Moja ziemia obiecana
Łódź. Ziemia obiecana. Szkoła filmowa. Piotrkowska. MS2 . Manufaktura. RTS myśli że Żabka to zoologiczny, a ŁKS gotuje ryż w czajniku. Kiedyś centrum przemysłu włókienniczego, dziś centrum – dla wielu tajemniczego skrótu – BPO. Nie zamieniłbym tego miasta na żadne inne, choć kontrasty są tu wyraźniejsze niż gdziekolwiek indziej. Także winiarskie. Na całe szczęście będę zajmował się tylko nimi – choć w możliwie szerokim ujęciu.
Wydaje się, że rynek winiarski w Łodzi to miniatura rynku winiarskiego w Polsce. Duży, z potencjałem i przyszłością ale chwilowo wciąż mało zagospodarowany, wciąż wymagający nauki, wciąż przypadkowy i mocno chaotyczny. Ale ważne jest co innego – obecność wielu pasjonatów, prawdziwych miłośników wina i coraz większej rzeszy czytelników Winicjatywy. Z taką grupą może być tylko lepiej.
Jak było na początku? Pomijając pierwsze wina kupowane ze znajomymi na imprezy – Andrzej Strzelczyk kupował Kadarkę, ja białe Fresco, na poważnie łódzka przygoda zaczęła się od… Teofilowa. W tej dzielnicy mieszkaniowej, znacznie oddalonej od centrum miasta i absolutnie nie kojarzącej się z winem (chyba że wspominanym Fresco) działały Winnice Świata. Było to dla mnie – wówczas całkowitego laika – miejsce wyjątkowe. O jego wyjątkowości świadczyły nie tylko starannie dobrane wina (nie było tam przypadkowych butelek) czy sala degustacyjna na piętrze z działającym tam w trzeci czwartek miesiąca Klubem Miłośników Wina (do którego przynależność znaczyła dla mnie więcej niż jakakolwiek karta VIP) ale przede wszystkim ludzie. Pan Maciej był (i jest) osobą o wiedzy absolutnej, który na mruczane pod nosem „yyyyyyy” (będące odpowiedzią na pytanie „jakiego wina Państwo szukają”) potrafił nie tylko dobrać idealną butelkę, ale jeszcze opowiedzieć jego historię w taki sposób, że błyskawicznie wracało się po kolejną. Winnice Świata były absolutnie modelowym przykładem jak nauczyć ludzi miłości do wina, chęci jego nieustannego poznawania bez popadania w banał lub zjawisko które określam mianem „ą – ę”. Na degustacjach pojawiali się mali importerzy, często sami winiarze i były to zawsze bardzo udane wieczory. Takich miejsc bez zadęcia często brakuje mi teraz. Brakuje mi też samych Winnic Świata w tamtej wersji – niestety sklep zmuszony był opuścić wcześniejszą lokalizację i choć teraz znajduje się w centrum, nie ma tam już warunków do szerszych spotkań
Miejscem, które wspominam dobrze był także sklep należący do łódzkiego importera – Partner Center, a mieszczący się w mocno (łagodnie mówiąc) zaniedbanej dawnej manufakturze bawełnianej Gampe i Albrechta. Gdy przychodziły wiosenne roztopy z trudem udawało się tam podjechać i zawsze istniało zagrożenie, że po zatrzymaniu nie ruszymy już dalej. W środku panował specyficzny mikroklimat i choć wielu na niego narzekało, ja go lubiłem. Czułem się jak w starej, dobrej piwnicy a smak zakupionego tam Ruffino Chianti Classico Ducale Oro 1997 pamiętam do dziś. Tej manufaktury już nie ma, wyburzono ją pod budowę 138 galerii handlowej, a sklep firmowy przeniósł się na samą Piotrkowską i stracił dawny urok.
Były też złe wspomnienia. Degustacja win morawskich, zorganizowana przez Winnice Francji (ciekawe, prawda?) w Łódzkim Domu Kultury wywołała taką traumę, że pierwszy raz popełniłem publicznie tekst dotyczący tego tematu. Choć same wina były niezłe (czy jak określamy teraz – pijalne), to opary absurdu wyziewające z każdego zakamarka sali z uwzględnieniem osoby właściciela oraz nieśmiertelne paluszki słone na stolikach, przywoływały raczej plan filmowy „Misia” niż realia roku 2008.
A jak jest teraz? O tym właśnie będę pisał. O sklepach, winebarach, restauracjach, knajpach i bistrach, gdzie można napić się dobrego wina nie będąc narażonym na utratę połowy pensji lub ryzyko niestrawności przez resztę wieczoru. Będę wskazywał te dobre, ale i piętnował te złe. Mam nauczkę po wspominanej degustacji by nie przymykać oka na nieprofesjonalność, nie akceptować bylejakości, nie godzić się na amatorszczyznę. Nie ukrywam – będzie mocno subiektywnie. Ale i tak ostateczna ocena należeć będzie do Czytających. Do tego zresztą gorąco zachęcam. A jeśli pojawią się jakiekolwiek sugestie dotyczące miejsc wartych lub niewartych odwiedzin – dajcie znać.