że w tej sytuacji wielu sommelierów odchodzi z zawodu, zasilając na przykład firmy handlowe, gdzie ich wiedza i doświadczenie oceniane są znacznie lepiej. I nic nie wskazuje, aby sytuacja ta miała się szybko zmienić.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Lukaszbester

    Przykre ale prawdziwe Panie Profesorze ;)

  • Wojciech Bońkowski

    Wydaje mi się że jednak następuje poprawa. 5 lat temu sommelierzy pracowali praktycznie tylko w 5* hotelach albo u importerów, jak słusznie piszesz. W tej chwili w Warszawie mamy już z 5-6 ambitnych lokali, które utrzymują taki personel i dobre karty win (pisał o tym wczoraj Paweł Demianiuk: https://winicjatywa.pl/2012/08/27/najlepsze-karty-win-w-polsce-wg-wine-spectator/ )
    Wszystko się dzieje powoli i na małą skalę ale widzę jednak iskierki nadziei :-)

    Poza tym zwracasz uwagę na słabość całego systemu. Problem jest nie tylko po stronie restauratorów którzy przeważnie idą na łatwiznę. Czy słabym ogniwem nie jest też klient? Wiadomo że nie mamy portfeli tak zasobnych jak w innych krajach. Musi się przebić świadomość że taki serwis (w szerokim pojęciu) trzeba zapłacić. A u nas w kontekście restauracji rozmawia się głównie o marżach (że za duże).

    • Maciej Wiczyński

      Wojciech Bońkowski

      W tym w pełni się zgadzam. Niestety problem w dużej mierze leży po stronie popytu na usługi gastronomiczne. Polski gość restauracji, w porównaniu z „europejskim”, ma mniej pieniędzy, jeszcze mniej pieniędzy jest gotów spożytkować na coś tak mało dla niego istotnego jak obsługa, gdyż liczy się głównie dobre jedzenie i ładny wystrój przy niskich cenach. Nie licząc oczywiście niektórych dzielnic Warszawy.

  • Krzysiek

    „Najlepsze nawet doraźne szkolenia organizowane przez Stowarzyszenie nie zastąpią bowiem kilkuletniej nauki w szkole”

    To zdanie sprawiło, że zacząłem się zastanawiać nad głębokością wiedzy o winach jaką powinni posiadać kelnerzy. Nie wiem jak to wygląda za granicą, ale zwykła ekonomia po prostu nie pozwala na to, żeby w każdej restauracji serwującej wino był doświadczony sommelier, autorska karta win i bogato wyposażona piwniczka – fajnie by było, ale umówmy się, że na to może sobie pozwolić(liczyć na to, że inwestycja się zwróci) maksymalnie kilkadziesiąt lokali w Polsce, a więc margines, ważny i prestiżowy, ale jednak stołuje się tam bardzo niewielka liczba rodaków. Kwestią o której warto według mnie mówić jest sytuacja w przeciętnych restauracjach, których sporo w każdym mieście, gdzie zagląda mnóstwo osób – to tam najbardziej potrzebna jest wiedza o winach i według mnie nie potrzeba w takich przypadkach sommeliera po kilkuletniej szkole i niedostępnych u detalistów butelek, tam wystarczy podstawowy, mądry wybór i obsługa, która o winie wie coś więcej niż „białe do ryby, czerwone do mięsa”. Wiedza, której wymagałbym od każdego kelnera według mnie zmieściłaby się na kilku kartkach A4: podstawowe dopasowania do posiłków, temperatura podawania i przechowywania, charakterystyka najpopularniejszych szczepów – winiarskie przedszkole, a jednak rzadko kiedy spotkałem się z kelnerem, który by to wiedział.

    • Wojciech Bońkowski

      Krzysiek

      Święta prawda. Trzeba mikroszkoleń. Warunki są dwa – restauracja musi chcieć (chociażby wydać na to małą część tygodniowego utargu) i kelnerzy muszą chcieć. A z tym ostatnim bywa dramatycznie. Niedawno szkoliłem kelnerów w drogiej restauracji w Wwie. Dostają to szkolenie za darmo. Obraz: nie chciało się przyjść na godz. 9, skacowani albo naćpani, w łapie hamburger z colą, ziewają, gadają lub przeglądają FB w komórce, a potem byle się nachlać tego wina które podawałem (wypluwanie nie przeszło) i wrócić do domu pospać. Zero aktywności, nie zapamiętali kwanta wiedzy. Dodam że z samych napiwków to towarzystwo zarabia ok. 5000 miesięcznie. Może dlatego nie mają motywacji, żeby pracować lepiej.

