Z kobiecej ręki
Jakiego wina chciałbym się napić w 2012 r.? Kwestia jest prosta. Albo marzy się o mniej znanych czy nieznanych winach, o których się przypadkiem usłyszało czy przeczytało. Jakichś rzadkościach, sensacjach, które ktoś gdzieś spróbował i zachwycił się, a zachwyt jest równie zaraźliwy co dżuma. Więc chciałoby się tego napić, wierząc (tak troszeczkę), że to jest niepoliczony dotąd cud świata, tajemna butelka, której nie wolno przegapić. Trochę jak owo Coin Perdu z filmu Dobry rok. Więc napiłbym się ponoć fantastycznego, całkowicie „naturalnego” Pouilly-Fumé 2009 Alexandre’a Baina, „najlepszego pouilly-fumé w ogóle”, jak przeczytałem w jakimś piśmie. Albo nowozelandzkiego Pinot Noir Burn Cottage 2009 z Central Otago (pierwszy rocznik tego wina), bo robi to na spółkę z niejakim Marquis Sauvage (co za ksywa!) Kalifornijczyk Ted Lemon, który praktykował w Burgundii, był niegdyś winemakerem w Méo-Camuzet i nazywano go wówczas Comte de Citron. A potem wytwarzał „europejskie” wina w Kalifornii i Oregonie – i całe to połączenie nazwisk i okoliczności działa na mnie ekscytująco.
Albo też marzy się o wielkich sławach, legendach drogich, niedostępnych, niebotycznych. O Nieśmiertelnych Klasykach, przeto o takim czy innym roczniku Latoura, Lafite’a czy Romanée-Conti (niech będzie nawet nierocznikowe!), ewentualnie o nowych winach nowych klasyków, jak wina z pojedynczych parcel Gérarda Gauby’ego. Marzenie jest tak typowe, że aż wstydliwe. Ale kusi. W końcu, gdybym miał odpowiedzieć na pytanie o największe wino, jakie piłem, wskazałbym na Haut-Brion 1989.
Cóż, nie będę się wstydził. Bardzo, bardzo, bardzo chciałbym się napić w roku 2012 wielkiego, wielkiego, wielkiego burgunda. W miejscu, w którym się znajduję na mojej winiarskiej drodze („My Way”, jak śpiewał Sinatra), jest to dla mnie oczywista oczywistość. Daję sobie do wyboru dwa: Musigny robione przez Roumiera albo Chambertin pani Lalou Bize-Leroy. Rocznik właściwie obojętny, i tak będzie za wcześnie. 2005. Tak. 2009. Tak, tak. Muszę wybrać? Więc niech będzie kieliszek z kobiecej ręki. Chambertin 2009 z Domaine Leroy. Piszą o nim w przewodniku Bettane’a: „wino nie do wyobrażenia”. Więc będę sobie wyobrażał.