Wiatr w żagle
Mecz Francja–Włochy zakończył się zasłużonym zwycięstwem uczestników, którzy zdecydowali się zrezygnować z innych rozkoszy sobotniej nocy, aby spędzić cztery godziny przy dziesięciu winach, w tym trzynastoletnim burgundzie i barolo ze szpicy tej apelacji, dziesięcioletnim bordeaux, o którym marzą w Szanghaju, dwunastoletnim supertoskanie łamanym przez chianti classico, chablis spod ręki wielkiego mistrza i paru innych winach. Nie było złego wina, nie było wina słabego, nie było wina średniego. Jedne były nadzwyczajne, inne tylko bardzo dobre, ale wszystkie zapraszały do gadania.
To nie autoreklama naszych spotkań, lecz wina. Zdarzają się nam degustacje słabsze, takie sobie, czy wręcz nieudane. Ale tym razem wiatr zawiał w żagle, był pierwszy gorący dzień tego roku, na zewnątrz i w kieliszkach.
Mocno zagrała Langwedocja, do której po latach rozwodu, zaczynam osobiście wracać. Najtańsze czerwone wino wieczoru – Domaine de la Garance, wino ze starych krzewów carignan – dla paru osób okazało się najlepsze. Przypominam sobie małego, krępego sprzedawcę, byłego winiarza, w miasteczku Pézenas, gdzie wino to kupowałem. Rozmawialiśmy dłuższą chwilę, podsunął mi tę butelkę. Powiedziałem mu: Jeśli rozczaruje, wracam tu za rok i się porachujemy. Ćwiczyłem kiedyś karate.
Więc może wrócę, ale po drugą flaszkę. Całe szczęście, bo kolega był tak przysadzisty i rozrośnięty w poziomie, że nawet Bruce Lee miałby kłopoty.