Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Kamil Wojtasiak mistrzem Polski sommelierów

Komentarze

To miały być jego mistrzostwa. Każde inne miejsce niż pierwsze potraktowałby jako porażkę. Zwyciężył dzięki przygotowaniu, doświadczeniu i opanowaniu. I wielkiej sommelierskiej wiedzy.

Kamil Wojtasiak, Maciej Sokołowski i Łukasz Głowacki. © Olaf Kuziemka

Lekko zmieniona formuła, świetna oprawa i dobre tempo sprawiły, że XVIII edycja Mistrzostw Polski Sommelierów w stołecznym hotelu Regent, należała do najbardziej udanych w historii całej imprezy. Wszystko zaczęło się jak zwykle: w sobotę rano, w części zamkniętej dla publiczności 22 zawodników pisało test z wiedzy o winie i zawodzie sommeliera, po czym prezentowało swe umiejętności przed jury. Wyniki tych konkurencji przesądziły o tym, kto znalazł się w ścisłym finale. Tuż po 17.00, szef Stowarzyszenia Sommelierów Polskich, Piotr Kamecki wyczytał ze sceny trzy nazwiska: Łukasza Głowackiego (Muga, Poznań; 69,6 pkt.), Kamila Wojtasiaka (Butchery & Wine, Warszawa; 73,35 pkt.) i Macieja Sokołowskiego (MS Sommelier, Poznań; 78,26 pkt.) – to oni zdobyli najwięcej punktów i znaleźli się w finale. Czwarty w eliminacjach był Adam Tomczak (Mielżyński, Poznań; 61,44 pkt.).

Degustacja

Inaczej niż do tej pory, finał podzielono na dwie części. W pierwszej sommelierzy mieli zadania degustacyjne, druga była już czystym popisem ich serwisowych umiejętności. Dzięki temu finał trzymał bardziej w napięciu, zawodnicy częściej zmieniali się na scenie (we wcześniejszych edycjach każdy był na scenie tylko raz, za to spędzał tam blisko godzinę), mieli więcej energii.

Pierwsze zadanie polegało na degustacji trzech cav i dobraniu do nich odpowiednich przekąsek. Cała trójka była zgodna: młoda, świeża cava blanco do prażonych migdałów, cava różowa do suszonej żurawiny, a dłużej dojrzewająca, tostowa reserva do tłustych orzechów brazylijskich.

Zadanie nr 2 pokazało, jak trudna jest degustacja w ciemno, zwłaszcza jeśli prowadzi się ją w oślepiającym blasku reflektorów, na scenie, przed liczącą ponad 200 osób publicznością. Zawodnicy mieli zdegustować cztery wina, rozpoznać i wskazać cechę genetyczną łączącą trzy z nich i odrzucić niepasujące wino.

Kamil Wojtasiak. © Olaf Kuziemka

Kamil Wojtasiak wyczuł w pierwszym kieliszku pinot noir z Sonomy, w drugim rasowego burgunda z Corton, w trzecim oparte na cabernecie bordeaux, w czwartym zaś pinot noir, tym razem ze Słowenii. Łukasz Głowacki odnalazł: 1 – pinot noir z Kalifornii, 2 – nebbiolo z Langhe, 3 – barolo, 4 – barbaresco. Bez caberneta, za to z potwierdzonym amerykańskim pinotem w pierwszym kieliszku. Rozmyślając o pewnym pokrewieństwie aromatów pinota i nebbiolo zaczęliśmy sobie układać pewien schemat tego, co może znajdować się w kieliszkach. I wtedy na scenę wszedł Maciej Sokołowski, który zburzył tę logikę. W pierwszym kieliszku odnalazł nuty kalifornijskiego… zinfandela, w drugim caberneta, również z Kalifornii, w trzecim znów caberneta, ale już z Francji, podobnie w czwartym.

Prawda była bolesna. W kieliszku numer jeden był rzeczywiście kalifornijski zin (brawo Maciej!), w drugim jednak czekało na degustatorów… apuliańskie primitivo (zero trafień), w trzecim saint-émilion (KW i MS obstawili bordeaux, mówili o cabernecie sauvignon i rzeczywiście, w La Closerie de Fourtet jest go aż 75 proc.), w czwartym zaś… plavac mali ze słynnego chorwackiego siedliska Dingač (zero trafień). Należało zatem odrzucić wino numer trzy i pamiętać, że zinfandel i primitivo to ta sama odmiana, zaś plavac jest z nią spokrewniony.

