Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Nie ma wolności bez mineralności

Komentarze

Czytając zażartą dyskusję, jaka rozgorzała po artykule Sławomira Chrzczonowicza Mineralność (i replice Marka Bieńczyka), poczułem się zmuszony do zabrania głosu. Bez nadziei przekonania sceptyków, tak są okopani w swoich przekonaniach, lecz by powiedzieć parę rzeczy, które niedostatecznie mocno zostały postawione.

Streszczając dotychczasową dyskusję: „mineralność” w winie jest jedną wielką ściemą, wymyśloną zaledwie kilka lat temu przez ignoranckich dziennikarzy winiarskich. Tymczasem nauka dowodzi, że roślina nie może czerpać z podłoża żadnych „minerałów”, a nawet te, które czerpie, nie mają żadnego zapachu albo są obecne w zbyt małych stężeniach, by być wyczuwalne. Zapachy „mineralne” to są zmysłowe złudzenia, w większości związki siarki, i nie mają nic wspólnego z glebą, na której rośnie winorośl.

Luigi Veronelli
Luigi Veronelli. © Veronelli.com.

Po pierwsze nie jest prawdą, że mineralność w winie jest wczorajszym wymysłem zblazowanych dziennikarzy. Może i francuskie mineralité do słownika wprowadził dopiero Michel Dovaz, lecz terminy bliskoznaczne używane były od dawna. Nestor włoskich winoznawców Luigi Veronelli już w latach 1950. wprowadził do opisu rozmaitych win takich jak Cinqueterre, Erbaluce di Caluso, Verdicchio słowo sapidità, oznaczające słoność, czyli jeden z rodzajów odczucia mineralnego. Nuty „krzemienne” opisywano w literaturze francuskiej już w początkach XIX wieku, przeprowadzając nawet eksperymenty wykazujące podwyższą zawartość krzemienia w płynie. A. Grimod de La Reynière w 1839 r. pisał: „W Graves istnieje jedno wino, cechujące się mocnym zapachem krzemienia, podobnym do występującego w winach mozelskich”. Zaś mineralna nuta krzemienia odczuwana w niektórych loarskich Sauvignon Blanc już w 1923 roku została usankcjonowana prawnie, gdy zastrzeżoną nazwą stało się „Blanc Fumé de Pouilly” a potem Pouilly-Fumé, czyli białe wino „przydymione” (to w każdym razie najbardziej prawdopodobna etymologia tej nazwy).

Po drugie, w całym sporze wytyka się zwolennikom mineralności bajdurzenie, że wynika ona z zawartości takich lub innych minerałów w glebie. Nikt rozsądny jednak nie twierdzi, że istnieje zależność 1:1. W każdym razie wśród dziesiątek poważnych autorów, którzy używają pojęcia „mineralność”, nie znam takich, którzy bawiliby się w uczone analizy składu gleby. Oczywiście „mineralność” jest terminem umownym – podobnie jak owoc, beczka, ciało i struktura, czyli wszystkie terminy używane do opisu wina. Wino generalnie pachnie i smakuje winem, ale żeby powiedzieć o nim coś więcej niż „smakuje mi”, trzeba je dookreślić właśnie za pomocą umownych porównań.

Historia Krzemienia
© Wici.info.

W gruncie rzeczy ma drugorzędne znaczenie, jakie jest chemiczne wytłumaczenie tzw. nut mineralnych. Czy są one – jak podawał za W. Bosakiem Gregg w ciekawym komentarzu – wynikiem niedoboru pierwiastków w glebie (mineralnymi często się określa wina z bardzo ubogich, kamienistych czy łupkowych winnic, gdzie często w ogóle nie występuje gleba powierzchniowa), czy właśnie ich nadmiaru, który jakimś nieznanym na razie mechanizmem byłby asymilowany przez rośliny – nie jest tak ważne. Ważne, że pojęcie mineralności odsłania jakąś istotną cechę wina, że dociera do sedna sprawy. Sedna, z którym negacjoniści mineralności się mijają, bo nie mają lepszej propozycji na nazwanie tego, co w winie nie jest owocem.

