#Rozmowy o winie: Loara
Wojciech Bońkowski: Niedawno degustowaliśmy razem loarskie Château Yvonne. Ty opisałeś, ja opisałem.
Marek Bieńczyk: Mnie się spodobało, Tobie się spodobało. Mnie bardziej białe, Tobie bardziej czerwone, ale nie narzekaliśmy.
WB: Wracam do tych win, żeby wypowiedzieć sakramentalne słowo: niesprzedawalne.
MB: Amen.
WB: Jak to jest, że niektóre wina w Polsce w ogóle nie trafiają do świadomości? Że potrafimy się zapijać na przykład takim hiszpańskim Verdejo, które nie jest przecież żadnym nadzwyczajnym winem, a nie potrafimy się podniecić winami wielkiej klasy. Mam na myśli na przykład burgundy, o czym już też zresztą pisałeś. Ale największym przegranym tej pięciolatki jest z pewnością Chenin Blanc.
MB: Dramat układasz… Największy przegrany… Przesadzasz. Ale gdybym miał powiedzieć, czy jest większy przegrany, nie bardzo umiałbym podać inną odmianę. Savagnin? Nawet nie stawał do konurencji. Assýrtiko? Też nie… Z Verdejo sprawa jest dość prosta: wina są tanie czy względnie tanie. To po pierwsze, byt określa nie tylko świadomość, ale obawiam się – każdą naszą rozmowę po winie. Na co powiesz: anjou też może być tanie. Na co ja powiem: nie aż tak bardzo, a poza tym chenin blanc jest świetny w dobrych winach, ale w słabych, bazowych jest gorszy niż cokolwiek w tym kolorze. Ma wysoką zdolność do obciachu.
WB: Może nie tyle gorszy, ale – trudny. No bo przecież jest mało aromatycznym szczepem. Tu trochę jabłka, tam trochę gruszki i tyle. W porównaniu do bohaterów dnia codziennego – Sauvignon Blanc, Rieslinga czy choćby Verdejo – jakieś takie to cherlawe. Czyli obok niesprzedawalności wprowadzamy drugie pojęcie: wino trudne. Poza aromatem jest jeszcze smak: kwas bardzo wysoki, często też sporo nut brutalnie mineralnych, słonych. No i Chenin to szczep siarkolubny.
MB: Co do aromatów, to raczej sądzę, że niektórych może odstraszać przede wszystkim zapach miodowo-lipowy, Sam ma na te nuty alergię i nie ja jeden. Trzeba istotnie nut mineralnych, by ten zapach się uwznioślił.
WB: Ale na przykład mnie dziwi, że się u nas nie przyjęło Chenin Blanc półwytrawne. Piłem dzisiaj Vouvray demi-sec: idealne wino dla Polaka. Cukru dużo, kwasowość w tle, dużo szarlotki w zapachu, w smaku miękkie, bezbolesne, a przecież niebanalne.
MB: Prawda. Mnie dziwi przede wszystkim, że nie mamy u nas win tak fantastycznych winiarzy jak Domaine Huët (próbowano go sprowadzać, ale nieregularnie; zresztą sam Noël Pinguet, zarządca winiarni, przeszedł niedawno na emeryturę) i przede wszystkim Philippe Foreau z posiadłości Clos Naudin. Importuje się do Polski tyle gwiazd, ale gwiazd loarskich mamy jak kot napłakał. Foreau to czarodziej, zwłaszcza win półwytrawnych i słodkich. To nie są jakieś kokosy, cena dobrego rieslinga, poniżej stówki. W przypadku Sancerre jest ciut lepiej, jest na przykład Alphonse Mellot – nieco kontrowersyjny, lecz bezsprzecznie wielka gwiazda. Ale też z jednym winem, de facto podstawowym. Z czerwonymi loarskimi też słabo, o czym mówimy od lat.
WB: No to jeszcze słówko o Château Yvonne czerwonym. Przecież to wino dużej klasy: skoncentrowane, soczyste, rozpięte na takiej lekkiej konstrukcji, jak to kiedyś nazwałeś. I ono też, jak wszystkie inne Cabernet Franc, jakoś jest u nas, jak mówisz, niekochane. Dlaczego?
MB: To akurat nie jest moje jakoś szczególnie ulubione cabernet franc, ale ogólnie można powiedzieć, że ten brak miłości wynika z kilku przyczyn. Mała popularność win loarskich na świecie. Wina nienotowane przez Parkera bądź notowane rzadko. Wina bardzo uzależnione od kaprysów pogody. Wysoka kwasowość i wysokie doznanie wytrawności. Mocne nuty cabernetowe niezmiękczane przez merlota: nuty trawiaste i często nuty zwierzęce.
WB: Oj tak, zwierzęce i inne reduktywne. Pamiętam, jak kiedyś podałem początkującym proste Les Barnabés od Olgi Raffault. Niektórzy uciekli z sali! Śmierdziało stajnią, bandażem. Dopiero do jedzenia je docenili. Wielbiciele Caberneta uwielbiają te delikatne wiejskie zapaszki, natomiast debiutanci ich nie znoszą. Czyli co, nie ma nadziei dla win loarskich?
MB: Niezbyt duża. Szanse mają muscadety jako wina tanie, jest ich coraz więcej w kartach restauracyjnych, choć wciąż za mało – za mało, bo są idealnym wyjściem dla kogoś, kto chce wziąć wino, ale nie chce bulić bez sensu. Jest nieco miejsca dla białego sancerre i ewentualnie pouilly-fumé, podstawowe wersje nie przekraczają 70 zł. Młode cabernety czy gamay mogłyby mieć klientów; to są wina tanie i coraz mniej zwierzęce. Ale takie Jasnières, Savennières czy nawet Vouvray będą interesowały niewielkie kręgi pijących. Mogę Ci podać nazwiska. Cabernety od biedy można odżałować, ale ich brak – od czego zacząłeś słusznie rozmowę – jest dojmujący. Już nawet, kurczę, Roero jest bardziej u nas obecne. O, widzę, że wkraczam nie na ten teren co trzeba, więc zmykam.
WB: Amen.
Dwie butelki Château Yvonne udostępnił do degustacji importer Winkolekcja.