Ostatnia konkurencja w tej części polegała na szczegółowej degustacji opisowej czerwonego wina. Zawodnicy byli precyzyjni, mówili z sensem, a ich zeznania zmierzały w tym samym kierunku. Wojtasiak obstawił Pauillac 2010, Głowacki bordeaux z Lewego Brzegu 2007, a Sokołowski bordoski kupaż 2012 ale z kalifornijskiego Central Coast. W kieliszku czekała zaś, jak się okazało, Touriga Nacional z Dão z 2009 r. Wino było ciężkie, mocno ewoluowane i bardzo nietypowe – zarówno dla odmiany, jak i regionu. Ot, złośliwość jury.

Serwis

W drugiej, najbardziej widowiskowej części finału, sommelierzy musieli odnaleźć się w trudnej zawodowej sytuacji. W restauracji, przy trzech stołach czekają goście z odmiennymi potrzebami. Jedni proszą o mimozę (cała trójka pamiętała, że chodzi o koktajl w którym miesza się równe części soku pomarańczowego i wina musującego; nikt nie wiedział natomiast czym jest buck fizz – te same składniki, proporcje wina do soku jak 2:1). Drugi stół prosił o butelkę cavy, przy czym jeden z gości życzył sobie jednak kieliszek czerwonego wina. Przy trzecim należało zdekantować rocznikowe porto. Na końcu, goście, którzy wypili cavę chcieli usłyszeć rekomendację win do 5-daniowego menu autorstwa Joyce’a Goldsteina z książki „Wino i jedzenie” Master Sommeliera Evana Goldsteina (sałatka krabowa, halibut z pomarańczami, tuńczyk z rozmarynem, żeberka w glazurze z kawy i kokosowa panna cotta – całość wartości 200 zł). Utrudnienie polegało na tym, by zaproponować po dwa wina, przy czym w każdej parze musiała znaleźć się butelka z Kalifornii (California Wine Institute był strategicznym partnerem mistrzostw). Na całość było raptem 19 minut i to czas był największym przeciwnikiem trójki sommelierów.

Maciej Sokołowski. © Olaf Kuziemka

Najlepszy time management miał Kamil Wojtasiak, który jako jedyny wykonał wszystkie zadania kończąc konkurencję 11 sekund przed czasem. Maciej Sokołowski ledwie zaczął rekomendować wina, a Łukaszowi Głowackiemu w ogóle zabrakło na to czasu. On zresztą najsłabiej wszedł w konkurencję, z trudem odnajdował się na ciasno zastawionej scenie i poświęcał zbyt wiele czasu na nieistotne drobiazgi. Sokołowski brylował poczuciem humoru, nie tylko obsługiwał, ale też bawił gości, a jego występowi towarzyszyły salwy śmiechu publiczności. Do dekantacji porto przystąpił z największym zapasem czasowym (choć nie wyserwował wody wcześniejszym stolikom, co należy do kanonu). Niestety, korek w vintage pękł, a próby jego wydobycia zżerały cenne sekundy. Tę samą przypadłość miał wcześniej Wojtasiak, jednak poradził sobie błyskawicznie z uszkodzonym korkiem.

Kamil, mimo pewnego spięcia, był na scenie bardzo pewny i profesjonalny. Poza wyznaczonymi zadaniami doradzał, od siebie, pasujące do cavy przekąski, podpowiadał alternatywne rozwiązania, nie tryskał humorem jak Maciej, ale był sommelierem takim, jakiego chciałoby się mieć obok siebie w każdej restauracji. Rekomendacje win do menu Goldsteina pokazały zaś, jak szeroką wiedzę i wyobraźnię ma ten ledwie 28-letni człowiek.

Wyniki

Maciek Sokołowski, weteran mistrzostw i parokrotny finalista nie miał tego dnia szczęścia. To z pewnością jeden z tych sommelierów, którym najłatwiej wybacza się złamany korek i brak podania wody. Swoim urokiem osobistym i ciepłem sprawia, że gość czuje się po prostu dobrze. Doceniła to publiczność przyznając poznaniakowi swoją nagrodę. Wg profesjonalnego jury pod przewodnictwem Tomasza Koleckiego był drugi (46,84 pkt.), Łukasz Głowacki trzeci (40,59 pkt.), zaś bezapelacyjnym zwycięzcą został Kamil Wojtasiak (59,59 pkt.).

