Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Skąd się wzięły regiony szkockiej whisky

Komentarze

Podatkowe cru, czyli skąd się wzięły regiony szkockiej whisky

Na każdym kursie dla początkujących następuje uroczysty moment: prowadzący rozpościera mapę regionów, albo wyświetla ją z rzutnika. W jaki sposób te regiony powstały i czy naprawdę kierując się ich opisami łatwo wybrać whisky o określonym charakterze?

Regiony szkockiej whisky. © Trakke.co.uk

Regiony to stosunkowo nowy wynalazek – zalegalizowano je dopiero w 2009, a cała ich historia liczy niewiele ponad 200 lat. W branży funkcjonują od końca XIX wieku, wśród zwykłych pijaczy zyskały popularność pod koniec lat 1980., na fali światowej mody na winiarskie terroir, która promieniowała też na świat whisky. Z całą pewnością zrobił tu także swoje ówczesny guru Michael Jackson (nie mylić ze słynnym królem popu), który lansował „regionalne” podejście w książce World Guide to Whisky (1987). Wreszcie, w roku 1988 firma United Distillers & Vintners wypuściła promocyjną serię Classic Malts of Scotland, w której znalazły się: Glenkinchie (Lowlands), Cragganmore (Speyside), Lagavulin (Islay), Dalwhinnie (Highlands), Oban (West Highlands) i Talisker (wyspa Skye). Ów podział trochę się różni od tego, który jest teraz, ale nic w tym dziwnego – UDV reklamowała swoje własne gorzelnie, stąd „podwójna obecność” Highlands, absencja Campbeltown i Skye jako osobny region.

Anemiki i potwory

Dzisiaj regionów jest pięć, a ich nazwy nieco się różnią od niegdysiejszych – w dwóch przypadkach ujednolicono i uproszczono pisownię, rezygnując z liczby mnogiej (Highland zamiast Highlands i Lowland zamiast Lowlands). Są to:

Highland – whisky słodkie, owocowe słodowe, piekarnicze, wrzosowe, z wytrawnym finiszem, lekko dymne

Speyside – pełne, krągłe, słodkie, złożone, orzechowo-owocowe (jabłka, gruszki), waniliowe, czekoladowe, miodowe, przeważnie bez torfu

Lowland – delikatne, wiotkie, wręcz anemiczne, bez torfu, cytrusowe, trawiaste, z nutami orientalnych przypraw (imbir), mleka, śmietanki, toffi, tostów

Campbeltown – dosyć torfowe, słonawe, trawiaste, z „twardą” konturową, estrową owocowością

Islay – torfowe bestie: dymne, słone, rybne, wędzarnicze, medyczne, z nutami odczynników chemicznych

Doliniarze i Górale

Król Karol I Stuart (1600-1649) był jedynym angielskim władcą obalonym i ściętym przez lud. Zasłużył sobie z nawiązką: gnębił poddanych podatkami, prześladował parlamentarną opozycję i chciał podporządkować sobie kościół. U Szkotów (mimo że sam Szkot) też sobie nagrabił – właśnie tym ostatnim: w roku 1637 na siłę zaczął upodabniać prezbiteriański Kościół Szkocki do anglikańskiego, chcąc m.in. wprowadzić Modlitewnik Powszechny, czyli anglikański kanon liturgiczny. Szkoci stanęli okoniem: wybuchły zamieszki, a potem regularne powstanie, wskutek którego prezbiterianie odzyskali niezależność. W 1638 proklamowali akt Przymierza Narodowego (National Covenant), w którym poprzysięgli bronić własnej niezależności religijnej i przeciwstawiać się królewskiemu absolutyzmowi. Jako że ten nie ustawał, sytuacja w Anglii stawała się coraz bardziej napięta i w roku 1642 wybuchła wojna domowa między królem, a zwolennikami Parlamentu pod przewodnictwem Cromwella. Szkocja opowiedziała się za Cromwellem i w roku 1644 wprowadziła pierwszy w historii podatek od produkcji whisky w wysokości 2 szylingów i 8 pensów szkockich za 1 szkocką pintę (po skomplikowanych obliczeniach wyszło mi jakieś 1,80 zł za litr na dzisiejsze pieniądze) mający sfinansować wystawioną przez Kowenantystów antyrojalistyczną armię Nikt jednak nie zamierzał płacić – zaczęła się romantyczna era przenoszenia alembików z miejsca na miejsce, ucieczek z beczkami przez wrzosowiska, albo składowania ich w najmniej oczekiwanych miejscach – np. za kościelnym ołtarzem.

