Rioja – coś dla szefa kontrolingu
Po raz pierwszy spróbowałem riojy pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Było to w szalenie wówczas modnej restauracji Zamku Ujazdowskiego. Siedząca naprzeciw mnie M. wyraziła ochotę na kieliszek hiszpańskiego wina. – Lubię rioję – wyjaśniła. Samo brzmienie słowa „rioja” zawierało już całą zmysłowość odległej i gorącej Hiszpanii. Słodycz owocu urzekała, wyraźne drewno jeszcze nie męczyło, przeciwnie – dodawało powagi. Zauroczenie nie trwało jednak długo. Prysły zmysły i została nużąca przewidywalność rodem z pozytywistycznej noweli.
Kiedy porównamy trzy wyodrębnione w apelacji Rioja strefy (Alta, Alavesa i Baja) okaże się, że tempranillo – główny, a czasami jedyny składnik win z okolic Haro, jest słabym medium w przekazywaniu charakteru siedliska. A przecież nie ma dla pijących wino większej frajdy niż rozgrywanie wewnętrznych quizów, w których obsadzamy rolę zgadującego i jurora jednocześnie. – To Alavesa! – triumfalnie konkluduje nasz wine detective. – Brawo, świetne trafienie! – potwierdza nasz sędzia, sprawdzając informacje na stronie producenta.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!