Bowiem poza tym, że wina smakują malinami, śliwkami, jabłkami i ananasem, że mają wysoki lub niski alkohol, kwasowość, cukier i garbniki, że są „znakomite” lub „do przyjęcia”, zawierają pewną grupę zapachów i smaków związanych z miejscem pochodzenia. Zapachów terroir, które pozwalają wina identyfikować i klasyfikować. Bo to właśnie po tych nutach „mineralnych” odróżnia się wina powstałe w różnych miejscach („siedliskach”). To potrafią doświadczeni, wytrenowani degustatorzy, którzy o winie wiedzą więcej niż profesorowie chemii. Nie w sensie składu i budowy – bo dla pijącego obecność merkaptanu benzylu w winie doprawdy nie ma żadnego znaczenia – lecz w istocie potrafią o tym winie powiedzieć więcej, scharakteryzować je trafniej, rozpoznać je precyzyjniej niż chemiczna analiza. Taki Oz Clarke, który kiedyś poznał w ciemno złośliwie zaimprowizowaną za kulisami mieszankę Hermitage La Chapelle 1982 i 1983, albo Stuart Pigott, którego na jednym z seminariów podziwiałem bezbłędnie rozpoznającego 12 Rieslingów z różnych niemieckich winnic w tym samym roczniku. Łatwo sprawdzić, sugeruję niedowiarkom taki eksperyment: zamknijmy w laboratorium doktora chemii, Jancis Robinson i dziesięć różnych Rieslingów, Chablis albo Muscadetów. Chemik będzie miał trudności z określeniem nawet szczepu albo rocznika. Degustator z dużym prawdopodobieństwem określi dla każdego wina rocznik, miejsce pochodzenia, rodzaj gleby, a może nawet producenta. Dokona tego w dużej mierze na podstawie owych nieistniejącychnut mineralnych. Czy na podstawie „złudzeń zmysłowych” można mieć lepsze osiągi niż chromatografia gazowa?

Minerały w glebie = minerały w winie.

Lecz w całej dyskusji pojawia się jeszcze jeden ciekawy wątek. Krytycy mineralności chętnie podpierają się badaniami naukowymi, które albo nie znalazły wytłumaczenia na pojawianie się mineralnych nut w winie, albo w ogóle zaprzeczają, by były one możliwe. Zarzucają degustatorom ignorancję wychodząc z założenia, że to, czego nauka nie potrafi udowodnić, po prostu nie istnieje. Lecz takie podejście to nie jest żaden „światopogląd naukowy”, tylko zabobon. Nauka nie jest ostateczną instancją w każdej sprawie i wiedzą o tym profesjonalni naukowcy, którzy chętnie posługują się ostrożnym sformułowaniem „aktualny stan wiedzy” oraz nie wstydzą się mówić „nie wiem”. Ostateczną instancją jest rzeczywistość, a zadaniem nauki jest racjonalne tłumaczenie obserwowanych empirycznie zjawisk. Szukanie odpowiedzi na pochodzenie zapachów i smaków umownie nazywanych mineralnymi jest oczywiście bardzo ważną sprawą. Cieszę się, gdy się dowiaduję, że zapach „krzesiwa” obecny w niektórych winach to w rzeczywistości merkaptan benzylu wynikający z niedoboru azotu w bogatej w krzemień glebie. De facto udowadnia to, że zapachy wina w bezpośredni sposób zależą od mineralnego składu gleby. QED.

Natomiast nic wspólnego z naukową rzetelnością nie mają bojowe stwierdzenia, że to „niemożliwe”, by minerały przedostawały się z gleby do wina. (To możliwe: niejedno badanie wykazało bezpośredni związek między składem gleby a śladową zawartością pierwiastków w winie). W rozmaitych momentach rozwoju nauki święcie wierzono w tak wierutne bzdury, jak eter kosmiczny, myśląca mgła, frenologia, nie wspominając o ziemi spoczywającej na czterech krokodylach. Drodzy scjentolodzy, warunkiem postępu nauki jest sceptycyzm wobec jej ustaleń i metod.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Konrad

    Panie Wojtku, dotknął pan sedna, wino to emocje a nie nauka, jak mi coś pachnie mineralnie, to żeby minerałów wg analizy chemicznej nie zawierało wcale, będzie mineralne. Hiperrealiści powinni się wódka zając i to im czystszą tym lepiej:))))

  • Kuba – WINE TASTING PL

    A jak ktoś ma wątpliwości jak nauczyć się wyczuwać mineralność w winie, to proponuję zajrzeć na WineFolly

    http://vimeo.com/38128535 

    • Kuba – WINE TASTING PL

      Kuba – WINE TASTING PL

      Natomiast, co do wyczuwania mineralności (czy jakichkolwiek innych aromatów w winie), to tak jak piszesz Wojtku, nam zawsze Michał Jancik tłumaczył – „jeśli czujecie w winie jakiś aromat, jest on wyraźny i oczywisty, to nikt nie ma prawa powiedzieć, że tego smaku czy zapachu w owym winie nie ma”. Skoro coś mi smakuje jak babcine konfitury, to tak właśnie odczuwam owe wspomnienie i wino poza doznaniami estetycznymi czy organoleptycznymi porusza inne zmysły, wspomnienia i emocje – to chyba jest właśnie cel. I tak samo, kiedy czuje w smaku czy zapachu ten sam specyficzny aromat, którym biją moje ręce po starciu z żelaznym łańcuchem i granitową skałą na tatrzańskim szlaku – to owo wino owszem jest dla mnie mineralne. Wszystkim radzę polizać trochę kamieni jak Madeline – to ułatwi sprawę :)

