Opowieść prawie wigilijna
Szedłem sobie po rozległym wewnętrznym dziedzińcu paryskiej Gare de Lyon, jedną ręką ciągnąc torbę, drugą dźwigając karton, gdy nagle spośród tłumu goniących na wszystkie strony pasażerów wynurzyła się długonoga blondynka w berecie i rzekła do mnie: – Dobry wybór! – po czym uśmiechnęła się i zniknęła tak szybko, jak się ukazała.
Minęło parę sekund zanim pojąłem, co tak pięknie i raźnie pochwaliła. W pierwszej chwili pomyślałem, że chodzi o mój nowy kapelusz, klasyczny stenson, ewentualnie o nowe buty Ecco, i dopiero gdy wpatrywałem się w powietrze po zjawie, pojąłem, że chodzi o karton. Karton z sześcioma butelkami, które dźwigałem w stronę pociągu mającego mnie zawieźć na południe. Na kartonie z dwóch stron napis Champagne Lenoble. Nie kapelusz zatem, nie buty otrzymały błogosławieństwo z ust pięknego widma, lecz szampan, szampan z domu Lenoble. Dobry wybór.
Wsiadłem do pociągu, 300 km na godzinę, szum w głowie, więc się rozmarzyłem. I zobaczyłem, jak chwytam oddalające się widmo za rękę, wysyłam najlepszy uśmiech, ten bez pokazywania zębów pożółkłych od picia win z Jury, i pytam: – Ach, pani lubi szampana?
Później wsiadamy do samochodu, który natychmiast wynajmuję, jeździmy od winnicy do winnicy, rano wypluwamy, wieczorem połykamy i prowadzimy coraz bardziej intymne rozmowy, ona pyta: – Słuchaj, najdroższy (mon cher), mam do Ciebie pytanie, ale nie odpowiadaj, jeśli narusza to Twoją prywatność, powiedz mi, jakie jest Twoim zdaniem najlepsze dosage? Mówię coś o 5 gramach, ona się zgadza i… wiecie co dalej, scenariusz z filmu „Bezdroża” mniej więcej. Święta spędzamy rzecz jasna w Burgundii i w pierwszy wieczór otwieramy Chambertin od Madame Leroy.
Paryż jest świętem, jak pisał Hemingway, bez względu na fantazje w pociągu, spotkał mnie jednak cud, cud niewielki, w zatłoczonej hali dworca, wśród rozbieganych jednostek, z których żadna nie zwraca na nic uwagi poza godziną odjazdu pociągu, doszło do małego trzęsienia ziemi, czyli do tego zdarzenia: młoda pani zauważa, jakie wino kupiłem i pochwala wybór. To było jak spotkanie dwóch tajnych agentów, dwóch członków tajnej sekty, dwóch powinowatych serc.
Więc marzy mi się – bo Warszawa też może być świętem – że na Dworcu Centralnym wydarzy się coś podobnego; długonoga blondynka, może być też średniego wzrostu brunetka, podejdzie i powie, patrząc na karton w mojej dłoni: dobry wybór, ten lirac z Leclerka.