Z tego względu sto lat później (całkowicie angielskie już) władze zabroniły posiadania małych alembików, które łatwo było ukryć – te przeznaczone do pierwszej destylacji musiały mieć co najmniej 400 szkockich galonów (5,5 tys. l), a te do drugiej – 100 galonów (1,5 tys. l). Gdy i to nie pomogło, w 1781 roku zakazano w ogóle destylacji na własne potrzeby. Sytuacja się nie poprawiła, co więcej władze skonstatowały, że górale z Highlands, jak wszyscy górale na świecie, mają państwowe nakazy i zakazy w dużo głębszym poważaniu niźli mieszkańcy Lowlands – może trochę oportunistyczni, a już z pewnością bogatsi, gdyż był to region znacznie bardziej gospodarczo rozwinięty. W 1784 przyjęły więc Wash Act, wytyczający linię graniczną między dwoma regionami. Aby zachęcić górali do legalizowania działalności i płacenia daniny, w Highlands obniżono podatki i pozwolono na używanie mniejszych alembików (min. 20 galonów), ale za to zakazano eksportu poza linię graniczną. W Lowlands utrzymano dotychczasowe podatki (mniej więcej dwukrotnie wyższe niż u sąsiadów), za to pozwolono na eksport. To sprawiło, iż zróżnicowała się technologia. W Highlands nadal destylowano powoli uboższy w alkohol zacier, uzyskując dobrej jakości, krągłą owocową whisky. W Lowlands, aby zarobić na wysokie podatki i nachapać się kasy dopóki jest to możliwe, wymyślono nowy typ alembika z bardzo szerokim dnem i bardzo wysmukłą szyją. Destylowano w nich błyskawicznie wysokoalkoholowy zacier, uzyskując cienką, ostrą w smaku whisky o ubogim trawiastym bukiecie, mocno zanieczyszczoną przedgonami i pogonami – zbyt szybka destylacja nie sprzyja prawidłowemu frakcjonowaniu, a zbyt wysoki alkohol w brzeczce przykrywa aromaty.

Tak narodziły się podwaliny stylów dwóch pierwszych szkockich regionów.

Krajobraz wyspy Skye. fot. Dennis Ottink

Wyspiarze i mieszacze

Tymczasem na Islay… w ogóle nie było akcyzy – aż do 1797: królewscy poborcy po prostu bali się postawić stopę na „dzikiej wyspie, zamieszkałej przez dzikich ludzi” – jak wtedy mówiono. Wyspiarze byli nie tylko „dzicy”, ale też samowystarczalni – ćwierć powierzchni Islay zajmowały torfowiska, więc torfu używano i do palenia w piecach, i do suszenia słodu. Nawiasem mówiąc, przed epoką kolei, czyli mniej więcej do połowy XIX w. praktycznie wszystkie szkockie whisky były torfowe – torf był dostępny wszędzie, w przeciwieństwie do drewna, którego zawsze brakowało (dzisiaj lesistość Szkocji to ledwie 18%) oraz węgla, którego nie było czym przewieźć. Inna sprawa, że torf torfowi nierówny – nie wszystkie mają dużą zawartość fenoli, dającą medyczno-chemiczny aromat. Jednak ten z Islay właśnie taki jest: przez jego powszechne i „oczywiste” używanie styl tutejszych maltów niejako narodził się sam i pozostał niezmienny, mimo otwarcia się wyspy na świat – a może właśnie dzięki niemu: okazało się bowiem, że kropla zdecydowanej torfowości jest niezbędna w mieszankach, które narodziły się w II połowie XIX w.

Pojawienie się w 1831 r. kolumny destylacyjnej Coffeya postawiło cały przemysł whisky na głowie. Przez lata spierano się, czy zbożowa, niesłodowa whisky z kolumny to w ogóle whisky i czy da się ją pić. Jednak, jak wiadomo z kultowego polskiego filmu „język złota to jedyne esperanto”: spory ucichły, gdy okazało się, że mieszanki zbożówek z maltami to rynkowy hit. Mocne i neutralne spirytusy z kolumny dawały lekkość, a malty charakter. I tu zaczyna się kariera i antykariera dwóch kolejnych regionów: Campbeltown i Speyside. Wraz z modą na mieszanki (pierwsza – Green Stripe – powstała w 1860) pojawiła się także moda na słodycz i gładkość.

