Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Kanada, czyli Polska inaczej

Komentarze
Mazury na sterydach. Jeśli nie liczyć paru szczegółów: niekończące się morenowe wzgórza porastają klony, które u nas są raczej parkowym sztafażem. No i te sępy pracowicie wyżerające na poboczach dróg truchła potrąconych lisów.
© Wine Marketing Association of Ontario
Ale poza tym Ontario to okolice Mikołajek pomnożone przez dwadzieścia, chore na manię wielkości. Klimatycznie rozpięte między Toskanią a Finlandią. Ale nie jako średnia arytmetyczna – bo taka jest właśnie Polska w całej swojej nijakiej krasie pośrodkizmu, tylko z całym dobrodziejstwem ekstremów. Latem prawdziwe słońce, takie, które wypala pył drogi na biało; na szczęście przytłumione nieco masami wody, przewalające się kolosalnymi cumulusami jak front marszałka Żukowa nad głową. Zima zaś napada znienacka w październiku. I znów byłoby gorzej, gdyby nie mitygujący wpływ wody falującej w niezmierzonym jeziorze, które w lilipuciej skali Europy mogłoby spokojnie uchodzić za akwen morski.

Pruski chłop w Ontario

I tak jak Mazury, jest to prowincja kulturowo naznaczona niemczyzną. Niemców było tu dużo, i choć napływ tej imigracji skończył się jakieś sto lat temu, a trzecie pokolenie mówi wyłącznie po angielsku, ślad w nazwach miejscowości pozostał – w ramach swoistych reparacji wojennych w 1918 r. zmieniono tylko nazwę Berlina na Kitchener, bo to było i jest porządne, prężne miasto, za to Breslau pozostaje jak zawsze senną, parotysięczną mieścinką. Co robi pruski chłop, kiedy dostaje szmat ziemi, na której – zgodnie z warunkami komisji kolonizacyjnej – musi postawić dom i w ciągu czterech lat osiągnąć samowystarczalność żywnościową? Karczuje las, by mieć budulec na te kolosalne stodoły, których sylweta przypomina nieco zabudowania we Fryzji, tyle że powiększone po dwakroć, na połowie puszcza krowy, a na reszcie sadzi ziemniaki. Doprowadzone tu do perfekcji, wszak to ich najpierwsza ojczyzna, tyle że rękoma ludzi z kraju, gdzie w ciągu kilku dekad XIX wieku stały się podstawą pożywienia.
Dalsza część tekstu dostępna tylko dla prenumeratorów Fermentu

Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!

Zaprenumeruj!