      • Wojciech Bońkowski

        Kuba – WINE TASTING PL

         @139ee9536c0315b2da893f5d2738f18b:disqus + @99a462fe1f46af596381af479a63d19b:disqus : to co kto czuje, to jego, pełna zgoda. Natomiast mi chodziło o nuty które czują wszyscy, bo od XIX wieku wszyscy czują w Pouilly-Fume nuty krzemienne, tylko nie można się dogadać skąd one się biorą i czy maja związek z glebą. Nawet jeśli są związkami powstającymi przy udziale siarki, to te związki siarkowe są różne w zależności od pochodzenia winogron. I to usprawiedliwia mówienie (metaforyczne) o mineralności w winie.

  • gregg

    Ten artykuł, piszę to z realną przykrością, sprowokował mnie do szerszego komentarza. Przykrość polega na tym, że jestem zadeklarowanym leniem i przelewanie mojej (mniej lub bardziej sensownej) aktywności synaptycznej za pomocą klawiatury w otchłań Internetu to dla mnie wyczerpująca aktywność. Ale do rzeczy. Po pierwsze, już sam tytuł „Nie ma wolności bez mineralności” przypomina wezwanie na barykady, lub do wytykanych innym okopów; -) Po wtóre, nie odnoszę wrażenia, że wzmiankowana dyskusja była zażarta. Przynajmniej w moim przypadku była to luźna wymiana myśli, koncepcji i snucie mniej lub bardziej ogólnych spekulacji. Spekulacji, w których starałem się pozostawać w zgodzie z aktualną wiedzą z zakresu fizjologii roślin. I jak często bywa w moich dyskusjach, mam wrażenie, że to nie ja jestem „okopany” w swoich przekonaniach. Problem albowiem jest w tym, że poza raz po raz powtarzanym argumentem, że doświadczony degustator mineralność wychwytuje w oka mgnieniu, nikt, może poza wspominanym przeze mnie Wojciechem Bosakiem, nie potrafi sformułować sensownej koncepcji pochodzenia tego wrażenia. Czytam tylko kategoryczne twierdzenia, że są mineralne wina (ba, czytałem nawet o półmineralnych), że mineralność ta bezdyskusyjnie wynika z terroir i basta. Tyle, że to na tych, którzy głoszą te mniej lub bardziej prawdopodobne tezy, spoczywa ciężar ich dowodzenia. I to jest sedno sprawy. Ja prezentuję jedynie, postulowany resztą przez autora, zdrowy sceptycyzm.
    I na koniec rzecz, dla mnie przynajmniej, najważniejsza. W ostatnim akapicie autor opatrznie, moim zdaniem, zdefiniował naukowy sceptycyzm. Prawdą jest, że nauka dogmatów nie przewiduje, bazuje na ciągłej falsyfikacji, szuka przysłowiowej „dziury w całym”, co świetnie ujął Alan Sokal:
    „Przez naukę rozumiem przed wszystkim światopogląd dający pierwszeństwo rozumowi i obserwacji oraz metodologię skierowaną na zdobywanie konkretnej wiedzy o świecie natury i świecie społecznym. Ponad wszystko metodologię tę cechuje krytyczny duch, a mianowicie zobowiązanie do nieustannego sprawdzania twierdzeń obserwacjami i/lub eksperymentami — im bardziej rygorystyczne testy, tym lepiej — oraz rewidowania i odrzucania tych teorii, które nie zdają testu. Jednym z następstw krytycznego ducha jest fallabilizm, czyli zrozumienie, że cała nasza wiedza empiryczna jest niepewna, niepełna i otwarta na korekty w świetle nowych dowodów lub nowych, przekonujących argumentów (choć oczywiście jest nieprawdopodobne, by większość dobrze ustalonych aspektów nauki została całkowicie odrzucona).”
    Kluczowe są tutaj słowa: „…rewidowania i odrzucania tych teorii, które nie zdają testu..” oraz „… nauka jest otwarta na korekty w świetle nowych dowodów lub nowych, przekonujących argumentów…”  Naukowy sceptycyzm nie polega na ignorowaniu naszego dorobku naukowego, bo komuś coś cię wydaje. Naukowy sceptycyzm polega na zadaniu pytania: skąd wiesz, że jest tak, jak ci się wydaje? Nacechowany tym krytycznym duchem, wdałem się w tę dyskusję.

