Rozpoznawać swoich
Chciałbym jeszcze jedno słówko psychiczne dorzucić do nazw, które już na stronach Winicjatywy po ostatnich dużych degustacjach, langwedockiej i sycylijskiej, padły. Bo dziwnym trafem – zwanym powinowactwem gustów – nazwy się z tekstu na tekst powtarzają. Langwedocja: Clos Centeilles, Virgile Joly. Sycylia: COS, Feudo Montoni.
Oczywiście podczas wymienionych spotkań było sporo niezłych win, do wielu zresztą nie dotarłem, lecz tych czterech producentów obskoczyło moje myśli od razu i gwałtownie, jak czterech jeźdźców wesołej Apokalipsy.
Apokalipsy dla poprawności, normalności czy nawet nudnej doskonałości. Coś takiego w winach tej czwórki było, że wydaje mi się ona wspólną grupą, odrębną wobec reszty sektą Sektą naturalnego, prawdziwego smaku – tak bym spróbował to wstępnie określić. Większość win tej czwórki miała coś granicznego, coś „nie tak”, coś od czapy (no, może wina z Feudo Montoni, mojego faworyta od lat, jeśli chodzi o nero d’avola, były nieco bardziej „środkowe”). Być może nawet, z akademicko-enologicznego punktu widzenia, nie całkiem poprawnego. No i dużo przy tym kadzi, cementu, mało lub wcale dębowych beczek. Jeszcze jakieś ślady smaków brut de cuve, aromaty także pozaowocowe. I chłód podbijający te wina, jak zelówka podbija podeszwę.
Coraz bardziej nudzą nas (mnie) wina dobre, zwyczajnie dobre, bardzo bardzo okey, takie, co to mucha na nich nie siada. Tak jakby dobre i doskonałe były wrogami lepszego. A to lepsze powstaje niekiedy gdzieś na obrzeżach (taki Clos Centeilles, niby kiedyś znany, ale coraz bardziej przez nowoczesnych uznawany za dziwoląga). W tej powodzi win „bardzo okey” trzeba rozpoznawać swoich.