      • Wheres TheFood

        Wojciech Bońkowski

        Jak coś to polecam się na przyszłość;)

        Z Twoich ust Wojtku chętnie wysłucham i zdegustuje choćby znane sobie wina, choćby dla utrwalenia wiedzy;)

        Masakra jakaś z opisem sytuacji… Można im wybaczyć tylko dlatego, że nie wiedzą co czynią;)

      • yoanna

        Wojciech Bońkowski

        To jest niesamowite… człowiek ma dostęp do darmowej wiedzy, może czerpać wiadomości od najlepszych, ma szansę się UCZYĆ i nie chce z tego skorzystać… Tym bardziej nie rozumiem wysokości zostawianych im napiwków. Smutne to.

      • Szymon

        Wojciech Bońkowski

        Witam, czy coś się w tym zakresie Pańskim zdaniem zmieniło? Czy takie szkolenia się sprawdzają? Czy Pańskim zdaniem zwminiłoby coś, gdyby szkolenie kończyło się egzaminem, którego nie zdanie mogłoby odbić się na grafiku lub w ogóle pracy kelnera?

        • Wojciech Bońkowski

          Szymon

          Odgórny nakaz czyli egzamin jeszcze nigdy nie wzbudził w pracowniku prawdziwej motywacji. Niestety żyjemy w czasach bylejakości, więc nie mam złudzeń, że kelnerzy w restauracjach będą odstawali w górę od ogólnokrajowej średniej.

      • Natalia Glesmann

        Wojciech Bońkowski

        Zgadzam się absolutnie z potrzebą mikroszkoleń. Kilka lat przepracowałam w wysokiej klasy restauracjach w Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii. Zainteresowanie winem i zawodem sommeliera w moim przypadku zaczęło się właśnie dzięki takim mikroszkoleniom. Odbiór wśród moich kolegów jednakże był zupełnie inny niż w przypadku wspomnianej rzeszy kelnerów. Być może było to spowodowane zupełnie inną kulturą wina w tych krajach, a na pewno tym, co takie szkolenia miały nam przynieść. A mianowicie w moich pracach ustalano system targetów, załóżmy po wprowadzeniu ciekawego wina na listę i szkoleniu, przez miesiąc mieliśmy sprzedać umowną ilość butelek bądź kieliszków tego wina. Często odbywało się to przy szczepach mniej popularnych, np. Bonarda, Blaufrankisch, Gruner Vetliner etc. Nagrodą była albo mała premia do pensji, albo np. butelka wina, co ustalane już było z dostawcami. To nie były wygórowane sumy i nie zawsze drogie wina, ale chodziło też o pokazanie się od lepszej strony, jako dobry sprzedawca, o poszerzanie wiedzy, o wyzwanie i było to szalenie motywujące, choć czasem te zadania były trudne. Nikogo nie zrażał fakt nie spełnienia targetu w danym miesiącu, bo wiedzieliśmy, że w kolejnym znów będzie okazja się wykazać.
        Szkolenia w mojej restauracji w Londynie odbywały się co tydzień i były obowiązkowe, w ramach godzin pracy. Dotyczyły również regularnej karty win, jakie serwowaliśmy na bieżąco. To oczywiście wynikało z dążeń właścicieli restauracji, by ich personel miał jak najlepszą wiedzę i był w stanie zapewnić najwyższy poziom obsługi. Nasza wiedza weryfikowana była różnymi testami (na których sprawdzana były także nasza wiedza menu dań), których niezdanie niosło za sobą pewne konsekwencje. Po raz kolejny stanowiło to motywację do stałego dokształcania się.
        Często treningi win były urządzane z degustacją potraw, abyśmy sami mogli zauważyć, jakie smaki ze sobą współgrają, wyciągać wnioski.
        W moim przypadku zaowocowało to zainteresowaniem zawodem sommeliera i podjęciem dalszych kursów we własnym zakresie (WSET). Wróciłam do Polski, licząc, że w Polsce kultura wina zaczyna się rozwijać i wykorzystam swoją wiedzę, by się temu przysłużyć. Liczę, że to nadal możliwe, choć przyznam szczerze, że martwi mnie podejście zarówno personelu, jak i restauratorów, opisane przez Państwa. Pozdrawiam, NG