    • Wojciech Bońkowski

      gregg

      Dziękuję za ten komentarz i za ducha otwartości, który jest nam potrzebny w tym wątku. Kiedy pisałem o „okopaniu” w przekonaniach, to miałem raczej na myśli tak kategoryczne stwierdzenia jak w artykule linkowanym pierwotnie przez Sstara, że „skład gleby nie ma wpływu na aromaty i smaki wina”.
      Mam wszakże nadzieję, że naukowy sceptycyzm jest choć trochę zaintrygowany różnorodnością doznań „mineralnych” w winie i tym, że na ich podstawie można sobie wyobrazić precyzyjne rozpoznanie win pochodzących z różnych gleb (zakładając dokładnie tę samą winifikację). Ja na swoje słabe naukowe barki nie wezmę zadania udowodnienia tego eksperymentalnie, zachęcam do tego lepiej ugruntowanych w temacie kolegów winiarzy. Wydaje mi się że stan wiedzy o aromatach i ich postrzeganiu jest dość mizerny, tak mi się w każdym razie wydaje czytając te różne sprzeczne i niepełne doniesienia. Słabością wydaje się zwłaszcza – jak zwrócił uwagę Deo w jednym z komentarzy do tekstu Chrzczonowicza – że bada się poszczególne zjawiska, aromaty, cząsteczki w izolacji. Tymczasem w winie mamy całą złożoność doznań (w tym „mineralnych”) i to jest trudno wyczerpująco zbadać.
      Mając pewne doświadczenia i przemyślenia w dziedzinie aromatów, pytanie „skąd wiesz, że jest tak, jak ci się wydaje?” uzupełniłbym pytaniem: „czy na pewno nie jest tak, jak wielu się wydaje?”. Krótko mówiąc podstawowe pytania dotyczące „mineralności” są takie:
      -czy zawartość chemiczna gleby wpływa na zawartość chemiczną wina?
      -czy na zapach i smak wina wpływ mają nieorganiczne związki („mineralne”) w nim zawarte?
      Celowo piszę, ze „mają wpływ”, a nie „odpowiadają za”, bo w świetle dostępnej wiedzy przyjmuję, że tzw. nuty mineralne pośredniczą różne związki siarki. A czy na powstawanie związków siarkowych i ich intensywność wpływ mają związki nieorganiczne zawarte w moszczu / winie?

  • Maciej Mikiewicz

    Jak mówimy, że wino jest mineralne, to każdy wie o co chodzi niezależnie od tego czy da się to jakoś naukowo wytłumaczyć czy nie. Natomiast ostatnio zdecydowanie zbyt często jest w stosunku do wina używane słowo SZCZODRE. I tego znieść nie mogę. Jeśli jakieś wyrażenie jest nadużywane w opisach wina to problem widziałbym raczej w szczodrości, a nie mineralności. Kiedyś było go (słowa szczodre) mało, ale ostatnio jest trendy jak jazda rowerem na ostrym kole w RayBanach z torbą bułki tartej z Charlotte pod pachą.

     

    • Wojciech Bońkowski

      Maciej Mikiewicz

       Szczodre = bogate tylko ładniej powiedziane. No a że bogactwa w winie z powodów klimatycznych coraz więcej, to presja na użycie alternatywnych terminów wzrasta ;-)

  • Junoxe

    Dla mnie ta mineralnosc znaczy w ogóle coś innego.
    Każdy kto chodził po górach zna zapach kamienia obmywanego przez wartki nurt lodowatego potoku. Dla jednych to zapach strumienia, dla innych coś innego, a dla mnie to zapach zimnego kamienia. I nie chodzi mi o zapach krzemionki.
    I są takie białe wina, które smakiem czy tez aromatem bardziej przypominają mi ten zapach. I kiedy chciałem to jakoś opisać, to słowo mineralnosc od razu mi przypasowalo. Bo to nie musi być żaden konkretny kamień. To może być jakikolwiek zmarzniety w potoku „mineral”.
    Bo tak sobie skojarzylem, wymyśliłem, a z czasów simple malt wiem, ze nie należy unikać żadnych skojarzeń w opisie smaku. Więc jeśli ktoś autorytatywnie stwierdza, ze nie ma mineralnosci w winie i choćby był to jakikolwiek znawca wina to ja mu mówię: będziesz czleku, boc ja czuje coś i tak to nazywam bo mi sie z tym kojarzy, a Ty czleku, pokis nie jest moim językiem i głowa i nosem to pojęcia nie masz co czuje.
    Mineralnosc jest i basta! I jak mi udowodnisz, ze to co czuje i smakuje to nie mineralnosc tylko coś innego, bo Tobie (ów człeku) kojarzy sie ten aromat z czymś innym? A mnie, glupkowi miejskiemu, za Chiny Ludowe inaczej sie skojarzyc nie chce. Ot, inne życie. Pewnie nikczemniejsze, skoro mój zmysł smaku i powonienie sie myli.
    Pozdrawiam.

    • pablo

      Junoxe

       a czy jak na pole wywalają wywalają obornik, to jak jesz chleb, to jakie guano bardziej czujesz, końskie, czy krowie?