Trzeźwo o Lidlu
Lidl tematem miesiąca. Druga największa polska sieć dyskontów napięła mięśnie, postawiła się i na ogromną skalę z dużym gestem rozreklamowała swoją jesienną ofensywę kulinarną i winiarską. Tysiące z Was przeczytało już sprawozdania Izy Kamińskiej i Maćka Gontarza z tego wydarzenia. Polecaliśmy już parę konkretnych butelek z tej oferty. Inne markety nie zasypują gruszek w popiele – Leclerc odpowiedział ogromną świąteczną ofertą zawierającą wiele wybitnych win, Biedronka dzisiaj startuje z nową promocją win portugalskich (o której wkrótce). Ja postanowiłem przyjrzeć się ofercie Lidla na spokojnie, degustując 14 win, czyli 1/3 katalogu. (Wnioski na końcu tekstu).
Bestheim Crémant d’Alsace Brut 2008 – polecałem już jako „wino dnia”. Porządne à la szampańskie bąbelki w dobrej cenie 29,99 zł. Nie jest to wino niezapomniane, ale ma dobry owoc i strukturę, mocny kwas – chwilkę można potrzymać w piwniczce, robiąc zapas na wypadek, gdyby takie propozycje do Lidla nie wróciły. Zdecydowanie wyróżniające się wino w tej ofercie.
Bestheim Alsace Grand Cru Wiebelsberg 2011 – alzackie grand cru za 37,99 zł?? Cenę zbić się udało, a jakość? Wino jest całkiem niezłe jak na Rieslinga w swojej cenie, chociaż w ciemno jako grand cru ja bym go nie poznał. Klasyczny styl alzacki – wino milusie, z drobnym cukrem resztkowym, kwiatowo-perfumowanym nosem i dobrą kwasowością w ustach. Raczej wytrawne. Dobre do jedzenia i dobre samo w sobie, chociaż podobnie jak z różnymi „Barolo za 30 zł” jest to grand cru bardziej z nazwy niż ze smaku.
Château Gravaillas Graves Blanc 2009 – Lidl swoją ofertę ponoć oparł na badaniach marketingowych. Jakim cudem z nich wyszło, że Polacy chcą pić lekko beczkowy kupaż Sauvignon i Sémillon? Bo styl tego wina jest dość intelektualny i wymaga wyrobionego podniebienia. Nie jest ani bardzo owocowe, ani z kolei bardzo bogato-beczkowe. Zatrzymuje się gdzie pomiędzy, uderzając ponadto dość miodowym, oleisto-grejpfrutowym, wręcz terpentynowym posmakiem w ustach. Równowaga nie jest zła, może się rozwinie. 32,99 zł nie jest ceną bardzo niską – w innych marketach z Leclerkiem na czele spotykałem już równie dobre białe Bordeaux w podobnym przedziale.
Bordeaux Cos du Roy 2011 – najtańsze Bordeaux, jakie udało mi się upolować w Lidlu – 18,99 zł (w tej samej cenie są jeszcze Château Toutigeac 2009, La Cottière 2008 i Bel Air La Perrière 2010). Mało aromatu, wszystko trochę niemrawe, owoc w stanach niskich. Jakiś tam charakter Bordeaux jest zachowany, ale w wersji bardzo podstawowej. Znów – nie jest lepsze od innych Bordeaux kosztujących <20 zł, ale jest całkiem OK, jeśli akurat mamy ochotę na wino z tego regionu. (Moim zdaniem lepiej dopłacić 10 zł i kupić Bordeaux bardziej charakterne).
Château Naujan Lapereyre Bordeaux Supérieur 2009 – różnica pomiędzy Bordeaux a Bordeaux Supérieur jest taka jak pomiędzy latte średnią i dużą. Czyli w praktyce żadna. Natomiast w tym winie jest za dużo waniliowego syropu, czyli nut beczkowych, całość wydaje się przesłodzona, za to w końcówce garbniki są ostre i chamowate. Mało subtelności, nawet za tę cenę (19,99 zł). Wolałem chyba powyższe.
Domaine Baron Sitton Bordeaux Supérieur 2010 – 23,99 zł. Co dostajemy za 4 zł więcej? Nic, ale chłodniejszy rocznik 2010 robi różnicę i wino jest bardziej kulturalne. Mało głębi, ale pije się nieźle, chociaż nie miałem poczucia super dobrze wydanych pieniędzy. Może być.
Château Le Genestras Médoc 2008 – lepsza apelacja i starszy rocznik. Za 33,99 zł nie jest to jednak iluminacja. Wino mało wyraziste, owoc gdzieś tam schowany. Garbnik już się powoli wtapia, całość jest raczej okrągła, atrakcyjna do picia dzisiaj. Dobry przykład pijalnego rocznika 2008. Niestety z upływem czasu smakuje coraz gorzej – syropem na kaszel i zakurzoną bułką.
Château de Malleret Haut-Médoc 2007 – pierwszy nos jest bardzo zwierzęcy, wręcz brettowaty, do tego zielona pietruszka, nieprzyjemny kwas. Tutaj z kolei przydaje się przewietrzenie, wino się poprawia. Bardzo klasyczne Bordeaux, zero owocu, wytrawne, rosołowe. No ale 64,99 zł – nie jest to przedział, po który chodzę do dyskontu i to wino mniej w tej strategii utwierdza.