    • Sławek Chrzczonowicz

      Krzysiek

       Nie chodzi mi to to, by w każdej restauracji podającej wino był wysoko wykwalifikowany sommelier. Masz rację, że w wielu restauracjach nie ma takiej potrzeby, chociaż z tymi kilkoma kartkami A4 nie do końca się zgodzę. Marzy mi się natomiast sytuacja, w której w szkołach gastronomicznych uczy się  podstawowych, praktycznych rzeczy o winach. Wówczas dla takiego opuszczającego szkołę kelnera wystarczy później od czasu do czasu krótkie szkolenie na konkretny temat.
      Problemem jest również atmosfera wokół zawodu i jego prestiż.
      Podam przykład. Kiedy byłem na krótkim stażu w szkole sommelierów  w Cingoli, włoskie stowarzyszenie sommelierów zorganizowało w jednej z restauracji wykład-szkolenie na temat  łączenia win i potraw z grzybami. Szkolenie było płatne około 50 euro. Przyszło ponad sto osób – pełna sala. Byli to sommelierzy i kelnerzy z okolicznych restauracji. Także tych małych, niespecjalnie prestiżowych.  Uczestnicy płacili sami za to szkolenie. Żaden właściciel. Do czego zmierzam? Otóż jeśli kelner, czy sommelier widzi możliwości rozwoju – zawodowego i finansowego, sam zadba o swoje kształcenie, podobnie jak w sytuacji gdy wybiera szkołę. Jeżeli jest, w większości wypadków zatrudniany jako zło konieczne – ktoś w końcu musi ten talerz podać klientowi, nie czuje, że warto robić jakiekolwiek postępy. Po co ma się uczyć.
      Rzeczywiście, jak mówi Wojtek, więcej jest ambitnych lokali, pojawiają sie młodzi, fajni ludzie z talentem i wiedzą, ale są to pasjonaci działający wbrew systemowi. Tymczasem zawód sommeliera czy kelnera powinien opierać sie na rzeszy solidnych pracowników, spośród których wyłaniają się  gwiazdy wygrywające konkursy, brylujące w mediach – dlaczego nie?
      Natomiast napisałem, zawód nieistniejący, ponieważ u nas istnieją tylko gwiazd – jest tylko wierzchołek piramidy, nie ma podstawy.

  • cerretalto

    Ciekawie piszecie :). Ale by zachwycać się winem i wydawać na nie pieniądze nie potrzeba ani sommelierów ani krytyków ani kursów czy certyfikatów. Wystarczy próbować i wyrabiać sobie gust, może kierując się od czasu do czasu wskazówkami bardziej doświadczonych.

    Moim skromnym zdaniem wielu ludzi aż tęskni do tego by krytycy staranniej tłumaczyli dlaczego dane wino uznają za dobre a inne za słabe. Dlaczego jedno powinno kosztować max 5 euro a inne co najmniej 50. A z tym jest chyba bardzo słabo co pokazała choćby dyskusja o „mineralności”.

    A sommelierzy, od których przecież czasem można się trochę nauczyć (poza nalepkologią i celebrą) zajmują się zbyt często promowaniem samych siebie czy absurdów typu Muscadet za 150zł lub Soave za 200zł. Jeśli to nawet z karty restauracji dla bardzo bogatych to moim zdaniem bardzo obniża pozycję tego zawodu, nie mówiąc już o jego popularności.

    Ogólnie chodzi o to, że zaniedbywana jest budowa rynku solidnych konsumentów dobrych win. Czyli w skrócie takiej klasy średniej. A to ona daje kasę. Macie oczywiście wiele świetnych inicjatyw, ale chyba mało konsekwencji i sporo sprzecznych interesów. Nie oceniam, po prostu tak uważam ze swojej skromnej perspektywy. Czyli artykuły o niedrogim prosecco są dobre dla popularyzacji win w ogóle, bo polski gust średnio jest dużo bardziej „słodki” niż włoski czy francuski :).

    Oczywiście nie mogę odmówić sobie zacytowania dyskusji konsumenta z sommelierem na http://blogi.magazynwino.pl/prange/?p=151 :)

  • Oczko

    Witam, 

    W pełni się zgadzam z opinią Pana Sławomira, mam okazję pracować w Uk i daleko nam do standardów zachodnich. Warszawski rynek wina niestety psują wielkie korporacje winiarskie, które płacą restauracją tzw. faktury marketingowe. Za wyłączność na danej firmy wina dostaniesz od nas od 5 do 30 tys PLN w zależności od restauracji. Dzięki temu w większości warszawskich restauracji mamy wina 2-3 firm. Dzięki temu restauracje już nie kładzie nacisku, na sprzedaż wina, bo już swoje zarobiła, dzięki czemu sommelier wydaje się w ogóle zbędny. Na całe szczęście pojawia się co raz więcej małych butikowych importerów i inicjatyw. Mam nadzieje że w jakimś stopniu uda się przełamać trend faktur marketnigowych i za kilka lat będziemy mogli wybrać wina w restauracji od kilku importerów, starannie dobranych przez sommelierów. 

    • Wojtek

      Oczko

      Nieukrywam, ze ta praktyka tez mnie irytuje. Zjada to mniejszych importerow. Można to porównać do zwykłego przekupstwa. Traca na tym wszyscy oprócz samych restauratorów oczywiście.

      • Wojtek

        Wojtek

        *nie ukrywam

  • Jacek Taranko