Rioja – chłopiec do bicia
Świadomy fan wina unika stereotypów i rzadko nazwie jakiś region czy styl obciachem. Prędzej ucieknie się do półsłówek, ironicznych uśmieszków i przemilczeń. Tak bywa z Rioją, której otwarcie nikt nie skrytykuje. Raczej usłyszymy próbę protekcjonalnego zniuansowania w rodzaju „Riojy nie piję, nie przepadam, ale Tondonia jest świetna, a La Rioja Alta – bardzo w porządku”. Modne wine bary Kopenhagi i Wiednia nie wywieszą karteczki „Riojy nie sprzedajemy”, ale ich karty win traktujące ten region po macoszemu (lub nietraktujące go w ogóle) mówią same za siebie. Na Instagramie nie ma hasztagu #riojasucks, ale hasztag #riojawine cieszy się mniejszą popularnością niż niszowy #orangewine.
Powód jest prosty: Rioja spóźniła się na pociąg, którym wiele lat temu inni pędzili ze stacji Parker do stacji Noma i ze stacji ego do stacji terroir. Kiedy dziś do niego wskakuje, w przedziale zapada kłopotliwe milczenie, a wszyscy wlepiają wzrok w okno. Ale jest jeszcze jeden powód, który moglibyśmy nazwać biograficznym. Otóż ścieżka przygody z winem niejednego zaprzysięgłego burgundofila wiodła przez młodzieńczy romans z rioją, rioją – dodajmy – niekoniecznie najwyższych lotów. Ten kłopotliwy epizod próbują niektórzy odpokutować całkowitym wyparciem, to zaś skutkuje wylaniem dziecka z kąpielą.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!