Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Konieczna szczypta arogancji

Komentarze
Z Robertem Mielżyńskim rozmawia Ewa Rybak
© Tomasz Sikora
Ty, szef dużej firmy, nosisz klientom kartony z winem do samochodów. Trzeba to robić. A nie wystarczyłoby, żebyś rozmawiał z klientami w sklepie? Jesteś tam prawie bez przerwy. Jak niosę klientowi do samochodu karton z winem, to mogę porozmawiać dłużej i bez presji; mogę też zajrzeć do bagażnika, przecież bagażnik dużo mówi o człowieku! Może są tam np. kije do gry w golfa, może akcesoria jeździeckie, może nawet trup. Nawet nie wiesz, jak przydatna jest ta wiedza! (śmiech) Mogę też spytać, jak się mają dzieci: George czy Zosia. Zresztą stąd się wzięła w Mielżyńskim koncepcja baby wine, czyli butelki wina, która czeka na moje ciężarne klientki, kiedy już urodzą dziecko i będą mogły napić się wina. Zaczynałeś import w zupełnie innej winiarskiej rzeczywistości. Nie zdmuchnął cię jednak – jak wiele ambitnych projektów – huragan dyskontów i konkurencji. Jak to zrobiłeś? Firmę założyłem 14 lat temu, ale w polskiej branży winiarskiej usiłowałem działać już wcześniej. Miałem ambitny projekt we współpracy z firmą Agros. Wtedy, można powiedzieć, dostałem w łeb od systemu czy też pozostałości poprzedniego systemu i specyficznej mentalności. Projekt został zrealizowany za moimi plecami przez pracowników Agros. Był to bodaj rok 1994, mój pobyt w Polsce stanął pod znakiem zapytania. Nie podpisałem z nimi żadnego kontraktu, działałem, zaufawszy ludziom, którzy znali i mnie, i całą moją rodzinę. Gdybym umowę podpisał, wszystko potoczyłoby się inaczej i mógłbym rozwinąć potężny biznes, a dopiero później, na mocnych filarach, realizować projekt Mielżyński Wines Spirits Specialities. Wtedy zrozumiałem, jak ważne są procedury i o nie oparłem własną firmę. Ojciec [Peter Mielżyński Sr., jeden z największych dystrybutorów wina i alkoholi w Kanadzie – przypis red.] dał mi wcześniej dwa lata na zrobienie czegoś tutaj, ale bez finansowania ze strony rodzinnej firmy. Kiedy mój plan się nie powiódł, to był cholernie trudny moment. Wszedłem więc w świat nieruchomości, budowałem pierwsze hipermarkety. Pieniądze były, przyznaję, niezłe, ale nie byłem w tym dobry, interesowało mnie co innego.
Dalsza część tekstu dostępna tylko dla prenumeratorów Fermentu

Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!

Zaprenumeruj!