Wkurw
Parental advisory – contains explicit lyrics.
To się zaczęło od koni. Kilka lat temu zacząłem zwracać uwagę na przyczepy, w których transportuje się naszych nieparzystokopytnych przyjaciół drogami i poczułem, że coś się w mnie buntuje. – No bo jak to – pytał wewnętrzny głos – wozić konia, kiedy koń sam jest stworzony do wożenia?! Później taką samą irytację zacząłem odczuwać na widok ciężarówek transportujących samochody lub – nie daj Boże – inne ciężarówki. A potem już poszło. Najnormalniej w świecie, choć bez powodu, wkurwia mnie, gdy widzę w gazecie nagłówek „Giełda wchodzi na giełdę”. Kiedy lecę samolotem do Rzymu, a kapitan nazywa się Tadeusz Kapitan. Lub gdy jeden z najlepszych lektorów radiowych ma na nazwisko Gadacz.
To jest mania nieszkodliwa, raczej zabawna i bardzo trudna do zdefiniowania – każdy wie o co chodzi, ale bez przykładów ubrać tego w słowa nie idzie. Szybko podchwycili ją znajomi i nie ma tygodnia, bym nie dostał sms-a typu: „Ej Janicki, to cię wkurwi: przejadłem się żołądkami i boli mnie żołądek” albo „Pieski robią to na pieska. Wkurw, co?”. Wkurw!
Wywnętrzam się przed Wami nie dlatego, że mi szkoda kasy na analityka i traktuję Winicjatywę jak kozetkę. Chodzi o to, że owa moja specyficzna fobia ma także przełożenie na wino. No bo czy może by coś bardziej wkurwiającego niż porto w Porto od Niepoorta?!
A Niepoortowie są porto legendą – niezależny, rodzinny biznes działający od 1842 roku. Od jakiegoś czasu także w absolutnej czołówce win wytrawnych z Douro, ale to porto legło u podstaw tej legendy. Nie pozwala o tym zapomnieć niezwykły magazyn Niepoorta w centrum Porto – a właściwie niemagazyn. Próżno tu szukać jakichkolwiek zewnętrznych oznak, wielka brama z wykrojonymi małymi drzwiczkami przywodzi na myśl wejście do teatru od zaplecza. Podobnie zresztą jak samo parterowe wnętrze – wielka, mroczna, zakurzona hala, pełna wszelkiego rodzaju rupieci. Dopiero po chwili wzrok rozpoznaje kształty beczek, butelek i gąsiorów, w których starzeje się porto. Sceneria ma w sobie coś wręcz kiczowatego, właśnie jak z powieścidła Carlosa Ruiza Zafóna – ale też i magicznego, bo bezcenne wiekowe flaszki leżą tu bez ładu i składu, pokornie przyjmując wyroki historii i warstwy kurzu.
Ale oczywiście to nie koniec. Bo są jeszcze schody w dół i piwnica, w której bez wątpienia spotykali się kiedyś wolnomularze w ptasich maskach lub inne towarzystwo podobnego sortu. To tutaj piliśmy podstawowe porto Niepoorta – Junior Ruby, balsamiczno-likierowe z wyraźną nutą miętową, bardzo w stylu Amarone, oraz Senior Tawny, szczuplejsze, oksydacyjne, pełne suszonych owoców i orzechów laskowych w końcówce. Rozglądając się lękliwie w wyczekiwaniu skrytobójców ze sztyletami rozkoszowaliśmy się wspaniałym 20 Years Old Tawny, w którym lotna kwasowość niesie feerie aromatów cytrusowych, a elegancka struktura jest zarazem subtelna i wyrysowana wyraźną kreską.
A przecież było też Late Bottled Vintage 2008, porto na zimę, łączące skórkę pomarańczową w nosie ze zbudowanymi na ziołowości ustami – w badylastych rejestrach utrzymane, długie i intensywne. I były Colheity dwie, młodziutka w odbiorze, czereśniowa z 2001 i nieco mniej owocowa, charakterniejsza z 1998. I Vintage 2009 – młodziutkie, nowoczesne w ekspresji, zadzierżyste i owocowe…
W obliczu takich delicji fakt, że piłem porto w Porto u Niepoorta spowodował przypływ potężnej fali entuzjazmu… No dobra, bez przesady. Powiedzmy, że wkurw jakby zelżał.