Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Rowerem po Tokaju

Komentarze

Pierwsze regiony winiarskie, do których dotarłem wiele lat temu, zwiedzałem na dwóch kółkach. Pewnie dlatego dzisiaj, kiedy poruszam się po kolejnych samochodem, zawsze rozglądam się odruchowo w poszukiwaniu ścieżek rowerowych. Nie ma nic piękniejszego niż oglądanie winnic z wysokości siodełka i zatrzymywanie się tam, gdzie akurat dusza zapragnie. Dobrze zrozumiały to władze wielu niemieckich czy austriackich regionów, gdzie dosłownie roi się od tras rowerowych. Bardzo ciekawiło mnie, jak od tej strony radzi sobie Tokaj.

© Sławomir Sochaj

Kiedy zwierzyłem się kolegom redaktorom, że zamierzam zjechać Tokaj na rowerze, próbowali mi ten pomysł wyperswadować. No bo przecież dróg dla cyklistów nie ma tam wcale, a te samochodowe są wąskie, ruchliwe i pełne jeżdżących z dużą prędkością ciężarówek. Przyjąłem te przestrogi z pokorą, obiecałem sobie sprawę jeszcze raz przemyśleć… ale chęć przekonania się na własnej skórze, czy faktycznie jest tak źle, przeważyła.

Pierwszy problem pojawił się już na etapie planowania wyjazdu. Okazało się, że Google Maps zawodzi w przypadku Tokaju i w ogóle nie pokazuje tamtejszych propozycji przejazdu dla rowerzystów. Z pomocą przyszła aplikacja Bikemap, która uzmysłowiła mi kolejny problem – że trasy nieskomplikowane są w Tokaju zarezerwowane dla samochodów. Rowerzyści mogą tylko wybierać między mniej i bardziej skomplikowanymi.

Trasa z Mád do Erdőbénye. © Bikemap

W linii prostej z Mád, gdzie się zatrzymałem, do Erdőbénye, jest niewiele ponad 10 km. Byłoby oczywiście zbyt pięknie, gdyby istniała pomiędzy nimi bezpośrednia ścieżka rowerowa – trudna, dodajmy, bo prowadząca przez wzniesienia – ale w końcu jest jeszcze zwykła droga dla samochodów. Oczywiście nie można jechać tą najkrótszą (liczącą 21 km), bo ta prowadzi drogą ekspresową nr 37, na którą rowery nie mają wstępu. Ale jest jeszcze droga okrężna przez Tarcal, Bodrogkeresztúr i Szegi. Liczy, owszem, 30 km, co w porównaniu z 10 km w linii prostej może irytować, ale w końcu, jeśli pchasz się do Tokaju na dwóch kółkach, musisz liczyć się z takimi niedogodnościami.

Tu pojawia się jednak następny problem. Żeby dostać się na drogę do Tarcal, trzeba jakoś przebyć kilometrowy kawałek drogi 37. Jedyną bezpieczną opcją jest przedostanie się do skrzyżowania w okolicy siedziby Disznókő polnymi drogami. Kiedy już się uda, na odważnych czeka wąska droga do Tarcal, na której kierowcy ciężarówek lubią dostarczać rowerzystom dodatkową dawkę adrenaliny. Możemy, co prawda, próbować przedostać się do Bodrogkeresztúr na skróty przez pola słoneczników, błota i lasy, ale wierzcie, że to wyzwanie bardziej dla pasjonatów MTB niż dla spokojnych enocyklistów. Na szczęście po przejechaniu Tarcal ruch słabnie, widoki pięknieją, a sielska atmosfera tokajskich wiosek wynagradza początkowy stres. Ostatnia prosta do Erdőbénye to już czysta przyjemność. Podobnie jak droga stamtąd do Olaszliszki, która ciągnie się praktycznie przy Bodrogu.

Trasa z Mád do Tokaju. © Bikemap

Jeśli chcemy przedostać się z Mád do Tokaju, musimy niestety znowu pokonać tę samą, mało przyjemną trasę do Tarcal. Tam możemy albo jechać prosto albo skręcić w lewo, a następnie, przed Bodrogkeresztúr, w prawo. Odległość w obu przypadkach będzie podobna. Samo miasteczko Tokaj jest całkiem spore i, jeśli chce się odwiedzić kilku producentów, rower jest tam zdecydowanie najlepszym środkiem lokomocji.

Tu dochodzimy do pierwszej z zalet podróżowania po regionie na rowerze. Ale jest ich więcej. Na plus na pewno należy zapisać bliski kontakt z naturą, wiatr we włosach, poznanie miejsc, które autem mija się stanowczo zbyt szybko, niezaprzątanie sobie głowy parkingami i spalanie putniowych kalorii. Wreszcie, łatwiej też dostać się na dwóch kółkach do samych winnic. Żeby dobrze zrozumieć rozmieszczenie najlepszych tokajskich siedlisk, najlepiej przemierzać je pieszo albo na rowerze. To drugie pozwala zaoszczędzić trochę czasu.

Te wszystkie zalety nie przysłonią jednak katastrofalnego przygotowania Tokaju na przyjęcie rowerzystów. Wygląda na to, że tamtejsze władze nie zrobiły w tej materii absolutnie nic. Miasteczka pięknieją, powstają fajne pensjonaty i restauracje, ceny ziemi szybują w górę, a infrastruktura rowerowa dalej tkwi w czasach borkombinatów, czyli po prostu nie istnieje. Dlatego korzystanie z powyższych wskazówek polecam głównie najbardziej wytrwałym i odpornym psychicznie rowerzystom. Pozostali więcej frajdy znajdą choćby w Badascony czy Villány. Z drugiej strony mam świadomość, że enocyklista to natura przekorna, a Tokaj ze swoimi winami i widokami będzie go tak czy siak kusił.

Do i po Tokaju podróżowałem na własny koszt.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.