Piccini Chianti 2010
Piccini Chianti 2010
Jesteś w obcym mieście. W anonimowym hotelu z dwoma gwiazdkami i porysowaną wanną. Za tobą trudny dzień. Przed tobą wizja wpatrywania się w „Kuchenne rewolucje” lub inne arcydzieło TVN-owskich mistrzów na malutkim ekraniku przedpotopowego telewizorka strategicznie umieszczonego na wysięgniku tuż pod sufitem. W pustym hotelowym barze straszy Żywiec z rury. Znikąd nadziei.
I wtedy coś się dzieje. Jakiś impuls nakazuje ci wyjść na obcą ulicę i odnaleźć najbliższy przybytek monopolowy. Taksujesz tam wzorkiem depresyjną panoramę półki z winem – te wszystkie Fresco i Kadarki, Bycze Krwie i Malinowe Dzbany. I nagle jest – Wino Ostatniego Ratunku. Samotny czerwony żagiel. Pocieszyciel strapionych. Piccini Chianti 2010. Stoi sobie na półce, kosztuje 27 złotych i czeka na ciebie. Jesteś ocalony.
Mnie przychodziło ono w sukurs wielokrotnie, w bardzo różnych okolicznościach – i poza jedną czy dwoma nieudanymi butelkami zawsze dawało radę. To nie jest oczywiście żadne paramount ani materia do zachwytów – ale sprawnie zrobione, ładnie zrównoważone podstawowe chianti z raczej ziemistym nosem, wyraźną kwasowością, soczystym wiśniowym owocem i sporą dozą świeżości. Kawał porządnej roboty w cenie bardziej niż przyzwoitej.
Masz więc już wino. Teraz przed tobą ostatnie wyzwanie – pożyczyć kieliszek (bo bez korkociągu nigdzie się przecież nie ruszasz) od operatora hotelowej rury z Żywcem. W ramach prywatnych „Barowych rewolucji” możesz go nawet przy okazji poczęstować… I już obce miasto nie wydaje się takie obce.
Źródło wina: zakup własny autora. Dystrybutor w Polsce: AN.KA Dystrybucja, wino szeroko dostępne w sklepach alkoholowych.