Moja nie lubić pinotage
Wolę raczej pisać o winach, które znam i lubię, i przemilczeć słabą wiedzę na temat regionów czy apelacji, gdzie nie postała moja noga, lecz dzisiaj słów parę o winach, których nie piję, czy nawet więcej – które odruchowo odrzucam, powodowany jakimiś niezbyt jasnymi dla mnie samego przesądami. Chodzi o wina z RPA.
Wiadomo, że wina te miały swoje pięć minut, krótką złotą erę pod koniec lat 90. i na początku tego wieku stały się modne w decydującej o trendach konsumenckich Anglii, a także w Niemczech, Szwajcarii i kolejnych za nimi krajach. W „Decanterze” i innych anglosaskich pismach co rusz wpadało się na entuzjastyczny artykuł o nowej gwieździe światowego winiarstwa itp., itd. Sporo win z RPA w tamtym czasie degustowałem, bez większego entuzjazmu, zresztą do najbardziej okrzyczanych butelek miałem ograniczony dostęp.
Później wina południowoafrykańskie utraciły aurę, zaczęło się pojawiać niemało artykułów krytycznych, czar prysł.
Od paru lat mówi się na nowo o odrodzeniu winiarstwa w RPA, o tym, że tamtejsi winiarze zrobili rachunek sumienia i, wyciągnąwszy lekcję z popełnionych błędów, usiłują – wedle świadectw degustatorów z dużym powodzeniem – tworzyć prawdziwie interesujące wina; czytałem w różnych miejscach sporo artykułów ekspiacyjnych.
Wśród moich ostatnich lektur jest opis walki z wirusem (leaf roll virus), który przez lata powodował zielone aromaty i smaki w winach z RPA; jego autorem jest znana postać południowoafrykańskiego winiarstwa, André von Rensburg z wiodącej posiadłości Vergelegen. Trafiłem też na ciekawe rozważania Bruce’a Jacka, głównego enologa wielkiej kompanii winiarskiej Accolade (dawniej Constellation), poświęcone południowoafrykańskiej specjalności, czyli pinotage. Opowiada on z kolei o walce z aromatem i smakiem spalonej gumy, charakterystycznym dla tej odmiany i zapewnia, że nowa generacja win z pinotage zaczyna być od niej wolna. Zastanawia się też nad rozpowszechnioną w świecie obsesją antypinotażową, uznając, że nie ma ona dzisiaj żadnej racjonalnej przyczyny.
Cóż, obsesje i idiosynkrazje nie mają racjonalnych przyczyn, taka jest ich natura; ja również je wobec pinotage żywię i istotnie nie wynikają one tylko z dawnych, rozczarowujących degustacji, lecz zapewne z czegoś więcej. Bo przecież degustacjami pinot noir też bywałem rozczarowany. Czy nieuświadomioną przyczyną jest „nieczyste” pochodzenia tej odmiany (jak wiadomo, jest to stworzona w 1925 roku krzyżówką pinot noir i cinsault)? Być może; być może jakoś mi to wyobrażeniowo czy psychosomatycznie przeszkadza. To całkiem wręcz prawdopodobne, bo przecież niezbyt chętnie pijam na przykład inną krzyżówkę powstałą w tym samym mniej więcej czasie – zweigelta; muszę się dosłownie przemóc. Co prawda wszystkie odmiany są w swej odległej genezie jakimiś krzyżówkami, lecz tworzyły się one naturalnie (przynajmniej tak sądzimy) w zamierzchłych czasach, a nie w probówkach w parę lat po Traktacie Wersalskim; te laboratoria jakoś mi przeszkadzają.
Idiosynkrazje trudno przezwyciężyć, ale Bruce Jack mówi o pinotage z taką miłością, pisząc nawet o nim wiersze, że czuję się gotowy do wyegzorcyzmowania diabła w sobie. Zacząłbym najchętniej od flagowego wina Jacka, czyli Time|Manner|Place Pinotage Reserve z jego krótkiej serii Flagstone.