Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Zelandzkie votum separatum

Komentarze

Czwartkowa degustacja win nowozelandzkich wywołała entuzjazm – głosy autorów Winicjatywy były jednomyślnie pozytywne. Dołączyłem się do nich i ja, bo świetnych win na tej imprezie nie brakowało, ale chciałbym dodać parę słów i o problemach.

Nowa Zelandia do tej pory cieszyła się ogromnym prestiżem w świecie wina. Umiejętnie podtrzymywała przez lata swój wizerunek producenta win najwyższej jakości, bez mała garażowego. Przez lata wina nowozelandzkie były statystycznie najdroższymi winami świata, średnia cena butelki na wszystkich rynkach przekraczała $10 (dopiero niedawno Zelandię wyprzedziła pod tym względem Francja). Sami coś o tym wiemy, bo przez kilkanaście lat wina nowozelandzkie można było w Polsce znaleźć tylko na wysokiej i najwyższej półce, nie zdarzało się praktycznie nic poniżej 50 zł. Żaden inny kraj nie miał tak komfortowej sytuacji, nawet Austria czy Kalifornia, gdzie obok sławnych win z górnej półki powstaje ocean taniochy.

NOwa Zelandia winnice
Areał rośnie. © New Zealand Wine.

Ocean taniochy zaczyna jednak docierać także do Nowej Zelandii. Bardzo interesujące są statystyki tamtejszego przemysłu winiarskiego z ostatnich 10 lat (do przeczytania tutaj). Z pozoru wszystko rozwija się doskonale. W zeszłym, tak trudnym dla wina roku eksport podskoczył o 8%. Pomimo malutkich rozmiarów (trzy razy mniej winnic niż mała Grecja) Nowa Zelandia jest dziesiątym największym eksporterem wina na świecie.

Gdy jednak przyjrzeć się dokładnie danym, można zauważyć kilka niepokojących zjawisk. Konsumpcja lokalnych win podskoczyła wartościowo w ciągu dekady o 79%. Ale już powierzchnia upraw aż o 110%, a produkcja w litrach jest dziś 3,5-krotnie większa niż w 2003! To znaczy, że dramatycznie rośnie wydajność winnic. Zmienia się też struktura winiarskiego przemysłu. Tradycyjnie operowało tu niewiele komercyjnych winiarni, które produkowały wina z gron skupowanych od drobnych hodowców. Tych ostatnich jest wciąż wielu – o 30% więcej niż dziesięć lat temu. Ale w o wiele szybszym tempie rośnie liczba dużych producentów – w 2003 roku tylko 3 winiarnie produkowały ponad 2 mln litrów rocznie, dziś – 10 producentów przekracza próg 4 mln. W tym czasie średnia cena skupu winogron spadła o 30% – stanowi dziś niewiele ponad 1 USD za kg. To wciąż dużo w porównaniu do np. Hiszpanii, ale bardzo mało, by robić wina garażowe najwyższej jakości.

new-zealand-wine-pure-discovery
Nowa Zelandia się zmienia.

Krótko mówiąc, winiarstwo nowozelandzkie jest coraz bardziej przemysłowe, zdominowane przez dużych graczy i uzależnione od eksportu. Średnia cena jest wciąż bardzo wysoka – ponad 7 USD za butelkę – ale bardzo duży jest udział tańszych win sprzedawanych luzem i butelkowanych w kraju odbioru. Stanowią one aż 35% eksportu.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo ta nowa fala przemysłowych win z Nowej Zelandii zaczyna docierać i do nas. W poprzednim artykule pisaliśmy entuzjastycznie o tak znakomitych butelkach jak Te Mata, Ata Mara, ja sam niedawno rozpływałem się nad Greywacke czy Frommem, winami najwyższej klasy światowej. Ale niepostrzeżenie na polski rynek wkraczają wina z Nowej Zelandii prawdziwie tanie i już nie tak wspaniałe. Po latach całkowitej nieobecności w marketach można je teraz dostać praktycznie w każdej sieci. Najwięcej – w Marks & Spencer, gdzie naliczyłem kilkanaście etykiet w cenach od 25 zł. Sami niedawno recenzowaliśmy całkiem smaczne Sauvignon Blanc Fernway z Reala za 27,99 zł. A wszelkie rekordy taniochy pobiła zeszłego lata Biedronka, oferując Marlborough Sauvignon Blanc za …17,99 zł.

Hans Greyl Sauvignon Blanc Biedronka
17,99 zł. Kto da mniej?

Wszystkie te nowozelandczyki poniżej 40 zł są winami butelkowanymi w Europie, robionymi z dużych przemysłowych plantacji i produkowanymi na systematycznie chudnącej marży producenta. Nie będzie tutaj żadnego skupienia na wysokiej jakości, tylko maksymalne cięcie kosztów. Zamiast jakości owocu liczy się i będzie coraz bardziej liczył price point. Osiągnąwszy pułap swoich eksportowych możliwości na takich rynkach jak Wielka Brytania czy USA, Nowa Zelandia będzie coraz bardziej musiała posiłkować się „wschodzącymi” rynkami takimi jak Chiny czy Polska. A nad Wisłą, jak wiadomo, bardziej od stylu liczy się cena. To paradoks, bo bez obniżenia cen Nowa Zelandia nie zdobędzie u nas popularności, ale jej tańsze wina nijak nie uzasadniają prestiżu, jakim się dotąd cieszyła.

Dlatego cieszmy się winami z Nowej Zelandii, póki jest czas. Te dobre będą coraz droższe, a te tanie będą coraz gorsze. Kolejny 3-krotny skok produkcji i Nowa Zelandia jako kraj winiarski całkiem się upodobni do takiego Chile albo RPA, o których rzadko piszczymy z zachwytu, rzadko sięgamy po takie epitety jak „nowe, wspaniałe Chile”. Częściej – po dyplomatyczne eufemizmy, a potem na półce zamiast po Carménère sięgamy po ciekawsze i pewniejsze Côtes du Rhône. Czy za 10 lat tak samo będzie z Marlborough Sauvignon?

Wina z Nowej Zelandii degustowałem w czwartek na zaproszenie Ambasady Nowej Zelandii.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • WINOMAN

    Dziękuję z ten ciekawy tekst pokazujący winną Nową Zelandię z innej perspektywy. Ciekaw jestem jak szybko „ilość” zniszczy „jakość”…

  • Barolo

    Szybko, bardzo szybko. Jakiś czas temu w ciągu zaledwie 2-3 lat, po przejęciu lokalnych destylarni przez „wielkich”, wskutek wzrostu zapotrzebowania w Azji, malt whisky zaczęła bardzo tracić na jakości. Obecnie mamy dobre, ale raczej drogie edycje, oraz „masówkę”, która kiedyś uchodziła za solidne podstawki.

    Przyznam się szczerze, że jak spotykam zakurzoną butelkę z banderolą sprzed 2010, to biorę cały zapas na sklepie :-)