Mirabelka i pietruszka
Zamieszczony tu parę dni temu żarcik pt. „Próbna matura” miał na celu rzucić na stół hasło: „notka degustacyjna”. Co zrobić z tym fantem, który my wszyscy degustujący, biorący siebie poważnie, fundujemy sobie i innym? Co zrobić z tymi dziesiątkami tysięcy opisów, które dzień w dzień pojawiają się w sieci, pismach, książkach? Co począć z tą daniną, składaną własnej pasji, poczuciu obowiązku, wierze, że się jest prawdziwym winomanem, zawodowcem jeśli nie oficjalnym, to przynajmniej zawodowcem własnego szaleństwa?
W życiu uparcie pijącego przychodzi chwila, kiedy czuje, że i on musi mieć kajecik, w którym unieśmiertelniać będzie swoje wrażenia i stawiać swoje punkty. Albo laptop, tablet czy inny iPod, czy cokolwiek, co przyjmie w swe bajty i ciekłe kryształy nasze wrażenia. Bo przecież wiadomo, że degustator biorący siebie poważnie, niczego nie wypije, jeśli tego nie zapisze. Wystarczy się rozejrzeć wokół: Bońkowski notuje, Prange notuje, Spurrier notuje, Robinson notuje, to ja też muszę.
Podałem zatem w zeszłym tygodniu parę notek degustacyjnych z Decantera, dotyczących dwóch win (z Soave), gdyż uderzyło mnie przy ich lekturze, że nie tylko są kompletnie różne, choć dotyczą tej samej butelki, lecz także to, że są właściwie nieużyteczne. Chyba, że za użyteczne weźmie się komplementy: że dobrze zrobione, że impressive, very pretty itp. Albo spojrzy się na punkty.
Najbardziej, rzekłbym, zbędną częścią tych (i nie tylko tych) notek są opisy aromatów. Jeden degustator wyczuł w obu winach pietruszkę, inny wyczuł w obu winach gruszkę, raz w opisie tego samego wina pojawia się mirabelka, raz brzoskwinia, itd. Wiadomo, że każdy czuje nieco inaczej, zgodnie z własnymi doświadczeniami zmysłowymi, wiadomo też, że aromaty zmieniają się najbardziej, za parę miesięcy wino będzie pachniało całkiem inaczej. A poza tym, jak napisał kiedyś Hugh Johnson, wino nie jest sałatką owocową, by wyliczać wszystkie komponenty.
No ale. Pamiętamy, Rewolucja Parkerowska polegała także na tym, że Parker zmienił kompletnie styl notek dominujący we Francji ponad trzydzieści lat temu. Koniec z przysłowiowymi już „dziewczętami rozkwitającymi na wiosnę” i innymi podobnymi metaforami – dyrdymałami; przechodzimy na konkret. Przejrzałem bordoskie notki Parkera z lat 90, jeszcze sprzed błogosławionych narodzin win garażowych. Nieźle, jest całkiem nieźle, można pojąć, jakie jest wino, choć sprawę ułatwia dość prosta opozycja, stosowana do win bordoskich przez Parkera: albo wino jest chude, albo nie. Sporo oczywiście wymienionych aromatów, psu na buty w mej ocenie, lecz także parę słów o budowie wina, które dają jakieś o nim wyobrażenie. Później, gdy Parker się rozkochał w winach ciężkich, notki, mam wrażenie, straciły na spostrzegawczości; zachwyty nad intensywnym ciałem i aromatami stały się cokolwiek jednostajne (no ale i wina takie się stały – bardzo do siebie podobne).
Okey, Parker wygnał metafory poetyckie, thank you, Bob. Przyszły inne. Nie tylko te, dotyczące aromatów (bo przecież „mirabelka” i „pietruszka” to również metafory) lecz także te, którymi posługujemy się dla wypowiedzenia wrażeń bardziej ogólnych. Elegancki, mineralny (w decanterowskim panelu degustacyjnym w notkach Soave od cholery tego jest). Mineralny przede wszystkim. Nie będę do „mineralności” powracał w tym tekście. Wiadomo, że szafujemy tym określeniem jak odziedziczoną po wujku z Ameryki fortuną, beztrosko i rozrzutnie, często nie wiedząc, co mówimy. Takie syrah z Północy, czyż nie jest mineralne? Skoro tak bardzo pachnie grafitem i tuszem? Tyle, że wedle znawców to cecha odmianowa, syrah tak pachnie bez względu na typ gleby, łupki, żwir, otoczaki, wsio rawno. Podobnie sauvignon blanc ze swoimi nutami krzemiennymi – obecnymi na Północy bez względu na typ gleby. Zanim powiemy „mineralny”, powinniśmy sporo się naczytać, jak się wydaje. I wiedzieć, skąd wino pochodzi. W degustacji w ciemno możemy sobie strzelać mineralnością, głównie Panu Bogu w okno.
Ale nie chcę dzisiaj rzeczy komplikować, wracam do pytania o sens, czy o sensowność notki degustacyjnej. Do pytania: co jest sensowne, co jest pożyteczne, co jest trwałe? A propos, trwałe… przeczytajcie swoje notki sprzed 6 miesięcy na temat wina, które właśnie dzisiaj pijecie. Zrozumiecie czym jest trwałość. Puchem marnym mianowicie.
Pisząc z Bońkowskim Wojciechem „Wina Europy”, próbowaliśmy raczej mówić o stylu winiarza, gdyż to wydawało nam się, właśnie, trwalsze, niż opisy pojedynczych win. No ale to był przewodnik zakrojony na parę lat lektury, a nie sprawozdanie z degustacji. W dodatku styl stylem, ale przecież Chambertin, bez względu na winiarza, smakuje zawsze inaczej niż Clos de Bèze (mowa o burgundach), styl to jedno, a siedlisko to drugie, trzeba rzeczy dobrze wyważyć. No więc nie wiem. Nie bardzo wiem, co z tymi notkami.