Château Andron Blanquet Saint-Estèphe 2007 – całkiem znane cru bourgeois z drugiego szeregu. Czyli jak na Lidla – Panteon Parnasu. Wino dobrej klasy, reprezentatywne dla takiej już naprawdę szlachetnej średniej półki Bordeaux. Skoncentrowane, ładnie zintegrowane, eleganckie. Pod spodem trochę zielonego Cabernet Sauvignon, ale w stanach akceptowalnych. Potencjał na kolejne 4–5 lat starzenia. Wszystko OK, ale 79,99 zł nie jest w żadnej mierze ceną okazyjną – w Winkolekcji, La Vinothèque czy u Mielżyńskiego bez trudu kupimy równie dobre wino za 60 zł.
Cellier Saint-Jean Côtes du Rhône-Villages 2011 – wino polecałem jako „wino dnia”, zachwalając jako „świetne” nie tylko w stosunku do bardzo niskiej ceny (14,99 zł). Rozgorzała po tym krótka dyskusja, niektórzy czytelnicy mieli negatywne doświadczenia. Spróbowałem jeszcze jednej butelki i podtrzymuję – najlepszy zakup w tej ofercie Lidla. Dostałem kilkanaście głosów od różnych osób, że też były bardzo zadowolone.
Ferdinand Labarthe Côtes du Rhône Fruité 2011 – wino droższe od poprzedniego (16,99 zł), a dwa razy lżejsze. Przypomina wręcz Beaujolais Nouveau swym prawie różowym kolorem i słodkawym posmakiem czereśniowych drażetek. Nie jest to złe w swojej cenie i w lecie chętnie bym takie wino ochłodzone wcześniej w lodówce wypił. Na wietrzny październik zdecydowanie preferuję poprzednie Côtes du Rhône-Villages.
Ferdinand Labarthe Vacqueyras Cuvée Prestige 2011 – Prestiż za 33,33 zł butelka. Smakuje jak Rodan, ale raczej mało jak Vacqueyras. Zero garbnika, z którego ta apelacja słynie, przyjemny śliwkowy owoc, ale naprawdę nie jest to wiele ciekawsze od dwóch powyższych Côtes du Rhône za pół ceny. A skoro już jesteśmy przy porównaniach, to w Leclerku kupiłem za 33 zł fantastyczne Lirac (apelacja w sumie niżej notowana niż Vacqueyras) La Gardine, któremu to wino z Lidla może co najwyżej nosić kije golfowe.
Château Bertrand Sainte-Croix-du-Mont 2011 – likierowe wino białe w stylu Sauternes, tyle że lżejsze. Wypada całkiem dobrze – dostatecznie dużo owocu, dżem brzoskwiniowy i morelowy, niezła struktura też jest. Sainte-Croix-du-Mont i Loupiac (Lidl oferuje także 2 wina z tej ostatniej apelacji, ponoć słabe, ale nie piłem) to bardzo nierówne miejsca, z których pochodzi sporo marketowej słabizny i parę niezłych châteaux. To wino jest udane i jeśli lubicie zdecydowanie słodkie wina, warto wydać 32,99 zł.
Kilku interesujących mnie win, m.in. alzackiego Rieslinga za 17,99 zł oraz Chablis 29,99 zł, nie udało mi się dostać w żadnym z pięciu sklepów Lidla odwiedzonych w czwartek 4 października w Warszawie i okolicach. Oczywiście zaopatrzenie Lidlów w całej Polsce w 44 wina z oferty to trudne zadanie logistyczne, ale brak wina na półkach w czwartym dniu tak szeroko reklamowanej promocji to jednak lekki obciach, drogi Lidlu.
Podsumowując – parę dobrych butelek (Crémant d’Alsace, Côtes du Rhône, słodkie Sainte-Croix), parę win przyzwoitych, ale nie jakoś specjalnie tanich (Graves Blanc, Riesling Grand Cru) i przede wszystkim ogólne rozczarowanie Bordeaux, które miały stanowić najmocniejszy element tego katalogu, a w swojej masie wypadają bardzo przeciętnie, zarówno te najtańsze, jak i całkiem drogie. Poczucia przeciętności nie przełamie z pewnością obecność Château L’Arrosée z archiwalnego rocznika 1998 (150 zł).
Krótko mówiąc, nie dajmy się zbajerować znanym twarzom patrzącym z afisza czy multimedialnym pokazom prasowym. Francuska oferta Lidla i cenowo, i jakościowa to właśnie oferta przeciętna. Mniej więcej taka, jaką powinien mieć szanujący się supermarket. W stosunku do poprzedniej propozycji Lidla – rozlewanej w Niemczech masówki w przedziale 9–15 zł – to i tak jest duży postęp. Ale na polskim rynku w roku 2012 to nie jest żaden przełom. Ot, normalność. Również dobre wina w tych samych cenach od dawna mamy w Leclerku, czasami w Carrefourze, nie mówiąc o sklepach specjalistycznych.
Źródło win: 6 butelek otrzymanych do degustacji od Lidla, 7 butelek – zakup własny.