Gratulujemy!

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Mistrzostwa Sommelierów Polski dotychczas znałem jedynie z publikacji w tytułach specjalistycznych. Konkurs jawił mi się jako pokaz najwyższej klasy serwisu i wiedzy winiarskiej. W tym roku miałem okazję uczestniczyć w evencie i niestety zderzyłem się z bolesną prawdą. Daleko nam do najlepszego serwisu. Na evencie winiarskim takiej klasy nie powinno rozlewać się wina na plecy kamerzysty. Opisuję tu sytuację podczas serwisu bąbelków dla gości (plus słowa Pana do kolegi, który się zagapił podczas niesienia tacy „pij będziesz łatwiejszy”).
    Klasę pokazał jedynie Maciej Sokołowski, który przegrał z czasem. Czy naprawdę najlepszym sommelierem w Polsce został Pan, który rozlał Mimozę, nie ma lepszych? Generalnie chyba w takim finale byłoby w ogóle nikomu nie przyznawać I miejsca, bo nikt na niego nie zasłużył. Jeśli Pan Kamil Wojtasiak jest najlepszy w Polsce to jeszcze dużo musimy się nauczyć. Nie wygrał najlepszy, a najszybszy.
    Wiela szkoda Pana Macieja, bo jako jedyny pokazał klasę. Mój pomysł na finał to limit czasu 20 min, a po przekroczeniu czasu nie przerywamy kelnerowi, a jedyni e rozpoczynamy naliczanie punktów karnych. W konkursie wygrał nie najlepszy, a najsprytniejszy, który w pewnym momencie rozlewał wszystko i jego jedynym celem było zdążyć przed czasem.

  • Pytanie czy będąc w restauracji ze swoimi gośćmi, wolałby Pan od sommeliera otrzymać ( w dowolnej kolejności ) : propozycję apertitifu, wodę, kartę win, odpowiednie szkło, kieliszek wina…czy w zamian tego wszystkiego prowadzić z nim swobodną rozmowę? Opisuje Pan sytuację jedną w sekwencji całego ciągu wyciągając dramatyczne wnioski jakoby było nam daleko do najlepszego serwisu. Byłem świadkiem jak podczas jednych zawodów Julia S. (uczestniczka finału mistrzostw świata) nalewała zdenerwowana szampana z butelki magnum i przelała cały kieliszek próbując zmieścić resztkę z butelki do ostatniego kieliszka. Dyskwalifikacja? Serwis to rzemiosło, którego Kamil jest niewątpliwie mistrzem podobnie jak pozostali doborowi finaliści. Liczy się sprawność, szybkość, skuteczność. A kto nie rozlał kiedy kieliszka na boki niech się tu podpisze ;-)

  • Najważniejsze jest to:
    ” Wojtasiak obstawił Pauillac 2010, Głowacki bordeaux z Lewego Brzegu 2007, a Sokołowski bordoski kupaż 2012 ale z kalifornijskiego Central Coast. W kieliszku czekała zaś, jak się okazało, Touriga Nacional z Dão z 2009 r.”.
    Cała prawda o obiektywizacji winopijstwa i degustatorstwa. Byłem też świadkiem jak dwóch prominentnych (bez ironii, obu cenię bardzo) znawców kompletnie się nie zgodziło w ocenie pewnego chianti – i to w jasno. O ile pamiętam to nawet p. Marek Bieńczyk kiedyś zdyskwalifikował wino w ciemno, które przedtem w jasno pochwalił. A wisienka na torcie, to anegdota od pewnego importera z pólnocy Polski, o tym jak niemiecki winiarz/eksporter do PL zdyskwalifikował w ciemno własne wino.
    Więc pijmy wino, szwoleżerowie! (Niech troski zginą w rozbitym szkle…)

    • Piotr Jankowski

      „Wino było ciężkie, mocno ewoluowane i bardzo nietypowe – zarówno dla odmiany, jak i regionu. Ot, złośliwość jury.”