Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Jaros – Miodowy Król

Komentarze

Był rok 1990. Tworzyła się nowa Polska, a Maciej Jaros słuchał radia. W radiu Pani z Ministerstwa obwieściła, że teraz jest wolność i można prowadzić każdy biznes. – Jak to każdy? – zdziwił się Jaros. Zadzwonił do rozgłośni i zapytał, co on musi, żeby móc produkować miody pitne. – Musi pan dostać pozwolenie – odparła Pani z Ministerstwa. Noo i… musi pan umieć.

Większość etykiet jest rozlewana do wypalanych na miejscu pięknych ceramicznych butelek. © Pasieka Jaros

Zanim wybuchła wolność, Maciej i jego żona Alicja byli weterynarzami. Aż przyszedł rok 1978 i cud gospodarczy Gierka okazał się mało cudowny: wskutek kryzysu kraj praktycznie przestał produkować i importować leki dla zwierząt. Aby nie drażnić chłopów, wiejscy weterynarze robili zastrzyki z wody. Jarosowie stwierdzili, że nie po to kończyli studia, by uczestniczyć w tym nieetycznym i absurdalnym cyrku. Zrezygnowali z pracy w lecznicy, zaczęli hodować norki i lisy na futra, a potem króliki angorskie na wełnę. Cała ta wełna szła na Zachód i był to bardzo przyzwoity biznes, ale wkrótce wykosili ich Chińczycy, oferując to samo w znacznie niższej cenie. Na szczęście Jarosowie mieli także pasiekę. Rozwinęli ją (w szczytowym okresie liczyła 450 uli) i zaczęli żyć z miodu. Ale pod koniec lat 80. zaczęły się zmiany: spółdzielnie pszczelarskie padały, a inne ścieżki dystrybucji jeszcze nie istniały. Stąd decyzja, by zamiast miodów „normalnych” produkować pitne.

Z know-how problemu nie było. Mama Jarosa – Bolesława z domu Kowalska pochodziła z opoczyńskiego, z rodziny bogatych młynarzy, i była doskonałą miodosytniczką – na domowych przyjęciach właściwie nie piło się nic innego, tylko domowe miody i nalewki. Pani Bolesława receptury przejęła z kolei od swojej matki Michaliny – znanej w okolicy zielarki. Przekazała je Maciejowi (np. Trybunalski to jej oryginalny przepis, jedynie ciut zmodyfikowany dla potrzeb komercyjnej produkcji), a ten, nie dość, że został kontynuatorem rodzinnej tradycji, to jeszcze poszedł o krok dalej i skończył profesjonalny kurs miodosytnictwa u prof. Wiesława Wzorka na SGGW.

Dalsza część tekstu dostępna tylko dla prenumeratorów Fermentu

Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!

Zaprenumeruj!