Sierota na tropie
Pisałem dopiero co o szukaniu zastępcy dla prostego burgunda. Bo czasami czuję się bez burgunda jak sierota bez rodziców i gdy obudzi się we mnie wrodzone skąpstwo, węszę za czymś o wiele tańszym, a podobnym. Beaujolais 2009 za 40–45 zł to, jak wspominałem, niezły tatuś zastępczy. W ostatnią niedzielę zły albo dobry los mnie podkusił i zajrzałem do Tesco. Kupiłem królika, a tu patrzę: burgund. Trzy razy do niego podchodziłem, trzy razy mnie kusiło jak świętego Piotra: brać, nie brać, szukać burgunda w burgundzie czy nie szukać? Bo przecież za 25 zł (a dokładniej: 24,99), myślałem, burgunda w burgundzie nie znajdę. Na etykietce przypominającej ogłoszenie na słupie przy prowincjonalnej stacji dojrzałem, że négociant, który owo „Burgundy Pinot Noir 2010” rozlewał, mieszka w Nuits-Saint-Georges, to przesądziło, wyciągnąłem portfel.
Poleciałem do domu, natychmiast otworzyłem, nalałem do Riedla. Spodziewałem się katastrofy, zdarzył się ledwie mały wypadek, co najwyżej stłuczka. Wino było całkowicie pijalne, nie miałbym kłopotów z dopiciem w dwa dni butelki do końca. Eksponowało cechy burgunda, tyle że na bardzo, bardzo podstawowym poziomie. Powiedzmy, że miało się do dobrego podstawowego bourgogne villages jak kolor różowy do czerwonego: zapowiada go, ale nie uda mu się nim być. Nie znalazłem więc tym razem tatusia zastępczego, ale kuzynka. Aż i ledwie.
Dwa dni i siup, do końca. Nie jest źle. Ale po co? Nie lepiej raz na sześć dni dobrego wstępnego burgunda za 75 zł? Dla mnie lepiej, ale ja, że tak powiem, codziennie nie muszę. A burgunda wolę otaczać czcią niż spijać jego cienie za wszelką cenę – chociaż doprawdy wino z Tesco było, przy całej swej cienkości i wysokiej kwasowości punktowanej cukrem – przyzwoite. Tyle że w tej przyzwoitości bez sensu.
Magiczna granica trzech dych to niebezpieczna dla wyobraźni zabawka. Zwłaszcza przy Burgundii czy Piemoncie. Coś czasami ułatwia i umożliwia, częściej daje nam tylko przyjemne pozory. Niekiedy może się udać, jak najbardziej. Przy winach hiszpańskich, czasem portugalskich, z południa Francji; raz na jakiś czas przy bordeaux, może nawet przy chianti i jeszcze innych. Ale na dłuższą metą 30 zł to jest opium dla mas. Lepiej – myślę – pić rzadziej i lepiej. A w międzyczasie marzyć.