Campbeltown radziło sobie świetnie począwszy od l. 1820: tutejsze malty były trochę podobne do tych z Islay: krzepkie, ciężkie, twarde, estrowe, ostre, lecz nie tak ostentacyjnie torfowe – może z powodu mniejszych pokładów torfu na półwyspie Kintyre, a może mniej „dzikiego” charakteru mieszkańców. I w tym tkwił szkopuł: gdy przyszedł boom na mieszanki, ludzie praktycznie przestali pić malty, a byt wielu słodowych destylarni został uzależniony od zachcianek blenderów, którzy kupowali malty, jakich potrzebowali, a więc głównie słodkie i gładkie, albo bardzo torfowe, których używali jako przyprawy. Dlatego Campbeltown poszedł w odstawkę, a Highland urósł w siłę.

Pod wpływem zapotrzebowania blenderów zaczęto pogłębiać i rozwijać słodko-gładki styl, nowe gorzelnie budowano wręcz z myślą o zyskownej sprzedaży tego typu maltów do mieszanek. Szczególnie mocno biznes rozwijał się w Speyside, gdzie w l. 1860. i 70. zbudowano porządną sieć kolejową: w l. 1886-1899 powstały tam aż 23 gorzelnie. Pociągi nie tylko przywoziły surowce i wywoziły destylaty, transportowały też węgiel i koks, dzięki czemu destylarnie susząc słód mogły używać mniej torfu lub nie używać go wcale. Z tamtych czasów pochodzi jeszcze jeden wynalazek sprzyjający łagodności. W roku 1884 architekt Charles Doig wymyślił i zainstalował w gorzelni Dailuaine (oczywiście w Speyside) charakterystyczną kopułę w kształcie dachu pagody. Kopuła wieńczyła wylot pieca do suszenia słodu – dzięki niej ciąg był łagodny i równomierny – dym nie zawracał, wiatr nie dostawał się do komina i nie powodował zbyt intensywnego spalania. Daszek o takim kształcie okazał się lepszy niż stosowane wcześniej osłony, bo dokładniej „otulał” komin. No a poza tym był po prostu piękny – Doig projektując go, rzeczywiście inspirował się modną wówczas w Europie architekturą Dalekiego Wschodu, ale dodał też sporo od siebie. Dziś pagodowe daszki są w destylarniach głównie na ozdobę, bo mało która samodzielnie słoduje i suszy jęczmień; niemniej daszek stał się symbolem szkockiej destylarni i jest wykorzystywany nawet jako piktogram na turystycznych mapach i miejscowych drogowskazach.

Gorzelnia Dailuaine z charakterystyczną kopułą. © Scotchwhisky.com

Promotorzy i mądrale

Ostatnia, ale nie najmniej ważna kwestia: czy to wszystko ma sens? Świat szkockiej whisky zawsze trochę kierował się modą: w różnych latach można było usłyszeć, że mieszanki są lepsze od maltów, to znowu, że mieszanki są be, a malty cacy; fascynowano się wiekiem i twierdzono, że whisky, która nie ma co najmniej 12 lat nie nadaje się do picia, teraz znowu jest trend na NAS, czyli trunki bez oznaczenia wieku (no age statement).

Regiony są obecnie jednym z chłopców do bicia. Podnosi się, że np. Highland jest tak duży i zróżnicowany, że jego opisywanie w kilku zdaniach nie ma żadnego sensu. Albo, że „jest wiele wyjątków” i nawet na Islay robi się nietorfowe malty. Wreszcie, że nowe destylarnie słodowe pojawiają się ostatnio jak grzyby po deszczu (wszystkich w całej Szkocji jest już około 160 – chyba najwięcej w historii), a młodzi ludzie, którzy je zakładają, robią sobie whisky jak chcą, niezależnie od regionu. Wszystko to oczywiście prawda. Niemniej charakterystyki regionów nie wzięły się z sufitu: są dobre dla początkujących amatorów whisky i dla jej profesjonalnych promotorów – bo ludzie generalnie chętniej słuchają o regionach niż o drożdżach i kształtach alembików. Puentą niech będzie historia z ostatnich miesięcy. Oto mała wytwórnia rzemieślniczego ginu Beinn an Tuirc ogłosiła, że chce też robić whisky malt. Problem polega na tym, iż lokalizacja destylarni – w Highland, tuż obok granicy z Campbeltown – nie bardzo sprzyja reklamie: w Highland destylarni jest co niemiara, a w Campbeltown są tylko trzy – każda nowa wzbudziłaby ogromne zainteresowanie. Właściciele Beinn an Turc wszczęli więc (ponoć, takie chodzą słuchy) negocjacje ze Scotch Whisky Association o delikatne przesunięcie granicy.

Czy – ja się pytam – skoro regiony są nieważne, komuś chciałoby się spierać o nie z urzędasami?

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.