Jesienny powrót do Tokaju
Kto pomyślałby, że nasz ulubiony sierpniowy festiwal kończy sezon na tego rodzaju imprezy w węgierskim Tokaju – byłby w dużym błędzie. Ten region nie zasypia nigdy, a najlepszym dowodem są odbywające się w październiku imprezy: winobranie w Tarcal i bohater dzisiejszego tekstu – Mindszent Havi Mulatság w leżącym tuż obok miasteczku Bodrogkeresztúr.
Nie da się ukryć – nie jest to tak łatwa nazwa jak Bor Mámor Bénye, a żeby ją prawidłowo odczytać, zwróciłem się o pomoc do Michała Kissa z bloga Niewinne Podróże. Dzięki jego biegłości w języku węgierskim, udało się ustalić najbliższe prawdzie tłumaczenie tej nazwy: „Zabawa w Miesiącu Wszystkich Świętych”. I wbrew pozorom nie jest to nowa zabawa, w tym roku świętowano już siódmą odsłonę tego festiwalu.
Oczywiście porównań z Bor Mámor Bénye nie da się uniknąć. Oba festiwale opierają się na podobnej formule – przemieszczaniu się pomiędzy stoiskami degustacyjnymi u poszczególnych producentów i próbowaniu win na kieliszki lub na butelki, by od razu oddać się nieskrępowanej zabawie. W każdej z winiarni (w tym roku było ich 8) można było też znaleźć punkt gastronomiczny. Tym, kim dla imprezy w Erdőbénye jest Zsolt Berger, tym dla Mindszent Havi Mulatság jest Sarolta Bárdos – właścicielka i enolożka Tokaj Nobilis. I obserwacje obu tych osób także są zbieżne – Sarolta przemieszcza się w sposób zbliżony do Diabła Tasmańskiego – bohatera kreskówek Zwariowane melodie – jest jednocześnie wszędzie, rozwiązuje problem, a przy okazji oprowadza po własnej winiarni, przeprowadza degustacje i pomaga przy sprzedaży wina. Tyle podobieństw.
Różnice to przede wszystkim sama organizacja – o ile Erdőbénye jest na tyle „kompaktowym” miasteczkiem, że można je po prostu zamknąć dla ruchu kołowego i sprzedawać bilety za samo wejście na jego teren, tutaj nie było to możliwe. Przebiega tędy główna droga do miasta Tokaj, a samo Bodrogkeresztúr może się wydawać jedną z najbardziej rozciągniętych miejscowości w tej części wszechświata – krańcowe winiarnie dzieli ładnych parę kilometrów, na całe szczęście organizatorzy zadbali o bezpłatny i całkiem sprawnie działający transport autobusowy. Siłą rzeczy w październiku klimat jest dużo mniej sprzyjający (w tym roku było wyjątkowo zimno), stąd sam festiwal odbywa się właściwie w ciągu jednego dnia – od wczesnych godzin porannych do późnej nocy. Wreszcie – patrząc po składzie osobowym gości – widać tu zdecydowaną dominację Węgrów (którzy w większości przyjechali na tę okazję z Budapesztu), sporo jest także Słowaków, rzecz jasna nie zabrakło i Polaków.
W tym roku pojawiła się jedna nowość. Wszyscy, którzy do Bodrogkeresztúr planowali dotrzeć już w piątek wieczorem (a było to najsensowniejsze rozwiązanie), mogli wziąć udział w kolacji degustacyjnej z winami od lokalnych producentów, dobranymi do dań (m.in. wędzony sum iconfit z udek gęsich) przygotowanych przez restaurację Sárga Borház. Bilety rozeszły się w okamgnieniu, ale było warto – połączenia były nad wyraz udane, moim faworytem był właśnie wspominany wędzony sum w towarzystwie pysznego Furminta 2015 z Tokaj Nobilis, ale o tym winie za chwilę.
Teraz zaś słowo o innym – tego wieczora miała też miejsce premiera nowego rocznika musiaka z winnicy Patrícius, która także uczestniczyła w tym festiwalu. Wytrawne wina spokojne tego producenta chwaliłem całkiem niedawno, nie sposób nie pochwalić także Patrícius Brut 2014. Tradycyjny w tym przypadku kupaż Furminta, Hárslevelű i Muscat dał wino o dobrej, mocnej strukturze, lekkich nutach owocowych i znakomitym poziomie kwasowości. Jeszcze wiele przed nim, ale kupić warto go już teraz – liczba butelek jak zawsze mocno ograniczona (importer: Interwin).
W zeszłym, nienajlepszym by to łagodnie ująć roczniku, Sarolcie Bárdos udało się wyprodukować tylko jedno wytrawne wino – zresztą całkiem dobre Sárga Muskotály. W roczniku 2015 jedynym problemem była z kolei obfitość zbiorów. Powstały tu naprawdę doskonałe wina, z których trudno nawet wyróżnić jedno konkretne. Czy sięgniemy po podstawowego furminta, czy po hárslevelű z pojedynczej parceli – każde robi wrażenie czystością i jakością owocu, strukturą, umiejętnym balansem i potencjałem na przyszłość. Gdybym jednak z pistoletem przyłożonym do głowy musiał wskazać swoje typy, podaje: Furmint Barakonyi 2015 – umiejętna fermentacja i kilkumiesięczne starzenie w dębie, mnóstwo ziół, owoc brzoskwini i gruszki, świetna struktura. (Importer: Rafa Wino).
Mam wrażenie, że dokładnie na drugiej stronie skali znajdują się aktualnie wytrawne wina z Château Dereszla. Choć to tam zaczynała się moja przygoda z furmintami, to butelki z aktualnego rocznika są cieniem swoich poprzedników i zostają też mocno z tyłu za innymi producentami. Zwykle pewniak – podstawowy Tokaji Dry 2015 (kupaż analogiczny do musiaka z Patriciusa) ma przyjemny bukiet, ale w smaku razi niedojrzałością. Hárslevelű 2015 opiera się właściwie wyłącznie na kwasowości i trudno doszukać się w nim jakichkolwiek pozytywów. Najlepiej wypadł jednoodmianowy i rzadko spotykany Kabar 2015 – przyjemne nuty białych kwiatów i młodych jabłek w towarzystwie lekkich miodowych akcentów. Win słodkich tym razem nie oceniałem.
Od dawna boli mnie nieobecność na polskim rynku świetnego producenta – Füleky. Niedługo ta nieobecność zacznie mi doskwierać jeszcze bardziej, za kilka miesięcy na rynku powinien się pojawić Furmint Mestrevölgy 2015. Całkiem wyraźny owoc, pikantność i kwasowość mamy już teraz, brakuje tylko trochę czasu, by wszystkie składniki dobrze się zrównoważyły i by… dotarły nowe etykiety. Na ten moment fajnym, świeżym winem jest tutejszy Muskotály 2015, bardzo duże wrażenie robi też Aszú 6 puttonyos 2007.
Z pewnością powrócę na ósmą odsłonę Mindszent Havi Mulatság. Ale Tokaj nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w tym roku.
W degustacjach i kolacji brałem udział na zaproszenie producentów. Do Tokaju podróżowałem na koszt własny.